piątek, 29 lipca 2016

Wazuka vol.5 - Uji Cha Matsuri

Wolontariat to nie tylko praca, ale również możliwość poznawania ludzi i kultury kraju, do którego zdecydowaliśmy się pojechać. O mojej motywacji w wyborze Wazuki już pisałam. Głównym celem była herbata. Nie mogłam więc przepuścić okazji uczestniczenia w jednym z najważniejszych wydarzeń poświęconych herbacie. Szczęśliwie Osamu-san dał całej naszej trójce wolne i mogłyśmy wyruszyć na święto herbaty do Uji, niedaleko Kioto, gdzie w każdą trzecią niedzielę października w Uji odbywa się święto herbaty - Uji Cha Matsuri (宇治茶まつり) czy też Ocha Matsuri (茶まつり). 


Na miejsce dotarłyśmy zaraz po śniadaniu, a droga najpierw autobusem, a potem pociągiem zajęła nam jakaś godzinę. Nie miałyśmy specjalnego planu, ale na stacji zobaczyłyśmy tłumy ludzi, stosy ulotek i mapek, więc nie dało się zgubić. :) Przy samej stacji już można się było poczęstować różnymi rodzajami zielonych herbat. Jednak nam spieszno było na powstały w VII wieku most, gdzie miała odbyć się ceremonia czerpania wody z rzeki Uji. 



Na miejscu przywitał nas niemały tum. Nie było sensu pchać się na most - znalazłyśmy całkiem dobre miejsce tuż obok. Byłyśmy dokładnie na czas - jak tylko usadowiłyśmy się na miejscach, kapłani shintō rozpoczęli ceremonię napełniania specjalnych pojemników wodą z rzeki.



Następnie procesja rusza przez całe miasto w kierunku Kōshōji (興聖寺). Wzbudza duże zainteresowanie i jest oblegana przez ludzi robiących zdjęcia i towarzyszących mnichom aż do świątyni. 




Nie pozostało nam nic innego, jak także ruszyć w kierunku świątyni. Na miejscu wszystkie dobre miejsca były już oczywiście zajęte. Pozostało nam spróbować wystać w słońcu wśród reszty, która nie załapała się do środka. :) Po kilku minutach jednak poddałam się i jakoś udało mi się wślizgnąć do środka. Najpierw na werandę. Akurat trafiłam na moment, kiedy procesja dotarła na tereny świątynne.



Następnie przepraszając chyba z milion razy po japońsku na pierwszą część ceremonii udało mi się podejść całkiem blisko. Widziałam prominentnych gości oraz miejsce, gdzie miała odbyć się ceremonia herbaciana. Udało na się zobaczyć jedynie urywek z trwającej kilka godzin ceremonii - przygotowania, sprawdzanie i czyszczenie utensyliów oraz przygotowanie ceremonialnej matcha w specjalnych młynkach.



Festiwal jest świętem herbaty oraz uroczystością, podczas której wspomina się trzy wielkie persony herbacianego świata: Eisai, mnicha buddyjskiego, który przywiózł do Japonii pierwsze nasiona herbaty; Myōe Shonin, który zapoczątkował uprawianie herbaty w Uji oraz wielkiego mistrza ceremonii herbacianej - Sen no Rikyū. Celem jest także promocja japońskich herbat oraz szerzenie wiedzy na temat herbaty, jej uprawiania i podawania. Wśród wielu stoisk, gdzie możemy spróbować najlepszych herbat z całej Japonii są również i takie, na których zaopatrzyć się można w różnego rodzaju utensylia herbaciane. Moim celem było znalezienie dla siebie pierwszego prawdziwego ręcznie robionego w Japonii bambusowego pędzla chasen. Znalazłam, kupiłam i będę używać. :)



Wśród stoisk odnalazłyśmy również naszą znajomą z Wazuka Cha Cafe.



Miałyśmy okazję spróbować między innymi jednej z najlepszych sencha (drugie miejsce w ogólnokrajowym rankingu). Panowie zachwalali smak i aromat, mnie jednak osobiście ta herbata niezbyt przypadła do gustu. Wolę chyba jednak mniej szlachetne smaki. :)



W całym mieście można uczestniczyć w ceremoniach herbacianych, pokazach, prezentacjach. Uji żyje herbatą na co dzień, a podczas Uji Ocha Matsuri jest nią przesiąknięte do granic. Nie tylko podczas festiwalu, ale i na co dzień można kupić różne rodzaje ceramiki - od bardzo tradycyjnych i bardzooo drogich, po wariacje na temat. Mnie niezmiennie urzekają japońskie czajniczki - cel na kolejny wyjazd. Być może. :)



Był to bardzo udany dzień i na pewno chciałabym jeszcze kiedyś mieć okazję, aby uczestniczyć w Uji Ocha Matsuri. I może dotrwać nawet do końca świątynnej ceremonii herbacianej... :) Tak czy siak do Uji będę wracać jeszcze nie raz. I oby nie tylko we wspomnieniach. :)

wtorek, 19 lipca 2016

Jiutamai, pierwszy raz z klasycznym tańcem


Niedawno spełniło się jedno z moich małych marzeń. Od czasu do czasu tęsknym okiem spoglądałam na Warszawę, gdzie Hana Umeda prowadziła warsztaty klasycznego tańca japońskiego. Nigdy nie było mi po drodze i po cichu liczyłam, że kiedyś Hana przyjedzie do Wrocławia - jeśli nie na warsztaty, to chociaż ze swoim tańcem, abym mogła ją zobaczyć na żywo. I się spełniło. :)

W czerwcu miałam okazję dosłownie i w przenośni postawić pierwsze kroki w klasycznym tańcu japońskim jiutamai. Dzięki Fundacji Przyjaźni Polsko-Japońskiej NAMI. W poprzednim poście pisałam o cudownym wieczorze, podczas którego podziwiałam tancerki jiutamai. Tancerki, moje sensei, które jeszcze kilka dni wcześniej, małymi krokami wprowadzały mnie oraz pozostałe uczestniczki warsztatów w tajniki klasycznego tańca japońskiego. Tokijyo Hansaki zajmuje się tańcem jiutamai od wielu lat, propaguje te japońską sztukę na całym świecie, więc tym bardziej nie mogłam się doczekać pierwszej lekcji. 



Zanim w tany, trzeba się było ubrać. Dla uczestniczek przygotowane był yukaty, jednak kilka osób miało swoje własne. Na zajęcia pożyczyłam yukatę od M. Yukata śliczna, ale nie na mój rozmiar. :) Było trochę krótko, ale dzięki sensei jakoś się to wszystko dało tak poukładać, że wstydu nie było. Dużego. :) Ale już wiem, co sobie przywiozę z Japonii następnym razem... :) Sensei tańczyły w kimonach, prostych i delikatnych, szczególnie podobały mi się wyszywane pasy obi.



Zanim postawiłyśmy swoje pierwsze kroki w tańcu, krótka acz treściwa lekcja japońskiej etykiety - jak siadać, jak wstawać, jak się kłaniać. 


                                          tak                                                                    nie

Następnie nauka właściwej postawy, którą sensei Hanasaki zaprezentowała nad wyraz dobitnie, i chodzenia. Jiutamai tańczy się w skarpetkach tabi i oczywiście tradycyjnym stroju japońskim - czy będzie to yukata czy kimono, oba te stroje wymuszają pewną postawę, do której jednak trzeba się trochę przekonać. Również sposób stawiania kroków oraz przemieszczania się jest zupełnie inny od tego, jak poruszamy sie na co dzień. Po kilkunastu próbach i przejściu sali w te i wewte mniej więcej można było załapać o co chodzi. A ćwiczenie czyni mistrza. :)



Nauka tańca polegała głównie na powtarzaniu. Niektóre elementy czy gesty ćwiczyłyśmy po kilkanaście razy, a sensei służyła radą i pomagała nas "ustawiać". Patrząc z boku na taniec jiutamai można odnieść wrażenie, że nie wymaga on zbyt wiele wysiłku. I jak przy każdym tańcu i w tym wypadku nie jest to prawdą. Utrzymanie postawy, statycznych póz czy precyzja gestów to coś co ćwiczy sie latami i zapewne nigdy nie dochodzi się do perfekcji. Nie mam więc złudzeń, jak wyglądały moje pierwsze próby. :) 



Tokijyo Hansaki sensei, Shino Hanasaki sensei oraz Hana Umeda sensei, z tego miejsca
 どうもありがとうございます! :)


Niestety, mogłam wziąć udział jedynie w pierwszej części trzydniowych warsztatów, jednak nawet te kilka godzin uświadomiło mi, że to coś dla mnie. :) Przeogromnie się cieszę, że już w lipcu rozpoczyna się roczny cykl warsztatów, które prowadzić będzie Hana Umeda i na które serdecznie zapraszam. Ja już szykuję kimono. :) 

Więcej informacji tutaj.

niedziela, 3 lipca 2016

Wieczór z reiho i jiutamai, czyli tradycja wiecznie żywa

(zdjęcie ze strony Fundacji Umemi)

W ostatnich dniach dzięki Fundacji Umemi oraz Fundacji Nami w kilku miastach Polski, w tym we Wrocławiu, mogliśmy przybliżyć sobie sztukę japonskiej etykiety oraz piękno japońskiego klasycznego tańca jiutamai. W ramach cyklu spotkań "Imperium gestów – sztuka japońskiej etykiety" oraz szeregu wydarzeń towarzyszących zawitała do nas Japonia jaką chyba lubię najbardziej. Dotykająca tradycji nie tylko pięknej, ale i wciąż żywej.


Wśród kilku wydarzeń i warsztatów klasycznego tańca japońskiego, w których miałam okazję wziąć udział i o których niedługo napiszę, był między innymi wykład wprowadzający do reihoh, czyli etykiety opartej na wysublimowanych formach i technikach, które obejmują między innymi sztuki walki i ceremonię herbacianą. Wykład poprowadził dr. Kiyomoto Ogasawara, przedstawiciel rodu, który od stuleci zajmuje się reihoh. Uczy i popularyzuje etykietę swojej szkoły, tzw. Ogasawara-ryū (小笠原流).



Wykład był krótki, a pierwsza jego część zawierała podstawowe informacje dotyczące Japonii. Ciekawym elementem było pokazanie mapy świata z punktu widzenia Japończyków. Czasami warto sobie uświadomić, że nasza perspektywa nie jest ta jedyną. :) Następnie dowiedzieliśmy się nieco o historii rodu Ogasawara oraz o podstawach etykiety reihoh.


Następnego dnia na Uniwersytecie Wrocławskim miał miejsce wykład o reihoh w biznesie. Na ten jednak nie udało mi się dotrzeć...



Druga część wieczoru zapowiadała się jeszcze lepiej. Miałam okazję zobaczyć swoje trzy sensei w niecodziennej odsłonie. Tokijyo Hanasaki, Shino Hansaki oraz Hana Umeda na co dzień zajmują się klasycznym tańcem japońskim. Sensei Tokijyo Hanasaki stworzyła nawet swój własny styl (Hanasaki-ryū), który łączy z tradycyjnym stylem jiutamai. A dlaczego w niecodziennej odsłonie? Otóż tamtego wieczoru tańce odbywały się rownież przy akompaniamencie polskiej muzyki, między innymi utworów Chopina.  Całość otworzył wirtuoz shakuhachi (tradycyjny flet bambusowy) - Toshimitsu Ishikawa.



Następnie przy akompaniamencie tego samego instrumentu zatańczyła dla nas sensei Tokijyo Hanasaki do utworu Zangetsu. Nie mogłam oderwać oczu nie tylko od płynnych ruchów, ale również od stroju i kunsztownej fryzury. Całość prezentowała się na scenie przepięknie.


Kolejne punkty programu odkrywały przed nami następne utwory w aranżacjach polsko-japońskich oraz pełne wdzięku i wyćwiczonej techniki ruchy tancerek. Kimona i cały ich wizerunek doskonale dopełniał opowiadane tańcem historie. Szczególnie podobały mi się stylizacje Hany Umedy. Warto dodać, że za makijaż odpowiedzialny był Mitsunaga Kanda, światowa sława. Szkoda, że zdjęcia wyszły mi kiepskie. :) (po lepsze zapraszam tutaj)


Niecodzienne odsłona tańca jiutamai polegała tamtego wieczoru również na tym, iż na scenie podczas niektórych utworów pojawiły się dwie, a nawet wszystkie trzy tancerki naraz. Tradycyjnie taniec ten wykonuje się solo. Cieszy mnie to małe złamanie tradycji, ponieważ była to nie lada gratka móc oglądać wszystkie tancerki razem na scenie w choreografiach specjlanie przygotowanych na te okazję.






Pozwolę sobie przytoczyć plan koncertu, aby pokazać, jak zróżnicowany był repertuar:

1. KOKUU | Toshimitsu Ishikawa (shakuhachi) | 10’
2. ZANGETSU (Poranny księżyc) | Tokijyo Hanasaki | Toshimitsu Ishikawa (shakuhachi) | 11’
3. YUUGAO (wieczorny kwiat bielunia) | Shino Hanasaki | Toshimitsu Ishikawa (shakuhachi) | 13’
4. FUMIZUKI (Lipiec) | Hana Umeda | Playback | 7’
5. Fryderyk Chopin: Etiuda Es-dur | Monika Zytke, Wojciech Białoskórski (veeh-harfy) | 2’
6. Pieśń ludowa: Kukułeczka | Toshimitsu Ishikawa (shakuhachi) | Renata Boniecka (sopran), Monika Zytke (alt), Wojciech Białoskórski (tenor) | Chór | 3’
7. Pieśń ludowa: Szła dzieweczka (Mori e yukimasho) | Chór | 5’
8. Pieśń ludowa: Dwa serduszka | Tokijyo Hanasaki | Renata Boniecka (sopran), Monika Zytke (alt), Wojciech Białoskórski (tenor) | 4’
9. Fryderyk Chopin: Mazurek g-mol op. 67 nr 2 | Shino Hanasaki | Toshimitsu Ishikawa (shakuhachi) | Monika Zytke, Wojciech Białoskórski (veeh-harfy) | 3’
10. NANOHA (Kwiaty rzepaku) | Hana Umeda | Playback | 6’
11. Fryderyk Chopin: Preludium Des-dur op. 28 nr 15 | Tokijyo Hanasaki, Shino Hanasaki | Monika Zytke, Wojciech Białoskórski (veeh-harfy) | 2'
12. SAKURA | Wszyscy | 3’




Muszę przyznać, że koncert mnie zachwycił. Usłyszeć polskie pieśni ludowe po japońsku, bezcenne. :) Miłym akcentem było odśpiewanie chyba najbardziej znanego nam Polakom japońskiego utworu Sakura razem z publicznością. Nie wspominam nawet o tańcu, który niezmiennie mnie zachwyca i bardzo się ciesze, że mogłam nie tylko podziwiać jiutamai na scenie, ale rownież liznąć trochę tej tradycyjnej sztuki. Ale o tym będzie innym razem. :)