niedziela, 30 grudnia 2012

Listy z Japonii


"Chińczyk - zauważyłem - przypomina naszych tubylców hinduskich. Japończyk nie jest nim, ale nie jest także Sahibem. Czemże jest właściwie?"

Korzystając z kilku luźniejszych chwil świątecznych przeczytałam Listy z Japonii Kiplinga. Wiele razy już pisałam, że bardzo lubię relacje z podróży sprzed lat, kiedy kraje, dziś dobrze znane, wtedy jeszcze odkrywano - kiedy wszystko było inne i tak dziwne, że aż nie do uwierzenia. Listy są przedrukiem z 1904 roku, w którym Japonia dla Zachodniego świata wciąż stanowiła niemałą zagadkę.

Te kilkanaście listów to na przemian zachwyt nad wytworami japońskich rzemieślników oraz niechęć wobec nowych Zachodnich zwyczajów, jak noszenie przez Japończyków europejskich strojów. Kipling chciałby, aby Japonia już na zawsze została taka, jaką on ją widział - ze starymi drewnianymi świątyniami, pięknymi wyrobami z laki i kobietami w zwiewnych kimonach.

"Ileżbyśmy zyskali - mówił profesor - gdyby można ustanowić międzynarodowy protektorat nad Japonia, aby ja zabezpieczyć od groźby najazdu i zaboru, i płacić temu krajowi, ile zażąda, pod warunkiem jedynie, że ludność będzie siedziała spokojnie i wyrabiała piękne rzeczy (...)."

Te i podobne komentarze Kiplinga oraz jego towarzysza Profesora, mogą razić. Są jednak znakiem tamtych czasów. Japonia i życie jej mieszkańców wciąż porównywane są do Indii, a wiele niezrozumiałych sytuacji spotyka się z niechęcią lub pobłażliwością. Japonia jest dla Kiplinga krainą dzieci, w której jednak docenia on sztukę i wytwory ludzkich rąk, a mimo to uznaje wciąż wyższość Zachodu nad Wschodem. Ale przecież to Kipling napisał: "Och, Wschód to Wschód i Zachód to Zachód, i nigdy się nie spotkają"...

Więcej informacji na stronie wydawnictwa oraz tutaj. Polecam!

(Cyt. za: Rudyard Kipling, Listy z Japonii, Kraków 2012, s. 27.)
(Cyt. za: Rudyard Kipling, Listy z Japonii, Kraków 2012, s. 29.)

czwartek, 27 grudnia 2012

Tokyo Godfathers


To chyba jedna z lepszych anime na świąteczny czas. Historia trzech bezdomnych tokijczyków, którzy opiekują się znalezionym w śmieciach dzieckiem wpisuje się w znane i u nas bożonarodzeniowe/świąteczne/gwiazdkowe historie. Główni bohaterowie, nie licząc brządca, to ciekawe postacie. Gin jest byłym (ponoć profesjonlanym) rowerzystą, a obecnie alkoholikiem w średnim wieku. Z kolei Hana jest transwestytą dawniej wystepującym jako drag queen, a Miyuki - uciekinierką z domu. I te trzy indywidua postanawiają odnaleźć rodziców dziecka. Historia na pozór banalna i prosta zawiera wiele splatających się ze sobą wątków, zwrotów akcji i niespodzianek. Naprawdę warto. Polecam!

wtorek, 25 grudnia 2012

The Buddha and the Bento


Zastanawiałam się nad kupnem tej książki od miesięcy. Znalazłam ją na Amazonie, ale nie była zbyt dobrze opisana, poza tym nie można było zajrzeć do środka. Również nigdzie w sieci nie znalazłam o niej bardziej szczegółowych informacji. W końcu postanowiłam kupić ją w ciemno. Na Mikołajki sprawić sobie prezent. :)

"But do they have the bizarrest diet? Historian Higuchi Kiyoyuki reports that the Japanese have eaten fifteen hundred different foods (...). The Japanese diet even includes insects. (...) So the nation with the bizarrest diet may be the Japanese. But Japanese will not eat just anything."


The Buddha and the bento opowiada o japońskiej kulturze i kuchni. Spodziewałam się, że cała książka będzie traktować o bento. I tu, niestety, małe rozczarowanie, ponieważ bento pojawia się okazjonalnie. Mimo tego jestem zadowolona z zakupu, bo książka jest ładnie wydana i ciekawie napisana. Rozdziały są krótkie, a każdy opowiada o czymś innym. Autor przedstawia nam historię kuchni japońskiej w kontekście kulturowo-historycznym. Możemy dowiedzieć się między innymi trochę więcej o historii sushi, kiedy zaczęto jadać bento, poznać historię wasabi i kulturę jedzenia w Japonii. Polecam!


(Cyt. za: Makoto Sugawara, The Buddha and the Bento, Tokyo 1994, s. 1.)

środa, 19 grudnia 2012

Kaohame

Uwielbiam kaohame. Wszędzie, nie tylko w Japonii, i ku uciesze (i zdziwieniu znajomych), zwykle robię sobie mniej lub bardziej głupkowate zdjęcia. Sobie lub innym. :)

Kaohame w Asakusie

Kaohame (od japońskich słów kao 顔, czyli "twarz", oraz hameru 嵌める, czyli "wstawić, włożyć"), czy też kaodashi kanban (顔出し看板) lub kaodas, sa ustawiane w miejscach turystycznych, przed sklepami etc. Ciężko przetłumaczyć ich nazwę na język polski - "szablony z otworami na głowę do zrobienia sobie pamiątkowego zdjęcia"? Taki opis chyba jest wyczerpującą definicją i już każdy z Czytelników domyśla się, o co chodzi. :)

Kaohame na Miyajima

Moda na kaohame przywędrowała do Japonii ze Stanów Zjednoczonych i swoje apogeum miała w latach '60 i '70 ubiegłego wieku. W Japonii kaohame są popularne i dziś - istnieją nawet ludzie, który zajmują się nimi naukowo. I nic dziwnego, że istnieje nawet kilka książek opisujących kaohame, np. Kaodas:


Więcej informacji o kaohame między innymi tutaj. Polecam!

niedziela, 16 grudnia 2012

Funky Forest


Natrafiłam na ten film przypadkiem przeglądając stronę MadeInJapan. Zainteresowała mnie nie tyle fabuła, o której niewiele informacji wyszukałam w sieci, co osoba Tadanobu Asano, który jest jednym z moich ulubionych japońskich aktorów. Więc obejrzałam te dwie i pół godziny absurdu po japońsku i... to nie dla mnie. :) Film dla najtrwalszych miłośników Japonii, a szczególnie tak opiewanej na Zachodzie japońskiej dziwności, inności. Mnie się nie podobało. :)




niedziela, 9 grudnia 2012

Aburatorigami


Aburatorigami (あぶらとり紙) to bardzo i u nas już popularne bibułki matujące. Początkowo te "papierki absorbując" używane były przez aktorów teatru kabuki oraz gejsze, aby makijaż pozostawał świeży podczas, czasami długich, przedstawień. Aburatorigami wyrabiano ręcznie z najwyższej jakości papieru wytwarzanego z liści banana manilskiego (Musa textilis). Obecnie często wytwarza się je np. z papieru ryżowego.

Wiele firm produkujących te bibułki nawiązuje do historii gejsz. Niektóre bazują na ich wiedzy, a niektóre wykorzystują jedynie tajemniczy urok świata gejsz, aby przyciągać klientów. W Kioto w wielu miejscach można kupić aburatorigami z wizerunkami gejsz lub maiko. Sama skusiłam się na jedno opakowanie. :) Bardzo spodobał mi się design tych bibułek, ale cena ich jest zawrotna.

Więcej o aburatorigami między innymi tutaj. Polecam!


piątek, 7 grudnia 2012

Między słowami



Znam ten film na pamięć. Uwielbiam muzykę, zdjęcia, historię i aktorów. Jest to jeden z niewielu filmów w ogóle, w którym chyba wszystko mi pasuje. No i jeszcze to Tokio.

Między słowami pierwszy raz widziałam lata temu przypadkiem. W małym kinie w Krakowie razem z K. Pamiętam, że uśmiałyśmy się do łez. Od tamej pory kilka razy do niego wracałam, a niektóre piosenki i motywy twkią w mojej głowie do dziś. Nie będe opisywac fabuły, bo zabrzmi trywialnie, nudno i sztampowo. Trzeba zobaczyć ten film, żeby poczuć klimat. Choć znam i osoby, których nie zachwycił. Ja zdecydowanie nie należę do tej grupy.

Tym bardziej strasznie i okropnie wręcz się cieszę, że w poniedziałek znowu zobaczę ten film na dużym kinowym ekranie. Więcej informacji tutaj.




Kocham ten film. Za wszystko.

niedziela, 2 grudnia 2012

Butoh we Wrocławiu.


Już za kilka dni będzie można podziwiać japoński teatr butoh. Instytut Grotowskiego zaprasza na spektakl Daisuke Yoshimoto, jednego z najważniejszych i najwybitniejszych tancerzy butoh, Kiokatabira ciała 7 i 8 grudnia. A 9 grudnia zaprezentują się Kei Ishikawa i Ritsuko Takahashi.

Od 3 grudnia będzie można oglądać również wystawę zdjęć autorstwa Tetsui Saito dokumentującą pracę Dausike Yoshimoto. Fotografie wykonano w Polsce i Japonii podczas warsztatów i spektakli. Wystawa czynna do 20 grudnia w Café THEA.

To będzie moje drugie podejście do oglądania butoh na żywo. Jest to dla mnie sztuka dosyć trudna w odbiorze i nie zawsze jestem w stanie się jej przyglądać. Zobaczymy, jak będzie tym razem.

Więcej informacji tutaj i tutaj. Polecam!

(Zdj. Karolina Bieszczad-Roley)

piątek, 23 listopada 2012

Ślady Kishina Shinoyamy

"Był 11 marca 2011 roku, godzina 14:46. Natura z przerażającą siłą dokonała zniszczenia na samej sobie. Chyba nigdy czegoś takiego nie widzieliśmy. Czegoś, czyli krajobrazu, który pozwala na jednoczesne doświadczenie życia i śmierci. W tamtej chwili zrozumieliśmy irracjonalność życia. Natura stworzyła nową naturę. Nie wyglądało to na boską niegodziwość, nie przypominało też piekła – jeśli już, dostojny, wartościowy pejzaż przepojony pogodną ciszą. Przyglądałem mu się z namaszczeniem, pełen trwogi przed siłą natury; nic innego nie mogłem zrobić"


W katowickiej galerii BWA w ramach tegorocznego Festiwalu Ars Cameralis można oglądać zdjęcia japońskiego artysty Kishiny Shinoyamy. Jest znany na całym świecie. Chyba każdy z nas choć raz widział pamiętne zdjęcie całujacych sie Yoko Ono i Johna Lennona na okładce płyty Double Fanatsy, którego autorem jest właśnie Kishin Shinoyama. Albo portret Mishimy Yukio jako Świętego Sebastiana przebitego strzałami. Ten niedoszły mnich buddyjski zasłynął jednak głównie zpowodu dość abstrakcyjnych aktów.



Wystawa Aokata/Ślady to obrazy przepełnione smutkiem i spokojem. Dowody na potęgę natury, z którą Japończycy borykają sie od wieków, zamknięte w ramach fotografii. 

Wystawę można oglądać do 20 stycznia, więc jest szansa, że uda mi się ją zobaczyć. :) Więcej informacji na stronie festiwalu. Polecam!

wtorek, 20 listopada 2012

Matcha cookies!


Listopad stanowczo zbyt często zagania mnie do kuchni, do przysłowiowych "garów" i piekarnika. Jego dzisiejsze wysiłki nie poszły na marne - matcha cookies. :)

Co potrzebujemy:

matcha
mąka
dwa jajka
masło
szczypta soli

Korzystałam z tego przepisu i, jak zwykle, u mnie matcha wylądowała w o wiele większej ilości, czyli jakieś 20 parę gramów. Ale gdyby nie była na wykończeniu, chyba byłoby jej jeszcze więcej. :) Ciasto najlepiej zrobić dzień wcześniej wieczorem i na noc zostawić w lodówce. A następnego dnia pokroić w plasterki i do pieca. A potem najpierw rozkoszować się zapachem, a potem smakiem. Zielono mi!


sobota, 17 listopada 2012

Maneki-neko.


W Japonii widać je wszędzie. W sklepach, restauracjach, pośród pamiątek dla turystów, na norenach. Wszędzie. Czasami nawet w prywatnych domach. Maneki-neko (招き猫), czyli dosłownie "zapraszający, witający kot", ma swoją mocą przyciągać klientów, a w prywatnych domach zapewniać dobrobyt i chronić przed złym losem. Maneki-neko mają być wcieleniem bogini miłosierdzia Kannon.


A jak wygląda maneki-neko? Zazwyczaj to biały kotek z krótkim ogonem siedzący na czerwonej poduszce. Jego lewa łapka jest podniesiona do góry w geście zapraszającym. Czasami to nie lewa, a prawka łapka maneki-neko jest w górze. Ten gest ma z kolei witać/zapraszać pieniądze. Współcześnie znaczenie częściej spotkać się można z kotkiem, który uniesioną ma prawą łapkę. Wszechobecny kult pieniądza...? Znaczenie ma także, jak wysoko uniesiona jest łapka kota - ponoć im wyżej, tym lepiej. Rzadko, ale się zdarza, można natknąć się na figurki maneki-neko z obiema łapkami w górze. Nie są one jednak zbyt popularne, ponieważ kojarzą się z przesadą i traktowane są raczej lekceważąco.


Maneki-neko spotkać można w różnych kolorach. Największą popularnością cieszą się białe koty, także ze względu na łatwość wykonania przy ręcznej produkcji - nie trzeba ich dodatkowo malować. Najwięcej szczęścia przynosić mają trójkolorowe maneki-neko. Czasami można też spotkać się z czarnymi (moc odstraszania demonów), czerwonymi (moc przywoływania duchów i odpędzania chorób) i złotymi (moc pomnażania fortuny), a nawet współcześnie różowymi (ma przynosić szczęście w miłości) i zielonymi (pomyślność w nauce). Zazwyczaj maneki-neko ma czerwona chustkę/obróżkę z dzwoneczkiem na szyi lub plakietką, na której widnieje napis "szczęście", "klient", "pieniądze" etc. Często przedstawiany jest także ze złota monetą z okresu Edo (1603-1868), tzw. koban (小判).


Maneki-neko zaczęły pojawiać się w Japonii na początku okresu Edo. Właśnie wtedy na dworze cesarskim zaczęto hodować koty rasy japoński bobtail, czyli kazoku-neko (家族猫). Popularność wizerunków kotów przynoszących szczęście oraz ich kult rozwinął się w epoce Meiji (1868-1912) i trwa do dziś. W Tokio istnieje nawet świątynia poświęcona maneki-neko - Gōtoku-ji. To miejsce, do którego przychodzą kociarze modlić się między innymi o zdrowie dla swoich pupili. Niestety, jak na razie nie udało mi się do niej dotrzeć, ale miejsce wygląda zachęcająco. Do poczytania o tej świątyni między innymi tutaj. Istnieje także (pewnie nie jeden) Klub Maneki-neko w Japonii, który zajmuje się popularyzowaniem tej postaci, a każdego roku w mieście Seto, gdzie mieści się również Muzeum Maneki-neko, odbywa się Maneki-neko Matsuri.


W dobie wszechobecnej popkultury można doszukać się maneki-neko i w mniej tradycyjnym otoczeniu, np. w restauracjach typu fast-food czy w miejscach, gdzie można kupić zakłady gier liczbowych. Obecnie także istnieje wiele wariacji maneki-neko i niektóre swym wyglądem znacznie odbiegają od tradycyjnych wizerunków. Ponoć nawet Hello Kitty wzorowana jest na maneki-neko oraz postać Meotwh z serii o Pokemonach. Maneki neko popularne są także poza Japonią, np. w Chinach i Tajlandii, a coraz częściej można je wypatrzeć także w Europie i Stanach Zjednoczonych.

Więcej informacji o maneki-neko między innymi tutaj i tutaj. Polecam!

niedziela, 11 listopada 2012

Imperium znaków

Już jakiś czas temu sygnalizowałam, że będę wracać do książek, które przeczytałam zanim jeszcze powstał ten blog. W serii vintage books będę prezentować książki o Japonii napisane już jakiś czas temu. Pisałam już o Unbeaten Tracks in Japan. Dziś pora na jedną z moich ulubionych książek.


Do Imperium znaków wracam dosyć często. Nie czytam jej od deski do deski za każdym razem, ale wyrywam fragmenty z kontekstu, chłonę kilka słów albo po prostu oglądam, bo to także jedna  z moich ulubionych książek, jeśli chodzi o sposób jej wydania. Dużo przestrzeni, wlepki, dopiski niby ręcznym pismem, kolor i czarno-białe fotografie. To wszystko sprawia, że, nawet nie czytając, książka przyciąga naszą uwagę.


Japonia Barthesa jest tworem wymyślonym - nie do końca jest to Japonia prawdziwa, realnie istniejąca. Jest pewnym wyobrażeniem podróżnika oczarowanym tym krajem, jego kulturą, tajemniczością i nieodgadnionymi znaczeniami. Ukrytymi w rozmaitych znakach.

"Pudełko zatem gra rolę znaku; jest opakowanie, jest ekran,maska - jest tym, co ukrywa, chroni i jednocześnie oznacza: wprowadza w błąd, fałszuje, jeśli wziąć to wyrażenie w podwójnym, monetarnym i psychologicznym znaczeniu; ale sam fakt, że pudełko zawiera i znaczy, jest odłożony na później, jakby funkcją paczki nie bło ochranianie w przestrzeni, ale odsyłanie w czasie; wydaje się, że to właśnie w opakowaniu zawiera się trud wytwarzania (robienia czegoś), tym samym przedmiot traci na istnieniu, staje się złudzeniem (...) to, co Japończycy transportują z mrówczą energią, to w sumie znaki puste."

Tak naprawdę bardzo dużo można się z tej książki dowiedzieć o człowieku Zachodu i jego sposobie postrzegania japońskiej rzeczywistości. I trzeba o tym pamiętać czytając o Japonii według Barthesa. Mimo to książka ta nie przestaje mnie urzekać. To, jak autor skupia się na szczegółach i drobnostkach dnia codziennego, jak je opisuje i się nad nimi pochyla z nieukrywanym zachwytem i ciekawością, sprawia, że Imperium znaków wciągnęło mnie od pierwszych linijek tekstu. Na pewno jeszcze nie raz do tej książki wrócę.


Polecam ten tekst oraz tekst z Gazety Wyborczej traktujący o Imperium znaków. I sam książkę również. bardzo. :)

(Cyt. za: Roland Barthes, Imperium znaków, Warszawa 1999, s.104-105.)

piątek, 9 listopada 2012

MONO


MONO ponownie w Polsce. Tym razem, NIESTETY, nie we Wrocławiu, a w Poznaniu i Warszawie.
Uwielbiam ich twórczość, która jakoś tak doskonale mi się wpisuje w melancholijny listopad. :)

A tak było rok temu we wrocławskim klubie Firlej.



Więcej informacji na oficjalnej stronie zespołu. Polecam!!

niedziela, 4 listopada 2012

Skośnie w Pradze.

W Pradze Japantown brak. Nie oznacza to jednak, że Japonia w czeskiej rzeczywistości nie istnieje. Ma się całkiem nieźle. :)


Spacerując po Pradze natkaliśmy się kilka razy na restauracje, głównie suszarnie, japońskie, ale nie ma ich tak dużo jak w Paryżu ani aż tyle jak u nas we Wrocławiu (jest już ich chyba ze 20, jak policzyłyśmy z M. tutaj, ale że było to jakiś czas temu, to pewnie już do 30 dobijamy...).


Nam bardzo do gustu przypadła restauracja Miyabi, w której serwują benta. :)

Co krok natykaliśmy się na jakieś "japońskości".

Masaże japońskie w Shiatsu Centrum


Ambasada Japonii

Nihonto kenkyukai, czyli sekcja zajmująca się japońskimi mieczami

Jest także miejsce, które było niejako naszym celem, sklep japoński JAPA Foods. Tak naprawdę sklepy są dwa, ale drugi znajduje się w strefie Praha 6, więc nie udało nam się tam pojechać. Sklep w centrum nie jest zbyt duży, ale ma całkiem spory i różnorodny asortyment, szczególnie jeśli chodzi o artykuły spożywcze. A więc jest ryż, furikake, rozmaite sosy, dodatki do potraw japońskich, curry, herbaty, krakersy, sake i trochę słodyczy - w tym Panda Pocky (!).

 

Można także kupić garnki do gotowania ryżu, patelnie do tamagoyaki, lody z zielonej herbaty czy sezamu oraz torebki, kapcie, akcesoria do bento (mały wybór) i kosmetyki.


Zostawiliśmy w JAPA Foods trochę koron, bo szkoda było nie skorzystać z takiej okazji. Ceny niektórych produktów wyższe niż w Japonii, ale trochę niższe niż w Polsce, np. jeśli chodzi o furikake.


Natrafiliśmy także na małe kuriozum - sklep Kokoro. Azjatyckie i pseudo azjatyckie przedmioty, chińskie podróbki i niby japońskie pamiątki. Nie polecam.


W Pradze fajne jest to, że niemal w każdym sklepie spożywczym (w tym w czeskich Żabkach) można kupić napoje aloesowe, chipsy wasabi Senza czy batoniki i czekoladki Geisha (akurat smak nie ma nic wspólnego z Japonią, tylko nazwa, ale je uwielbiam :)), których już od dawna nie mogę nigdzie u nas znaleźć.



W Pradze od czasu do czasu można również trafić na wydarzenia japonistyczne. Obecnie do 21 grudnia otwarta jest wystawa Hołd dla japońskich mieczy.


Tym razem zabrakło nam już na te wystawę czasu, ale może będzie do jeszcze jeden pretekst, aby szybko do Pragi powrócić... :)