piątek, 29 grudnia 2017

Zupa na koniec roku i nie tylko!



Jako że ostatnio z japońskich produkcji ciągle oglądam te o tematyce kulinarnej, ostatni post w tym roku nie może być inny. Tym razem szybka i prosta zupa, która gotuję, jak nie mam pomysłu na inny posiłek. Mam w głowie różne jej wariacje, ale podstawą jest zawsze wywar mojego pomysłu. Oparty na dashi. Ostatnimi czasy używam dokładnie tego poniżej:

 

Nie jest bardzo aromatyczne, dlatego, zawsze używam dwóch saszetek, aby wzmocnić smak.  Ty razem użyłam również makaronu z zielonej herbaty, który dorwałam w koreańskim sklepie. Dodał ładnego koloru całości.



Co potrzebujemy:

granulowane dashi (2-3 łyżki)
sos sojowy
cukier brązowy
wiązka makaronu z zielonej herbaty
tofu
marchewka
czarny sezam
sprasowane wodorosty nori

Co robimy:

Do garnka wlewamy 5 szklanek wody, dodajemy łyżkę sosu sojowego, dashi oraz łyżeczkę brązowego cukru. Gotujemy. W między czasie kroimy marchewkę oraz tofu w kostkę. Kiedy wywar się zagotuje, dodajemy pozostałe składniki oraz makaron i gotujemy około 10-15minut (aż marchewka zmięknie).  Dodajemy czarny sezam oraz nori pokrojone w paseczki. I gotowe!




Zupa robi się praktycznie sama, jest bardzo pożywna i rozgrzewająca (czasami dodaję do niej świeżego imbiru). Idealna na szybki i smaczny obiad (także przed sylwestrową zabawą ;) ). Smacznego! :)

niedziela, 3 grudnia 2017

Samurai Gourmet, aż chce się jeść!


Kiedy 60-letni Takeshi Kasumi przechodzi na emeryturę, o której zresztą zupełnie zapomniał, zaczyna nowy rozdział w swoim życiu pełen kulinarnych doznań. Postanawia spędzać swój wolny czas na odwiedzaniu różnych restauracji i ... jedzeniu. Jako salaryman nie miał nigdy czasu na spożywanie posiłków w skupieniu i delektowaniu się ich smakiem. Teraz postanawia to zmienić i całkowicie oddaje się swojej nowej pasji.


Samurai Gourmet to druga kulinarna seria Netflixa, którą obejrzałam - pierwszą była Midnight Dinner. Podobało mi się, bo Japonia, bo jedzenie, które uwielbiam, a po każdym odcinku takie moje własne coś natsukashii. :) Akcja dzieje się nieco leniwie, sposób opowiadania jest stonowany i zilustrowany tandetną japońską muzyką. Całość jednak jest miła dla oka aż ślinka leci. :) Trudno było nie polubić głównego bohatera, nieco niezdarnego w pierwszych chwilach wolności od codziennej pracy. Takeshi-san szybko jednak przyzwyczaja się do nowej sytuacji i korzysta z niej na całego wypełniając sobie czas smakowaniem rozmaitych dań i poznawaniem nowych kulinarnych miejsc.


A gdzie w tym wszystkim samuraj? Okazuje się, że to głos wewnętrzny Takeshiego, który zachęca go do podejmowania kroków, na które sam kiedyś by się nie doważył, np. zamówienie i wypicie piwa w środku dnia czy wybranie się na samotną wycieczkę nad morze. Samurajskie alter ego bohatera jest nieco nieokrzesane, krnąbrne i wymykające się społecznym konwenansom. Dzięki niemu Takeshi poznaje również lepiej samego siebie. 


W Japonii tematyka jedzenia, gotowania etc. jest bardzo popularna. Powstają mangi, animacje i seriale. Z tej samej półki mogę polecić także Samotnego smakosza (chociaż tytuł nie bardzo chyba zachęca). Serial Samurai Gourmet z kolei bazuje na mandze Nobushi no Gourmet, której autorem jest Masayuki Kusumi. Pierwsze odcinki postały w 2013 roku i seria nadal jest kontynuowana. Podobno również Samurai Gourmet ma mieć swoją kontynuację. Czekam! 

poniedziałek, 6 listopada 2017

Matcha ciacho


Kolejne podejście do matcha ciacha, które za każdym razem robię nieco inaczej. Była już matcha babka oraz matcha ciacho z suihanki. Tym razem czas na najszybsze zielone ciacho świata, które powstało z podglądnięcia kilku przepisów, zajrzenia do szafki w kuchni i totalnej improwizacji! Mały i udany spontan. :)


Co potrzebujemy:

250g mąki tortowej
1 łyżeczka sody oczyszczonej
1/4 łyżeczki soli
pół szklanki cukru
200ml mleka kokosowego
80ml oliwy
100g jogurtu naturalnego 
2 łyżki matcha
1 jajko
wiórki kokosowe

Co robimy:

Łączymy wszystkie suche składniki i mieszamy. Następnie dodajemy mleko kokosowe, oliwę i jajko - ponownie mieszamy. Wyrobione ciasto przelewamy do formy keksówki, a wierch posypujemy wiórkami kokosowymi. I do pieca. Pieczemy w temperaturze 180 stopni C około 25 minut. I gotowe!


Ciacho wyszło lekkie puszyste i całkiem matcha. Kolor na początku był obłędny, potem jednak ciacho zaczęło stygnąć, a tym samym i kolor stał się mniej intensywny. Jedyny problem z tym matcha ciachem był taki, że rozeszło się w oka mgnieniu. Będę powtarzać. :)

poniedziałek, 30 października 2017

Etykieta japońska, czyli kłaniać się, czy się nie kłaniać, oto jest pytanie.


Są takie książki, które stanowić powinny bazę, dla każdej osoby stawiającej swoje pierwsze kroki w poznawaniu Japonii i chcącej zagłębić się w jej kulturę, a nie tylko poznawać ją powierzchownie. Moim zdaniem warto nie tylko wiedzieć, że coś się dzieje, ale również dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. Bez kontekstu trudno o zrozumienie międzykulturowe, szczególnie, gdy do czynienia mamy z kulturą wysoko kontekstową, jaką jest również ta japońska.

"Aby naprawdę poznać Japonię i możliwie najlepiej wykorzystać czas spędzony w tym kraju, musimy się udać do zatłoczonych restauracji, centrów rozrywki oraz galerii handlowych i zacząć >>podglądać<< odwiedzających je ludzi. Tylko w taki sposób - obserwując strumień Japończyków przelewający się obok nas - zrozumiemy, jacy oni naprawdę są." 

Mimo że nie do końca zgadzam się z powyższymi słowami, nie mogę odrzucić zalet tzw. obserwacji nieuczestniczącej, chociaż wolę obserwować uczestnicząc, a na miejsce akcji wybrałabym raczej świątynię lub ogród. To jednak moje prywatne preferencje. :) Obserwacja to jedna z metod uczenia się, a więc obserwując możemy nauczyć się niektórych zasad etykiety. Jednak wciąż bez kontekstu nie będziemy wiedzieli, kiedy i jak tych zasad użyć. Kiedy ukłonić się w pas, a kiedy tylko trochę? W którym momencie spotkania podać wizytówkę? Którego wyrażenia w podziękowaniu użyć? 

O Japończykach często mówiono mi, że wybaczą. W ich świadomości nadal jesteśmy barbarzyńcami, którzy i tak nigdy nie zrozumieją japońskiej kultury. Nieważne, jak będziemy się starać i jak dobrze będziemy przygotowani, nigdy nam nie wyjdzie na 100%. Nawet jeśli faktycznie tak jest i mimo wszelkich starań popełnimy jakieś faux-paus, warto próbować. Warto okazać szacunek tej kulturze i ludziom, którzy ją reprezentują nawet tak małym gestem, jak odpowiednie podanie wizytówki czy nie wycieranie nosa w miejscu publicznym. O stąpaniu po tatami w butach nie wspominam, ponieważ sama chyba uznałabym to co najmniej za oznakę braku wychowania. :)

Etykieta japońska to zebrane w całość chyba najważniejsze reguły, których powinno się przestrzegać w Japonii. Dotyczą one nie tylko zwykłego turysty, ale również osób, które zamierzają rozwijać kontakty biznesowe. Jeśli więc nie chcemy być ignorantami, koniecznie trzeba ją przeczytać i przyswoić. Oczywiście Etykieta japońska nie wyczerpuje tematu, jest wprowadzeniem i dobrą bazą do dalszych poszukiwań. To skondensowana pigułka pozwalająca nam szybko i klarownie zapoznać się z etykietą i chociaż trochę zanurzyć się w niuanse japońskiej kultury, w której nic nie jest czarne albo białe, a tradycja mocno się trzyma. I należy zawsze o tym pamiętać.

"Jeśli przyjrzeć się uważniej, okazuje się, ze cały kraj jest swoistym skansenem, w którym tradycja łączy się z nowoczesnością, umożliwiając emocjonalną, intelektualną i duchową wycieczkę w przeszłość". 

Nie do końca jednak mogę zgodzić się z wizją Japonii jako swoistego skansenu. Faktem jest, że wiele tradycji, czasami liczących sobie setki lat, jest wciąż żywych i widocznych w Japonii na co dzień. Mimo to bronię się rękami i nogami przed zamykaniem jakiekolwiek kultury w wyznaczonych sztucznie granicach i przypinania jej łatek skansenu, muzeum etc. Moim zdaniem tradycja wiecznie żywa oznacza, że mocno tkwi korzeniami w przeszłości, a jednocześnie wraz z upływem czasu dostosowuje się do otaczającej ją rzeczywistości. Bardziej lub mniej, ale na pewno nie jest skamieliną.

Troszeczkę raziły mnie niektóre słowa użyte w tłumaczeniu, np. koksownik, ziomek czy szaty yukata, ale poza tymi drobnostkami książkę czyta się bardzo dobrze, treść nie nuży, przedstawione tematy opisane są klarownie i dobrze zilustrowane. Samo wydanie jest również przyjazne czytelnikowi, a format pozwala mieć tę książkę zawsze pod ręką. Zdjęcia mogłyby być lepiej dobrane, mimo to także całkiem dobrze wpisują się w kolejne rozdziały. Na końcu książki autor zawarł dwa słowniki z przydatnymi terminami, Mimo że niektóre mogą już trącić myszką, są pożytecznym dodatkiem.

(Zdjęcie stąd)

A teraz czas na KONKURS. :)
Do wygrania 2 egzemplarze Etykiety japońskiej. Wystarczy odpowiedzieć na pytanie:

Którą z zasad japońskiej etykiety przeniósłbyś na polski grunt i dlaczego?

Odpowiadać proszę w komentarzach pod tym postem lub na FB. Dwie najciekawsze odpowiedzi nagrodzę egzemplarzem książki (wysyłka jedynie na terenie Polski). Na Wasze odpowiedzi czekam do 3 listopada do końca dnia. Zapraszam do zabawy! :)


Cyt. za: Boye Lafayette de Mente, Geoff Botting, Etykieta japońska, Kraków 2017, s.128.
Cyt. za: Boye Lafayette de Mente, Geoff Botting, Etykieta japońska, Kraków 2017, s.16.

sobota, 21 października 2017

Avant Art Festival, blisko (japońskiej) sztuki


Na tegoroczną edycję Avant Art Festival dotarłam z małym poślizgiem. Troszkę żałuję, bo ominął mnie występ japońskiej performerki Marii Jiku. Trafiłam od razu na koncert Ryo Murakamiego, którego słuchałam w całkowitym skupieniu. Artysta pojawił się cichaczem na scenie w blasku niebieskich świateł, które podczas koncertu zmieniały się w zależności od utworu. Występ przykuł bardzo moją uwagę, jednak był nieco za długi i pod koniec brakowało mi już jakieś interakcji z publiką ze strony artysty.




Nieodłącznie festiwalowi towarzyszy poza sceną muzyczną również odsłona filmowa. W repertuarze znalazły się trzy produkcje japońskie i jedna polska, FUTURE/Mirai w reżyserii Adama Buczka opowiadająca o wróżbitach. Razem z tym filmem można było również zobaczyć obraz w reżyserii Tengai Amano TWILIGHT/Towairaitsu, historia chłopca, który nie chce przyznać się do własnej śmierci opowiedziana w surrealistycznym duchu.


Pozostałe produkcje to Saudade, film przedstawiający problemy etniczne na tle hip-hopowej sceny miasta Kōfu, oraz Sad Vacation,  opowiadający o Kenji, który trudno się przemytem chińskich robotników do Japonii. Jeśli będziecie mieli okazje, polecam obejrzeć wszystkie te filmy.






A na koniec wisienka na torcie, czyli butoh! (oraz koncert Melt Banana, na który niestety nie mogłam dojechać...). Yuko Kaseki była dla mnie artystką nieznaną, do momentu jest występu na tegorocznym AAF. Butoh oglądam już od kilku lat, dozuję sobie tę trudną w odbiorze sztukę i ciesze się, że mogłam zobaczyć na żywo kolejnego artystę tego gatunku.



 


Tancerce w spektaklu Itako towarzyszył gitarzysta Kazuhisa Uchihashi, który swoją przejmująca muzyką doskonale współgrał z ruchami scenicznymi Yuko Kaseki. Artystka hipnotyzowała swoim butoh, a sama idea przedstawienia była świetnie zrealizowana - przejście od jednej postaci do drugiej, błysk brokatu, czarna peruka i schowane pod nią blond włosy artystki, mocny beat. Pop butoh, tak sama dla siebie nazwałam ten występ, niczego mu przy tym nie ujmując. Był świetny! Na co dzień Yuko Kaseki mieszka i pracuje w Berlinie. Nie omieszkam wybrać się kiedyś na jej występ i tam. :)

Tegoroczna edycja AAF, mimo że mniej japońska niż poprzednio, pozostawiła we mnie mały niedosyt, ale te wydarzenia, w których udało mi się uczestniczyć nie rozczarowały. Mam nadzieję, ze organizatorzy na stałe już wpiszą wątek butoh w kolejne edycje festiwalu. Czekam już na AAF 2018! :)

sobota, 7 października 2017

Małe wyzwanie, czyli sushi z ośmiornicą


Futomaki to chyba mój ulubiony rodzaj sushi. Nie dość, że są całkiem łatwe w przygotowaniu, to jeszcze można wrzucić do środka mnóstwo różnych składników. Jeśli robię sushi w domu, to najczęściej właśnie wybieram grube rolki*. :) Od jakiegoś czasu próbuję swoich sił w kuchni z ośmiornicą, w czym bardzo pomaga mi K. Nie miałam zbyt wielu okazji, aby ośmiornicy spróbować - miałam okazję jeść ją w formie suszonej zagryzki, sprasowanej na cienki wafel i w kulkach takoyaki (たこ焼). Musiała przyjść pora także na sushi.

* futoi (太い) oznacza po japońsku "gruby"



Co potrzebujemy:

ryż do sushi
nori
cała ośmiornica (użyłam mrożonej)
daikon (rzodkiew marynowana) 
serek Philadelphia
sałata
majonez japoński
sos sojowy
słodki sos sojowy
wasabi

Co robimy:

Należy zacząć od ośmiornicy, ponieważ jej przygotowanie zajmuje sporo czasu. W całości mrożona ośmiornica sprawdzi się równie dobrze, jak świeża. Po jej oczyszczeniu (trzeba usunąć błonkę pokrywającej ośmiornicę oraz usunąć worek czernidłowy) zagotowujemy wodę z solą w dużym garnku, do której wkładamy całą obraną cebulę. Zanim zostawimy ośmiornicę w spokoju, aby się gotowała, kilka razy zanurzamy ją w gotującej się wodzie. Gotowanie trwa około 1 godziny. Do futomaki potrzebne nam będą jedynie pokrojone w paski ramiona/macki. Ugotowana ośmiornica powinna być miękka, ale zwarta, nie gumiasta.


Kolejnym krokiem jest przygotowanie ryżu do sushi. Używam suihanki (garnka do ryżu), więc jest to bardzo szybkie i proste. Można, oczywiście, ugotować ryż w zwykłym garnku - w sieci istnieje sporo przepisów, nie do końca jestem w stanie powiedzieć, który sprawdza się najlepiej. Ważne, aby ryżu pilnować, żeby się nie przypalił. Używam gotowej zaprawy do ryżu albo robię swoją z octu ryżowego, mirinu i cukru. I rolujemy. :)

W skład futomaki weszła ośmiornica, rzodkiew, japoński majonez, serek i sałata. Ośmiornica jest delikatna w smaku stąd rzodkiew i majonez, aby nieco podkręcić całość całej rolki. Dodatkowo wasabi oraz sosy sojowe - dla mnie idealnie do tych futomaki wpasował się ten słodki.

 


W planach kolejne kuchniowe eksperymenty z ośmiornicą. Tym razem w wersji grillowanej. :)

czwartek, 14 września 2017

Matcha sernik na zimno. I wszystko jasne.


Do matcha sernika na zimno podchodziłam, jak do przysłowiowego jeża. Miałam przeświadczenie, że generalnie z sernikami jest trudno - dużo roboty, dużo czasu i pewnie mi nie wyjdzie, bo to zbyt skomplikowane. A jednak przyszedł taki dzień, że postanowiłam zmierzyć się z tym małym wyzwaniem. Z pomocą przyszedł mi ten przepis, który, jak to zwykle u mnie bywa, stanowił jedynie bazę i inspirację. Może forma jeszcze nie taka, jak mi się wyśniła, ale muszę przyznać, że smakowo-matchowo wyszedł IDEALNIE. Będzie powtórka. :)


Co potrzebujemy:

120-150g ciasteczek maślanych
30g masła
250g serka mascarpone
250g serka twarogowego do wypieków
250ml śmietanki 30%
100g cukru pudru
20g żelatyny w proszku
60ml wody
kopiasta łyżka herbaty matcha
owoce sezonowe - u mnie porzeczka czerwona i borówka

forma do pieczenia o średnicy 20cm
folia / papier do pieczenia

Co robimy:

Zaczynamy od masy na spód sernika. Miksujemy razem pokruszone ciasteczka i masło. Formę wykładamy folią lub papierem i powstałą masę równomiernie wykładamy na spód formy. Następnie wkładamy do lodówki na ok. 30 min. 

Przygotowujemy żelatynę mieszając do całkowitego rozpuszczenia na wolnym ogniu, a następnie odstawiamy do ostudzenia. Podgrzewamy śmietankę i dodajemy zieloną herbatę, mieszamy do całkowitego połączenia się śmietanki i herbaty. Dodajemy żelatynę i znowu mieszamy, aby nie było żadnych grudek. 

Miksujemy serek mascarpone, serek twarogowy i cukier puder, aby otrzymać gładką masę. Dodajemy mieszankę z herbatą matcha i ponownie miksujemy. Masę wlewamy do formy, wygładzamy. Na wierzch kładziemy wybrane owoce i wkładamy sernik do lodówki, aby stężał. Ja mój chomikowałam aż do następnego dnia. I było warto!



Smacznego!

niedziela, 27 sierpnia 2017

Przeczucie, czyli komisarz Himekawa wkracza do akcji


Kiedyś sporo czytałam takich klasyków jak książki o detektywie Poirot autorstwa Agaty Christie czy o nieśmiertelnym i ostatnio bardzo na topie dzięki telewizji Sherlocku Holmesie. Dużo bardziej interesują mnie powieści obyczajowe, zdarza mi się jednak czasami sięgnąć także po kryminał/sensację. Jakiś czas temu zaczytywałam się książkami pisarki Natsu Kirino, która w swych powieściach świetnie łączy oba te gatunki. Ostatnio dzięki wydawnictwu Znak mogłam zapoznać się z Przeczuciem Tetsuya Hondy, cesarza japońskiego kryminału, jak możemy przeczytać na okładce.

Główną bohaterką serii, której Przeczucie stanowi jedynie część, jest młoda pani komisarza Reiko Himekawa. Wraz z rozwojem akcji kryminału poznajemy również i jej dramatyczną historię oraz powody, dla których postanowiła zostać policjantką. Na co dzień doświadcza dyskryminacji głównie ze względu na płeć oraz swoje dosyć nietypowe metody śledcze oparte na intuicji (czy też tytułowym przeczuciu). Mimo to jest stanowcza i pewna siebie. Wie, że tylko swoją ciężką pracą udało jej się zdobyć tak wysoką pozycję w tak młodym wieku. Jej entuzjazmu do pracy w policji nie podziela rodzina Reiko, a szczególnie matka, która ubolewa, że trzydziestoletnia córka wciąż nie wyszła za mąż.

Praca jest dla Reiko ucieczką od rodziny oraz traumatycznych wspomnień. Nawet najtrudniejsze zadania jej nie przytłaczają, ale stanowią wyzwanie. Podobnie jest ze sprawą sutoroberi naito, która wciąga ją od samego początku i nawet sama Reiko nie przypuszcza, jak bardzo zagmatwana i trudna się okaże. Okaleczone zwłoki owinięte w niebieską folię i porzucone nad stawem okazują się być nie jedyną ofiarą seryjnego, jak mogłoby się wydawać, zabójcy. Śledztwo powoli sunie do przodu i odsłania coraz bardziej zaskakujące wątki oraz postacie.

"Pomyśl tylko. W dzisiejszych czasach ludzie rodzą się i umierają w szpitalu. Nikt nie ma już szansy stanąć w obliczu śmierci, ale wszyscy tego pragniemy. Każdy chce zobaczyć i poczuć śmierć. Ja im to umożliwiam." 

Dzięki książce można również zajrzeć do świata japońskiej policji, której działanie jest myślę dobrze przez autora przedstawione. Poznajemy techniki używane w śledztwie i podczas przesłuchań, a także sposoby zbierania wywiadów ze świadkami, dowodów i śladów. Policjanci spędzają ze sobą całe dnie pracując nad śledztwem, spotykają się podczas porannych i wieczornych odpraw, a także po pracy, "na piwie", aby dać upust swojemu zmęczeniu i stresowi. Policja to instytucja wciąż oparta mocno na hierarchii i sztywno ustalonych zasadach. Nic dziwnego więc, że Reiko nie przez wszystkich swoich kolegów traktowana jest fair.
Przeczucie wciągnęło mnie bardziej niż zakładałam na początku. Zarówno relacje między głównymi bohaterami, jak i sama zagadka kryminalna, sprawiły, że czytałam jedną stronę za drugą. Mimo że wraz z rozwojem akcji i odkrywaniem nowych wątków, rozwiązanie było coraz bardziej oczywiste, moje zainteresowanie nie słabło. Chciałam poznać nie tylko głównych sprawców i prowodyrów sutoroberi naito, ale również poznać ich motywy i przeszłość.

W dobie niemalże masowej produkcji seriali / książek / wszystkiego coraz trudniej jest zaskoczyć odbiorcę. Moim zdaniem autorowi Przeczucia udała się ta sztuka, a treść książki oraz sposób narracji spowodowała, ze zostałam z bohaterami do ostatniej kropki. Książka jest momentami bardzo brutalna, a opisy sugestywne. Honda w dobitny sposób pokazuje nam, że nic nie jest czarno-białe, a każdy z nas skrywa swoją mroczną stronę. Przeczucie opowiada o okrucieństwie i śmierci, zetknięcie się z którymi wywołuje strach, ból, ciekawość, obojętność i masę innych emocji, których doświadczają bohaterowie książki.

Jak wiele poczytnych kryminałów, także i ten doczekał się ekranizacji. Powstały dwa filmy oraz serial telewizyjny bazujący na książkach Hondy. Dorwałam w sieci odcinek Sutoroberi Naito (ストロベリーナイト ). Osobiście nie przepadam za sposobem kręcenia japońskich seriali, co również wpływało na odbiór tej produkcji. To całkiem dobry dodatek do książki, jednak filmowi brakowało moim zdaniem uszczegółowienia pewnych informacji.


Przeczcie jest moim zdaniem dobrym wyborem, aby zapoznać polskich czytelników ze światem tokijskiej policji i samą komisarz Reiko. Jeśli będzie okazja, na pewno sięgnę po kolejne książki z tej serii.

(Cyt. za: Tetsuya Honda, Przeczucie, Kraków 2017, s.319.)

środa, 2 sierpnia 2017

Tōkyō-Jāmii / Tokyo Camii




W tokijskiej Yoyogi Uehara istnieje Centrum Kultury Tureckiej, w skład którego wchodzi również meczet, tzw. Tokyo Camii (東京ジャーミイ). To miejsce, które raczej nie bywa odwiedzane przez turystów, chyba że tych z muzułmańskiego świata. A szkoda, bo architektonicznie meczet prezentuje się niezwykle okazale. Do tej pory miałam okazję odwiedzić jedynie paryski Wielki Meczet, więc z tym większą ciekawością zajrzałam do tego w Tokio.



To piękna budowla z ciekawą historią. Meczet (a także szkoła) został zbudowany w 1938 roku przez imigrantów z Rosji, Turków z miasta Kazań. Nazwa odnosi się do głównego meczetu – po turecku camii (w języku arabskim to jami). Meczet stanowi dla nich most między przeszłością a przyszłością, co ma swoje odbicie również w architekturze tego miejsca. Tutaj tradycyjny osmański styl harmonijnie łączy się z nowoczesnymi rozwiązaniami budowlanymi (meczet został odbudowany w latach 1998-2000 po wielu zniszczeniach, jakich doznał w ciągu lat) oraz takimi miejscami jak sala koncertowa, gdzie odbywają się koncerty, pokazy mody czy sztuki teatralne. Projekt powstawał w koalicji japońskich i tureckich architektów. Niektórzy sądzą, iż poza światem muzułmańskim, jest to najpiękniejszy meczet na świecie – pod względem architektonicznym nawiązuje do słynnego Błękitnego Meczetu znajdującego się w Stambule. Tokyo Camii to także największy spośród około 80 meczetów znajdujących się na terenie Japonii.




Minaret widać już z daleka, zanim jeszcze zobaczymy budynek meczetu, który usytuowany jest w ciągu zabudowań wzdłuż głównej ulicy. Meczet stanowi prawdziwe dzieło sztuki. Wzrok przyciągają ornamenty, nad którymi pracowało wielu tureckich artystów. Przepiękne witraże, sentencje w języku arabskim, kolory i chłód kamienia stanowią doskonałe połączenie. Jeśli tyko nie odbywają się modlitwy, można wejść do środka – pamiętając o kilku zasadach, między innymi należy zdjąć buty, a kobiety powinny osłonić głowę chustą. Wewnątrz Tokyo Camii prezentuje się jeszcze wspanialej. Siedząc na kolorowym dywanie ma się wrażenie przeniesienia do innego miejsca, mimo że wciąż jesteśmy w centrum Tokio. Bogactwo zdobień i kolorów sprawia, że nie można oderwać wzroku, a każdy nowo odkrywany detal zachwyca. Warto czasami zboczyć ze znanej ścieżki...


Informacje praktyczne.

Website: http://tokyocamii.org/
Czynne: codziennie od 10:00-18:00
Wstęp: wolny
Dojazd: Najlepiej dojechać linią metra Chiyoda do stacji Yoyogi Uehara, ok. 5 minut pieszo ze stacji.

poniedziałek, 3 lipca 2017

Kimi no na wa, wszyscy patrzymy w to samo niebo




Twórczość Makoto Shinkai zdecydowanie należy do kręgu moich zainteresowań i mimo mojego uwielbienia do produkcji Studia Ghibli muszę przyznać, że animacje spod ręki Makoto Shinkai głęboko zapadają mi w pamięć. Co ciekawe, Makoto Shinkai bywa nazywany „drugim/nowym Miyazakim”, z czym nie do końca się zgadzam. Jak przeczytałam w tym artykule, Shinkai tworzy introspektywne dramaty romantyczne, podczas gdy Miyazaki kreuje fantazje wieku dojrzewania. I mimo że coś w tym jest, określenie „drugi Miyazaki” jest nie do końca fair w stosunku do obu twórców. Moim zdaniem każdy z nich kreuje swój świat w specyficzny dla siebie sposób – oba są równie piękne i ciekawe, ale inne. Produkcje Makoto Shinkai wydają mi się być lżejsze, bardziej ulotne w klimacie, a jego swoisty styl i niespieszna akcja zamykają wszystko w bardzo zgrabną całość. 

Najnowszy film Kimi no na wa (君の名は) przenosi nas do świata nastoletnich Mitsuhy i Takiego. W sumie do dwóch równoległych światów, ponieważ nasi bohaterowie odkrywają pewnego dnia, że zamieniają się miejscami. Wszystko odbywa się w czasie snu i rankiem, Mitsuha budzi się ciele Takiego, a Taki w ciele Mitsuhy. Do zamiany dochodzi często, ale nie można jej przewidzieć ani mieć na nią jakikolwiek wpływ. Początkowo zarówno Mitsuha, jak i Taki, są przekonani, że mają do czynienia z bardzo realnymi snami. Trochę czasu zajmuje nastolatkom rozeznanie się w sytuacji, ale kiedy przyjaciele donoszą im o ich dziwnych zachowaniach, uświadamiają sobie, że co jakiś czas dochodzi do zamiany. Wypracowują więc sobie system, aby odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji i korzystając ze swoich telefonów komórkowych, zostawiają sobie wiadomości i relacje z dnia prowadząc dziennik. Muszą poznać swoje życia, aby móc się jakoś w nich odnaleźć i nie namieszać w nich za bardzo.

Mitsuha i Taki to dosłownie dwa światy, dla których wyznacznikami są tradycja i nowoczesność oraz przeszłość i przyszłość. Mitsuha mieszka na wsi w Itomori, jest córką burmistrza oraz wnuczką kapłanki shintō, której pomaga wraz z siostrą w obowiązkach w chramie. Nie ma dobrego kontaktu z ojcem, czuje się ograniczona przez miejsce, które zamieszkuje i marzy o wielkim świecie. Z kolei Taki jest niepewnym siebie nastolatkiem zadurzonym w koleżance z pracy i wtłoczonym w ramy systemu edukacji, który zdaje sobie sprawę, że po skończeniu szkoły będzie musiał zmierzyć się z szukaniem pracy. Mimo tych różnic oboje czują jednak, że czegoś lub kogoś im brak i że wciąż wypatrują tego czegoś lub kogoś.


Bardzo ciekawy był dla mnie motyw czerwonego plecionego sznurka (kumihimo 組み紐), który symbolicznie łączy bohaterów. Mitsuha nosi go we włosach, a Taki na nadgarstku. Czerwony kumihimo pojawia się w scenach, gdy dochodzi do spotkania bohaterów – realnego lub na pograniczu jawy i snu. To bezpośrednie nawiązanie do akai ito (赤い糸), czyli czerwonego sznurka/nici przeznaczenia, który ma przynosić szczęście i łączyć ludzi. Kumihimo symbolizuje przepływ czasu, w którym wątki skręcają się, splatają ze sobą, rozplatają i łączą na nowo.
Los Mitsuhy i Takiego splata również kometa pędząca w stronę ziemi. Trwają przygotowania do jej obserwacji. Mitsuha ma zamiar ją podziwiać podczas festiwalu, a Taki na tokijskim niebie. Oboje wyczekują jej wpatrując się w to samo niebo. Kometa podobnie, jak kumihimo, łączy Mitsuhę z Takim nie zważając na czas i przestrzeń. I więcej o fabule nie będzie, aby nie umniejszyć przyjemności oglądania Kimi no na wa.


Produkcje Makoto Shinkai podobają mi się z wielu powodów, najbardziej chyba jednak urzekają mnie od strony wizualnej. Piękne obrazy przeplatane kolorami oraz zamiłowanie do szczegółu, np. w przedstawianiu wnętrz, długie ujęcia, powolne, jakby zatrzymane w czasie sceny. Lubię przyglądać się drugim planom i panoramom, szczególnie, kiedy przedstawiają miejsca, które znam i/lub które udało mi się odwiedzić. W Kimi no na wa moją uwagę przykuwały między innymi szerokie ujęcia Tokio i obrazy ze stacji kolejowych z charakterystycznymi komunikatami dla podróżnych słyszane w tle. W sieci można znaleźć sporo stron, które odkrywają przed nami prawdziwe lokalizacje użyte w animacji. Można zerknąć między innymi tutaj. Kimi no na wa to pięknie zilustrowana i pełna wątków shintō opowieść o przeznaczeniu, która przypomina nam, że nieważne co się dzieje w naszym życiu, wszyscy patrzymy w to samo niebo.