Plan na dziś wykonany. :) Postanowiliśmy pojechać do Enoshima, mimo ze zapowiadano deszcz. Tsuyu (pora deszczowa) ponoć skończyła się jakiś tydzień temu, ale to nie przeszkadza deszczowi padać. :) I rzeczywiście deszcz nas nie ominął. Jednak całe szczęście szybko się oddalił.
Do Enoshima z Tokio można dojechać z jedną przesiadką. I są dwie możliwości - albo jedziemy linią Enoden z Fujisawa (jest to stara linia kolejowa),
albo Shonan Monorail z Ofuna, czyli kolejką, która jeździ po szynach przyczepionych do dachu (niestety nie znam fachowego określenia). My zdecydowaliśmy się spróbować obu dróg. Do Enoshima zawiózł nas Enoden, a wróciliśmy kolejką. Obie trasy są bardzo ładne - jedzie się spokojniej niż pociągiem JR i przez sam środek miasta. A to wypatrzyliśmy po drodze:
Na Enoshima łatwiej wytrzymać pogodę, gdyż wieje (i to dość mocno) od strony morza, co przynosi ukojenie. Widoki są śliczne, a jedzenie smaczne. W sam raz na jednodniowy wypad poza Tokio. Wyspa oferuje naprawdę wiele ciekawych miejsc.
Jest tu kilka świątyń, do których prowadzą strome schody. Na samym szczycie znajduje się wieża z punktem obserwacyjnym. Nie skusiliśmy się jednak, mimo nawoływań obsługi, ponieważ chmury spowijały niebo, więc i tak święta Fuji-san byłaby dla nas nie do wypatrzenia. Dla leniuchów zainstalowano również ruchome schody (sic!) wewnątrz wzgórza. My jednak dzielnie wspinaliśmy się o własnych siłach. Przyznać trzeba, że odległości wcale nie były zabójcze, a po drodze można było zobaczyć kilka interesujących miejsc, np. ogród w europejskim stylu i punkt widokowy, nad którym cały czas latały jastrzębie.
Co krok natykaliśmy się na wyspie na takie oto tablice informacyjne:
Kompletnie nie wiemy, dlaczego. :) Owszem, ptaków tych jest na wyspie sporo i cały czas słychać wydawane przez nich dźwięki, ale latają one dość wysoko i nie ma sensu się ich bać. No chyba, ze jemy idąc, co w Japonii, jak niektórym wiadomo, nie jest mile widziane. Dotyczy to również picia napojów. Oba zakazy nagminnie łamiemy... Baka gaijin desu neee. :)
Jastrzębie, głośne cykady, roślinność oraz pogoda sprawiały, że momentami czuliśmy się jak w jakiejś dżungli. Pomijając już fakt, że oprócz nas nie było chyba na wyspie żadnej białej twarzy... Czasami w dżungli trochę betonowej, ponieważ
niektóre elementy krajobrazu, np. latarnie czy części świątyń, zrobione zostały właśnie z tego tworzywa. Japonia chyba zbyt wielkim uczuciem darzy ten surowiec. Odsyłam do książki Alexa Kerr-a "Dogs and Demons: the Fall of Modern Japan". Przygnębiająca lektura...
Ciekawym miejscem jest także Dzwon Smoczej Miłości. Wokół niego zakochane pary przywieszają kłódki na znak swojej niekończącej się miłości... Z tego powodu mogą również razem uderzyć w dzwon i obwieścić światu swoje szczęście. Niektóre osoby
wygrawerowały nawet swoje imiona oraz daty na specjalnych tablicach ustawionych wokół dzwonu.
Uliczki na wyspie są bardzo wąskie i urocze. Atmosfera trochę przypomina nasze małe nadbałtyckie miejscowości. Wszędzie kramy z jedzeniem i pamiątki rodem z Chin wątpliwej jakości i urody. :) Odważyliśmy się spróbować sprasowanej, usmażonej, obtoczonej w jajku ośmiornicy.
Oraz innych smakołyków:
Warto zwiedzić całą wyspę i wybrać się również na skaliste wybrzeże. Krajobraz przypomina nieco księżycowy i jest to miła odmiana od miejskich chodników. Morze daje tu o sobie znać, są fale, muszle i wędkarze.
Enoshima mnie skojarzyła się ze starą Japonią. Obleczoną w kurz i trochę już zapomnianą, ale wciąż niezwykle urokliwą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz