sobota, 20 czerwca 2020

Planeta K., czyli pięć lat z życia sararīmana


 "Kochając swoją pracę, miejsce pracy i rodzinę, prowadzi się pełne radości, nadziei i zdrowia życie."

Na wstępie zaznaczę, iż nie dociekałam, ani nie próbowałam podpytywać autora, która japońska firma kryje się pod dużą żółtą literą K na okładce. Nie jest mi ta wiedza do niczego potrzebna, a niewiedza nie przeszkadza w odbiorze książki i perypetii głównego bohatera.

A jest nim świeżo upieczony pracownik japońskiej korporacji. Jako jedyny obcokrajowiec w liczącej kilkuset pracowników organizacji wzbudza niemałe zainteresowanie. Z dnia na dzień musi dostosować się do nowej rzeczywistości, w której nie wypada wyjść z pracy przed szefem (nawet, jeśli nie ma się już nic do roboty), a czas wolny często spędza się ze swoją nową rodziną, czyli współpracownikami. Jak można się domyśleć naszemu bohaterowi nie wszystko jest w smak.

Myślę, że pewne doświadczenia w pracy w korporacji są uniwersalne - niezależnie od tego, w jakiej korporacji się pracuje. Korporacyjne życie toczy się zgodnie z pewnymi regułami, niektóre z nich wielu uzna za absurdalne/niepotrzebne, etc. W Japonii częścią tego uniwersum bywają uniformy, rozgrzewka pracowników przed rozpoczęciem pracy czy legendarne zatrudnienie na całe życie (chociaż od jakiegoś czasu wiele firm już powoli rezygnuje z tej tradycji). To wszystko składa się na tzw. kulturę korporacyjną. Jeśli więc zdecydujemy się na pracę w takim środowisku, to chcąc nie chcąc stajemy się takiej kultury częścią i musimy podlegać jej regułom. W naszym kręgu kulturowym, gdzie pojęcie wolności i indywidualizmu, jest mocno zakorzenione, pewne aspekty pracy w japońskiej korporacji mogą powodować dysonans. Ale czy i u nas praca w tego typu organizacjach nie wiąże się z pewnymi zasadami, do których musimy się nagiąć?

"Jesteś sararimanem, najemnikiem, a sarariman jest od wykonywania poleceń, zapamiętywania faktów i wykorzystywania ich w pracy (...) Wyobraźnia nie jest potrzebna, tylko pamięć. (...) I jeszcze niekiedy mocna głowa - dodał. To nie jest jakiś wyjątkowy zawód, właściwie to nie jest w ogóle zawód. To styl życia. Garnitur i białe koszule, praca od rana do wieczora, schylanie karku, posłuszeństwo, lojalność i oddanie. Pensja co miesiąc na konto, którym zarządza żona, wydzielając ci kieszonkowe, premia dwa razy w roku i kredyt na dom. Imprezy firmowe i wyjścia z klientami. Spędzanie z nimi niekiedy więcej czasu niż z rodziną".

Nasz bohater przez kilka lat poznaje tajniki pracy w firmie K. Obserwuje hierarchię wartości, zasady, według których firma funkcjonuje oraz jak traktuje się osoby, które np. postanowiły z organizacji odejść (w domyśle wykazując się rzadko spotykaną brawurą). Z opisów można by wywnioskować, że firma K. jest bezdusznym molochem, w którego trybikach uwięzieni są pracownicy. Jednak wiele zachowań wynika z japońskiej kultury (w tym kultury pracy) i bez ich znajomości umyka nam kontekst, a niektóre zachowania mogą wydać się przerysowane, jak np. ostracyzm pracownika, który postanowił z firmą K. się pożegnać i przez ostatnie swoje dni w biurze był totalnie ignorowany przez wszystkich.Część osób zapewne nie zwracało na niego uwagi, aby nie musieć podejmować trudnego dla nich tematu. Część nie wiedziała, jak inaczej zachować się w stosunku do osoby, które de facto nie była już częścią wielkiej rodziny K. A być może byli i tacy, którzy z małą zazdrością w duchu mu kibicowali i gratulowali tego odważnego kroku.

Książkę czyta się przyjemnie, jednak akcja wciąga tylko trochę. Niektóre tematy są potraktowane jedynie z grubsza, np. sytuacja i rola kobiet w firmie K. A cała narracja pląta się nieco między reportażem a powieścią. Akcja książki wraz ze zbliżaniem się do końca przyspiesza i ostatnie miesiące są przedstawione skrótowo, a właściwie jedynym wydarzeniem, które zapada w pamięć jest trzęsienie ziemi z marca 2011 roku. Nie do końca czytelny był dla mnie sam koniec książki i odniosłam wrażenie, że treść nagle się urywa bez kropki na końcu.

Miałam okazję pracować w Japonii, ale było to arubaito (アルバイト), czyli praca dorywcza, oraz wolontariat, nie znam więc realiów korporacyjnego życia w Japonii z własnego doświadczenia. O sararīmanach (サラリーマン) oraz legendach pracy w japońskich firmach napisano już wiele. Temat karōshi (過労死), zatrudnienia na całe życie czy mniejszych lub większych absurdów związanych z pracą w korporacjach był szeroko eksploatowany. W tym temacie Planeta K. nie wnosi moim zdaniem nic nowego. Dla osób, które nie miały styczności z japońską kulturą Planeta K. na pewno będzie ciekawszą lekturą, niż dla tych czytelników, którzy o Japonii co nieco już wiedzą. I jak to często bywa w przypadku historii z życia wziętych, interesujące jest tutaj subiektywne spojrzenie autora na całą sytuację i firmę K. A czy się z nim zgadzamy, to już zupełnie inna sprawa.

Cyt. za: Piotr Milewski, Planeta K., Warszawa 2020, s. 36.
Cyt. za: Piotr Milewski, Planeta K., Warszawa 2020, s. 111.

czwartek, 11 czerwca 2020

Siruwia, mała namiastka Japonii


Są takie miejsca, które zbieram i zbieram z myślą, że kiedyś w końcu do nich trafię. Nawet w Polsce mam takich japońskich miejsc kilka. Niedawno miałam okazję odwiedzić jedno z nich - japoński ogród Siruwia.

Ogród położony jest w malowniczych okolicznościach przyrody pomiędzy Przesieką i Borowicami. Można dojechać samochodem pod samą bramę (jest parking) lub dostać się tam pieszo przy okazji jakiejś wędrówki na karkonoskim szlaku. Wokół cisza i spokój, więc nie mogliśmy się doczekać przekroczenia bramy ogrodu. Jak można przeczytać w opisie "na powierzchni 1,5 ha znajduje się bogaty zbiór roślin ozdobnych pośród których znajduje się siedem stawów, strumienie oraz 6m wodospad". Jest więc, co robić, a przy wejściu dostajemy dodatkowo informację, że czeka nas ponad 2 km ścieżek. Bilety kupione (27zł za osobę, można płacić kartą, do ogrodu można wejść z psem). No to zaczynamy! 
Pierwsze, co wpada mi w oko po przekroczeniu bramy, to przepiękny klon japoński z czerwonymi liśćmi oraz precyzyjnie uformowany piasek - nie szary czy biały, ale o nieco różowawym zabarwieniu. Już z miejsca, w którym stoimy można zrobić co najmniej kilkanaście przepięknych zdjęć. Pogoda może nie jest idealna, ale słońce przebija się przez chmury, a zieleń jest bardzo intensywna po porannym deszczu.


Drepczemy sobie w tym miejscu, powoli kontemplując widoki, formacje skalne i roślinność. Pierwsze wrażenia są bardzo pozytywne. Kierujemy się dalej i zgodnie z sugestią zaczynamy spacer idąc w lewo. Po drodze mijamy azalie oraz rododendrony w rozkwicie i docieramy do drewnianej konstrukcji mającej uosabiać (chyba) świątynię. Wchodzimy do środka po drewnianym podeście, z którego rozpościera się widok na ogród. To bardzo fajny zakątek, można się tu zatrzymać na dłuższą chwilę i z przyjemnością sobie posiedzieć i popatrzeć. Tak po prostu.


Na terenie ogrodu znajdują się dwa wodospady. Spokojnie płynący żeński, oraz rozbijający się z impetem męski, ten drugi robi większe wrażenie. Można zejść ścieżką i przejść tuż obok niego. Niedaleko mamy drewniany mostek, z którego również można spojrzeć na ogród. Wszystko tonie w zieleni i kolorach. Można się tu troszkę poczuć jakby było się w Japonii. Troszkę... 




Na kolejnym stawie bardzo fajny drewniany pomost prowadzący wprost do kolekcji bonsai. Na świeżym powietrzu można podziwiać między innymi sosny i azalie japońskie. Niektóre drzewka mają ponad 100 lat i są chlubą kolekcji. Można je również zobaczyć na corocznej wystawie bonsai w Zamku Książ. Drzewka są bardzo ładnie wyeksponowane i to kolejny uroczy zakątek ogrodu.



Niedaleko w jednym z budynków znajduje się małe muzeum, gdzie obejrzeć można autentyczne zbroje samurajskie oraz repliki wykonane przez pana Czesława Zabiegło. Jeśli interesuje Was ten temat, to koniecznie zapoznajcie się z jego zbrojami oraz książką Zbroja japońska. Przygotowana jest także kolekcja lalek kokeshi oraz hina-dan (雛壇), podest z kolekcją lalek hina-ningyō (雛人形).

Tłumów brak, być może dlatego, że byliśmy w ogrodzie w środku tygodnia. Można więc spokojnie wszystko pooglądać, nie spieszyć się i uciec na chwilę od zgiełku codzienności. Na terenie ogrodu znajduje się także kawiarnia, w której serwowana jest japońska herbata, piwo, sake i słodycze. Tym razem nie skorzystaliśmy, ale mam nadzieję, że będzie jeszcze okazja.


Siruwia ma wiele uroczych zakątków, a z każdej strony ogród prezentuje się wspaniale. Nie jest on w każdym miejscu tak wymuskany, jak wiele ogrodów, w których byłam w Japonii, ale to tylko dodaje mu uroku. Nie znam się za bardzo na sztuce ogrodnictwa, więc nie wiem, czy jest to zamierzony efekt i jeden z wielu japońskich stylów czy tez po prostu tak wyszło. Ogród chyba będzie rozbudowywany, ponieważ w jednej części zauważyliśmy wykopy i nowe formacje skalne. Trzeba będzie kiedyś wrócić. :)