niedziela, 27 lipca 2014

Kaze tachinu

"Le vent se lève!... Il faut tenter de vivre!"
To chyba pierwszy film biograficzny Studia Ghibli. Byłam ciekawa tej historii, ponieważ ani przedstawionymi w filmie bohaterami, ani samolotami się nie interesuję wcale. I może historia szaleńczo mnie nie porwała, ale film oglądało się przyjemnie.

Kaze tachinu opowiada historię japońskiego inżyniera Jirō Horikoshi, konstruktora samolotów. Od dziecka marzył on o lataniu, jednak słaby wzrok spowodował, że nigdy nie zasiadał za sterami samolotu. Postanowił jednak poświęcić się lataniu na ziemi i skonstruować samolot swoich marzeń. Towarzyszymy mu w tej drodze, przyglądamy się sukcesom oraz życiu prywatnemu. Motto całego filmu to "Zrywa się wiatr! Spróbujmy żyć - tak trzeba!", słowa Paula Valéry'ego, francuskiego poety. Bardzo trafne moim zdaniem.

Pod adresem Kaze tachinu oraz twórcy filmu padały słowa krytyki między innymi o propagowaniu palenia papierosów (sic!). Nie będę jednak wchodzić w szczegóły - zainteresowanych odsyłam do sieci, gdzie jest mnóstwo informacji na ten temat.




Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu. Polecam również ten tekst. I sam film. :)

sobota, 26 lipca 2014

Futatsume no mado / Still the Water


Do tej pory tylko raz miałam styczność z twórczością Naomi Kawa. Dwa lata temu obejrzałam Hanezu. Również w ramach Festiwalu Nowe Horyzonty. Tym razem wybrałam się razem z Karoliną z Podróże Japonia na najnowszy film tej japońskiej reżyserki Futatsume no mado.

Skłamałabym, gdybym napisała, że film mnie zachwycił. Podobał mi się, ale był miejscami nierówny, a niektóre sceny wydały mi się wręcz zbędne (szczególnie te obrazujące zabijanie kozy - mam tylko nadzieję, że to nie działo się naprawdę...). Filmowi nie brakowało jednak świetnych momentów, pięknych również wizualnie. 

Futatsume no mado to przede wszystkim para nastolatków - Kyoko i Kaito oraz otaczający ich świat widziany przez pryzmat nastoletnich doświadczeń. Sama historia może nie jest porywająca, ale mnogość emocji sprawiała, że można było niemal namacalnie poczuć ból, strach, niepewność bohaterów. Momentami miało się wrażenie, że jesteśmy naocznymi świadkami najbardziej intymnych zdarzeń w ich życiu, jak śmierć matki Kyoko. 

To także film o związku natury z człowiekiem, temat często poruszany przez Kawase, który tutaj przejawia się między innymi w scenach z morzem, które dla wyspiarzy oznacza wiele różnych rzeczy - strach, wolność, odkrywanie, życie i śmierć. Podwodne sceny należą moim zdaniem do jednych z najlepszych w filmie. Kawase pokazuje, że natura raz za razem uczy nas radzić sobie z tym, co nieuniknione.



Film będzie można zobaczyć ponownie w ramach festiwalu Nowe Horyzonty 31 lipca.

Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu.

niedziela, 20 lipca 2014

Żabi Król z Matsumoto


W Matsumoto jest taka mała uliczka Nawate zwana Kaeru. Słowo to (abstrahując od pisowni) ma trzy znaczenia: żaba, móc kupować oraz powracać. Wszystkie doskonale oddają obraz tego miejsca, które pełne jest wizerunków żab, sklepików, a to wszystko sprawia, że chce się tam wracać - razem z Mamą odwiedziłyśmy te uliczkę chyba ze cztery razy w ciąg jednego dnia. :)



A skąd te żaby?
Dawniej płynąca obok uliczki rzeka była tak zanieczyszczona, że zniknęły z niej wszystkie żaby. W latach '70 ubiegłego wieku okoliczni mieszkańcy ufundowali mały chram poświęcony żabom Kaeru Daimyōjin (かえる大明神) w intencji powrotu żab. Ostatecznie rzeczkę oczyszczono, żaby powróciły, a uliczka zyskała nowe życie. Zorganizowano nawet festiwal poświęcony żabom, które odtąd były nie tylko symbolem szczęśliwej podroży, ale i całego miasta.
 

 
Co za tym idzie uliczka Nawate pełna jest żab. Już na początku wita nas kolorowa figura Gamazamurai (ガマ侍) wykonana przez studentów Tokijskiego Uniwersytetu Sztuk Pięknych. A to dopiero początek i szukanie kolejnych żabich figurek to niezła zabawa. Bardziej lub mniej ukryte są na każdym kroku.



Skoro Nawate to uliczka handlowa, nie mogło zabraknąć najróżniejszych żabich pamiątek, przedmiotów z wizerunkami żab i wszelkich wariacji na temat. Nieco zdziwiona byłam, że taiyaki czy sembe, które można tam kupić, nie było w kształcie żaby. :)



Uliczka Nawate to również sklepiki ze starociami, na ktorych i żaba się trafi, ale nie tylko, oraz restauracje i kafejki. Można tam spędzić naprawdę sporo czasu i odnaleźć prawdziwe skarby.



niedziela, 13 lipca 2014

Nishiki Market


Nie bez kozery Nishiki Market (Nishiki Ichiba 錦市場, czyli "brokatowy targ") bywa nazywany Kuchnią Kioto.Trafiłam tam z Mamą przypadkiem błądząc po uliczkach i zaglądając do wielu innych miejsc po drodze. Nishiki to świetne miejsce nie tylko dla wielbicieli japońskiej kuchni. Podobnych marketów jest w Kioto sporo i kilka razy trafiłam na takie zadaszone uliczki, Nishiki jest jednak jedyny w swoim rodzaju.



Nishiki Market to ponad sto sklepów i restauracji, a ogrom proponowanego towaru zdumiewa i warto wybrać się tam na pusty żołądek. My byłyśmy akurat po obiedzie, ale i tak kilka rzeczy nas skusiło.  Nishiki powstał w XIV wieku i początkowo służył jako targ rybny. Niesamowite jest to, że niektóre sklepy sięgają historią do tamtych czasów i są od pokoleń prowadzone przez tę samą rodzinę. To wizytówka lokalnej kuchni i można tu znaleźć wiele specjałów z Kioto i okolic. Również z tego względu Nishiki jest bardzo popularnym miejscem, również wśród turystów. Jest tam gwarnie i tłoczno, słychać nawoływania niektórych sprzedawców i wszystko kusi.






Tutaj je się również oczami, a na wielu stoiskach są próbki - najczęściej chyba wystawiane są najróżniejsze pikle. 



Zachwycił mnie spory sklep z pałeczkami, a ich wybór oraz innych akcesoriów, jak podstawek pod pałeczki, powalił na kolana. Było tam chyba wszystko, łącznie z pałeczkami w kształcie shinkansenów oraz pałeczki dla początkujących i dzieci. A podstawki o najróżniejszych kształtach - dango, sushi, kwiatów, zwierzątek, sprzętów domowych...





A w tym małym sklepiku wszystko o smaku matcha - od lodów po baumkuchen, jak brzmi niemiecka nazwa tego ciasta. To japońska wersja naszego swojskiego sękacza sprowadzonego do Japonii po I Wojnie Światowej. Tutaj wersja o smaku matcha, ale jak przystało na Japonię zdarzają się inne smaki, np. bananowe czy sakury. Muszę kiedyś w końcu spróbować...



Cudowne sklepy z herbatą i wszelkimi utensyliami, także do ceremonii herbacianej. Wybór puszki na herbatę zajął nam wieki, bo naprawdę ciężko było się zdecydować - każda wyglądała pięknie. Mnóstwo różnych rodzajów herbat, w tym matcha i smakowe odmiany zielonych herbat japońskich.




I chyba najlepszy sklep ze słodyczami w jakim byłam w Japonii. Nie mieli wszystkiego, rzecz jasna, ale ogromne paki Pocky robiły wrażenie. I mnóstwo słodyczy z dawnych lat, które wciąż są produkowane.Wybór ogromny.



Nishiki Market warto odwiedzić nawet jeśli nie planujemy żadnych zakupów. Nie łudźmy się jednak, że zerkniemy okiem i to nam wystarczy. Warto poświęcić mu trochę czasu, wmieszać się w tłum i poczuć atmosferę tego miejsca.


Polecam zajrzeć również tutaj i zerknąć na interaktywną mapę wybranych stoisk Nishiki.

czwartek, 10 lipca 2014

Piękne kwiaty lotosu rodzą się z błota.


I tym razem Japonia mnie nie zaskoczyła - obok naprawdę pięknych miejsc i rzeczy istnieją tandeta i kicz, zły smak i beton. Czyli jak wszędzie. Wabi-sabi miesza się z szaloną ludzką kreatywnością i życiem codziennym. Ładnie (nie) jest.


Urocze miasteczko wśród gór Matsumoto nie jest wyjątkiem. Te dwa wielkie jakby niedokończone molochy naprawdę odcinają się w krajobrazie miejsca. Jeden przy głównej ulicy, drugi nieco z boku, ale na drodze prowadzącej do kilku centrów kulturalnych. No cóż.


Nad jeziorem Kawaguchi nie brakuje pięknych widoków - szczególnie, gdy unosi się nad nim majestatyczna Fuji. Ale znaleźć można i inne perełki jak ta górska (?) chata, a przed nią zaparkowana niczym dzieło sztuki kuriozalna limuzyna. Tuż obok była jeszcze wątpliwej urody fontanna pełna kapp. :) Za to pełne uroku wydały mi się porzucone rowerki wodne z łabędziem i koalą.


Z kolei w Kioto przez przypadek zjadłam pyszne okonomiyaki w zapyziałej knajpce Mr. Young Men. Pełno tam było wszystkiego, a to wszystko jedno na drugim, ale okonomiyaki pierwsza klasa. Japońskie babcie obok nas zamówiły pięć, a było ich dwie!


A poniżej dwa widoczki z centrum Yokohamy - pierwszy z portu, drugi z Chinatown.Osobiście ta mała uliczka w Chinatown mnie urzekła. Yokohama w ogóle jest pełna sprzeczności, bo tu nie tylko wciąż Zachód miesza się ze Wschodem, ale i nowe, ładne stoi tuż obok starego i nie tak ładnego.



Lubię się włóczyć małymi uliczkami, zapuszczać się na osiedla, wynajdywać wlepki i miejsca zapomniane przez ludzi i czas. W Japonii można takich odkryć dokonać sporo.




I to ma dla mnie swój urok. :)