Pełni entuzjazmu i trochę strachu wyruszyliśmy na stację shinkansenów. Wszystko dobrze zorganizowane. Objaśnienia po angielsku, te najważniejsze tylko oczywiście, ale trudno byłoby się zgubić. W sumie japoński przydał się tylko do odnalezienia właściwego toru, ponieważ takiej informacji nie udało nam się wyczytać na bilecie. :)
Zakupiliśmy podróżne obento i kilka onigiri, żeby podróżować, jak tubylcy. Tutaj podróż bez obento wydaje się stracona. :)
Kiedy weszliśmy na peron naszym oczom ukazał się ON. Shinkansen w kolorze żółtym (sic!). Nie wiem, czy jest to rzadkie zjawisko, czy po prostu Japończycy lubią sobie robić zdjęcia z pociągami, ale mały tłumek błyskał raz po raz fleszami aparatów. Matki z dziećmi na rękach, nastolatki, panowie w średnim wieku - przekrój całego społeczeństwa. :)
Są w NIPPON-ie kluby miłośników pociągów wszelakich. Można ich spotkać na stacjach z całym fotograficznym ekwipunkiem. Podobno można kupić specjalne bilety, aby wejść na stację shinkansenów, tylko po to, żeby zrobić im zdjęcie.
Okazało się jednak, że ten żółty nie był nasz. :) Kilka minut po jego odjeździe podjechał typowy długi biały bullet-train. Pasażerowie wysiedli i do akcji wkroczyły panie sprzątające. Drużyna uwinęła się ze sprzątnięciem całego pociągu w jakieś 12 minut! Na koniec pociąg został szybko sprawdzony przez główno dowodzącą całą akcją i mogliśmy wejść do środka. Dużo przestrzeni, ale mało miejsca na bagaż. Jakoś się upchaliśmy, miły pan sprawdził nasze bilety i mogliśmy ruszać. :)
Jak już wspominałam, dla nas został wybrany shinkansen o wdzięcznej nazwie Hikari, czyli "światło". Piszę te słowa w pociągu, trochę trzęsie, ale w porównaniu z naszym PKP, to raj na ziemi. Jedziemy tzw. ordinary class (odpowiednik naszej drugiej klasy, jednak warunki o niebo lepsze).
Za oknem wszystko nie przesuwa się, aż tak szybko, jak myślałam, ale i tak jedzie się fajnie. :) Do Kioto dotrzemy w dwie godziny z hakiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz