Aby ujrzeć górę Fuji, trzeba się trochę natrudzić. Pojechaliśmy do Hakone. Wsiedliśmy na statek "piracki". Aparat był w ciągłej gotowości. A i tak na się nie udało, bo pogoda sprawiła nam psikusa... Ale od początku.
Już sama droga do Hakone jest przyjemna i bardzo ciekawa. Trzeba często zmieniać środki lokomocji, co, niestety, wiąże się również z kosztami. JR Pass bowiem pokrywa jedynie koszt przejazdu shinkansenem do Odawary. Tutaj najpierw należy kupić bilet na pociąg do Gora linii Hakonetozen.
Pociąg powoli wspina sie po zboczu góry, więc trasa jest bardzo widowiskowa. Następnie czeka przesiadka na "kaburu karu", czyli cable car. Dziwne dość urządzenie ciągnięte na kablu w górę. :)
Kolejnym środkiem lokomocji jest kolejka linowa - najdroższa, ale i najbardziej emocjonująca. Widoki imponujące. Niestety dość duże zachmurzenie nie pozwoliło do końca ich uwiecznić.
W połowie drogi do Togendai, które było naszym punktem docelowym, można wysiąść w Ōwakudani, czyli w Dolinie Wielkiego Wrzenia. Dookoła gorące i bulgocące błoto. I zapach siarki. Krajobraz iście piekielny. :)
Jeżeli ktoś chce posmakować tego piekła (i nie przeszkadza mu smrodek siarki), bardzo popularne są tutaj kurotamago, czyli czarne jajka.
Gotowane są we wrzącym błocie - podobno bardzo zdrowe. Mówi się, że każde zjedzone takie jajko dodaje człowiekowi siedem lat życia. Sprzedawane są w paczuszkach po sześć sztuk. Sami policzcie, ile można zyskać. :)
Można sobie również sprawić Hello Kitty przebrane za... czarne jajo!
Drugi etap podróży kolejką kończy się w Togendai, skąd odpływają statki "pirackie". Trasa wiedzie przez jezioro Ashi aż do Moto-Hakone.
Po drodze mija się torii stojącą w wodzie i Fuji, które razem są zawsze przedstawiane w folderach turystycznych. Torii i owszem udało nam się zobaczyć. Z Fuji już było dużo gorzej. Możemy tylko wierzyć folderom, że gdzieś tam za chmurami musiała się skryć...
Już na nabrzeżu do moich uszu dotarł znajomy dźwięk, który tak uwielbiam. Taiko, czyli japońskie bębny. Akurat w Moto-Hakone trwało Kosui Matsuri, czyli festiwal poświęcony opiekuńczemu bóstwu jeziora Ashi, które pojawia się pod postacią dziewięciogłowego smoka. Wieczorem z łodzi składny jest mu w ofierze czerwony ryż oraz sake. Na wodzie puszczane są kolorowe lampiony, a całość wieńczy pokaz fajerwerków. My mieliśmy okazję obejrzeć jedynie (choć dla mnie to i tak AŻ), pokazy różnych grup grająych na taiko.
Niestety nie mogę zamieścić tutaj żadnych dźwięków, ale polecam posłuchać. :) Tym miłym akcentem kończymy na dziś. Mamy kolejny powód, aby wrócić do Japonii i w końcu odnaleźć gdzieś na horyzoncie Fuji. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz