niedziela, 29 grudnia 2013

John Lennon Museum


Trafiłam tam dawno temu całkiem przypadkowo. Nie mogłam przejść obojętnie - w końcu John Lennon chcąc nie chcąc umoczył trochę palce w japońskiej kulturze. Poza tym nagrał kilka fajnych piosenek, których słucham do dziś. Jak i cały świat. :)


Muzeum zostało założone z inicjatywy Yoko Ono i muszę przyznać, że jest to jedno z lepszych miejsc pamięci, jakie miałam okazję odwiedzić. Niestety, nie było możliwości robienia zdjęć (naprawdę się starałam ustrzelić coś z biodra, ale pilnowano mnie i innych zwiedzających jak oka w głowie...), dlatego w poście są zdjęcia sprzed wejścia i z dobrze zaopatrzonego sklepiku muzealnego. Kupiłam tam jedną z moich ulubionych książek, o której więcej tutaj.

 

Muzeum dzieli się na sekcje, które opisują poszczególne etapy życia muzyka poczynając od dzieciństwa, przez The Beatles i projekty tworzone razem z Yoko Ono, aż do życia w Nowym Jorku i tragicznej śmierci. Przejmujący jest ostatni pokój nazwany "Forever", gdzie możemy usiąść na przeźroczystych krzesłach i zasłuchać się w muzyce Johna Lennona oraz zaczytać się w jego słowach. To pełne przestrzeni pomieszczenie zupełnie odstaje od przesyconych kolorem, dźwiękiem i przedmiotami wnętrz poprzednich pokoi.


Japonia zajmowała pewne szczególne miejsce w życiu Johna Lennona. Spędził tam trochę czasu, chciał poznać język i kulturę kraju swojej wybranki. Szczególnie upodobał sobie Karuizawę, gdzie całą rodziną często spędzali czas. Nie ominął go, jak wielu innych gwiazd, nawet udział w japońskiej reklamie.



Muzuem Johna Lennona na pewno spodoba się jego fanom, ale nie tylko. To ciekawie zaaranżowane miejsce, pełne wspomnień, dobrej muzyki i pięknych słów. Gdyby ktoś z Was miał kiedyś w podróżniczych planach Saitamę, polecam zajrzeć.

Informacje praktyczne.

Strona internetowa: http://web.archive.org/web/20071011015615/http://www.taisei.co.jp/museum/guide/index_e.html
Czynne: codziennie poza wtorkami od 11:00 do 18:00
Wstęp: 1500 jenów
Dojazd: z Tokio można dojechać linią R Keihin-tohoku i wysiąć na stacji Saitama Shin-toshi, następnie przejść pieszo do Muzeum (ok. 5 minut; Muzeum mieści się na terenie kompleksu Saitama Super Arena
Mapa: http://web.archive.org/web/20071217214425/http://www.taisei.co.jp/museum/access/map02_e.html


sobota, 21 grudnia 2013

Planet Sushi


Niedawno postanowiliśmy zjeść porządny obiad z deserem w Sushi Planet. Trochę niepewnie podchodziłam do tego pomysłu, ponieważ już kiedyś próbowałam planetowego sushi - pierwsze podejście nie było zbyt udane, drugie już duże lepsze, a że do trzech razy sztuka, to czemu nie.


Wnętrza nie zachwyciły mnie nie wiadomo jak, ale jest na tyle przytulnie, że całkiem miło spędziło się nam w Sushi Planet kilka chwil. Obsługa świetna, bardzo pomocna, ale nie nachalna. Miło zaskoczyło mnie oshibori, ale trochę szkoda, że nie dostaliśmy żadnych przystawek. Na początek więc zamówiliśmy zieloną herbatę oraz napój aloesowy.


Potem przyszła zupka - dla mnie tradycyjna miso, a dla L. z węgorzem. Obie pyszne i rozgrzewające.


Na główne danie postanowiliśmy spróbować dań z ryżu. Skusiłam się na kanpeki (kurczak z grzybami shitake i tamagoyaki na ryżu) i nie żałowałam swojego wyboru ani przez chwilę. Pyszności. Z kolei L. zamówił ryż z owocami morza, ale zrobienie zdjęcia gdzieś nam umknęło. Też dobre, ale oboje zgodnie stwierdziliśmy, że jednak moje było smaczniejsze. :) Bardzo spodobał mi się sposób podania naszych dań - w czarnym otwieranym pudełku.


Nie mogło obejść się bez sushi. :) Zamówiliśmy dwa rodzaje rolek na ciepło (z krewetką oraz łososiem i bakłażanem) oraz futomaki z łososiem i płatkami katsuobushi. Te na ciepło były pyszne (chociaż jadłam już lepsze), te drugie, jak dla mnie zbyt rybne, ale dla L. znakomite. Dostaliśmy sporo dobrego wasabi i trochę imbiru.


Mimo że bylismy juz pełni do granic, skusilis,my sie na deser. L. zamówił banany w papierze ryżowym, a ja lody - z zielonej herbaty, śliwki i waniliowe. W połowie jedzenia zamieniliśmy się deserkami. L. nie przypadł papier ryżowy, dla mnie Ok, z kolei dla mnie lody były beznadziejne - nie wyczułam ani nutki zielonej herbaty... L. również, ale śliwkowe były całkiem dobre.


Podsumowując. Miejsce w sumie godne polecenia, jeśli nie liczyć deseru. Sushi dobre, ale bez rewelacji, za to na kanpeki jeszcze kiedyś wrócę. :)

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Matcha tiramisu


Zainspirowana tym przepisem postanowiłam spróbować. Połączenie zielonego smaku matcha i kawy wypadło pysznie. Jednak wolę mój matcha deserek - dużo szybciej się go robi i szybciej można go zjeść. :)


Co potrzebujemy:

biszkopty (użyłam zwykłych okrągłych)
serek mascarpone 250g
śmietanka kremowa 30%
4 żółtka
cukier puder
matcha
kawa

Co robimy:

Mieszamy matchę (dwie kopiaste łyżeczki w moim wydaniu) ze śmietanką i odstawiamy. W misce ubijamy żółtka z cukrem pudrem (4 łyżki), a następnie mieszamy z matchą ze śmietanką. Przez kilka sekund miksujemy serek mascarpone, a następnie łączmy go z ubitymi żółtkami i matchą ze śmietanką.

Zaparzamy mocną kawę (1 szklankę), a następnie moczymy w niej przez kilka sekund biszkopty i układamy na dnie salaterki. Dodajemy krem. Ogólnie rzecz ujmując tiramisu robimy warstwami - biszkopty/krem/biszkopty/krem/biszkopty etc. :)

Na koniec wstawiamy tiramisu do lodówki na co najmniej 4-5 godzin. Przed podaniem możemy przyprószyć deser matchą. Smacznego!

poniedziałek, 9 grudnia 2013

White on Rice


Długo się zbierałam do tego filmu, jakoś nie znalazła się odpowiednia chwila. Czytałam różne opinie na jego temat i w końcu nadszedł dzień konfrontacji. :)

Moje pierwsze wrażenia były dwa. Pierwsze, mimo że White on Rice powstał w 2009 roku, wydawało mi się, że oglądam film z lat osiemdziesiątych. Sposób kręcenia, jakieś takie aktorstwo drewniano-serialowe, i te fryzury, ubrania, całokształt jakiś taki niedzisiejszy. Drugie, dawno już nie pałałam taką antypatią do głównego bohatera. Ale może dzięki temu film był momentami zabawny - nie miałam skrupułów, aby śmiać się z jego porażek życiowych. Szczególnie, że o większość sam się prosił...

W skrócie mamy do czynienia z czterdziestoletnim rozwodnikiem, który ma marną pracę, mieszka z rodziną siostry zajmując górną połowę piętrowego łóżka swojego bratanka, lubi dinozaury i w żenujący sposób próbuje uwieść swoja kuzynkę piątej wody po kisielu. Jimmiego nie da się po prostu lubić. A skąd imię Jimmy? Otóż akcja dzieje się w Stanach Zjednoczonych, gdzie mieszka i układa sobie życie japońska rodzinka. I tyle w temacie. :)


Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu.

sobota, 7 grudnia 2013

Gyūdon


Uwielbiam japońskie "michy", jak nazywam donburi, dlatego gyūdon chodził za mną już od dawna. Ta prosta potrawa z ryżu i wołowiny zawsze towarzyszy mi w Japonii - bardzo często jem posiłki w sieci Yoshinya, ponieważ mają smaczne i tanie dania. Korzystałam z tego przepisu, ale zrezygnowałam z jajka i soli, a sake zastąpiłam białym półwytrawnym winem. Następnym razem dodam też więcej cebuli.


Co potrzebujemy:

300g wołowiny
japoński ryż
cebula
imbir
dashi
sos sojowy
sake/białe półwytrawne wino
cukier

Co robimy:

Gotujemy ryż. W tym samym czasie gotujemy 400ml wody i dodajemy dwie łyżeczki dashi (dodałam takiego w granulkach) oraz wcześniej pokrojoną cebulę. Gotujemy, aż cebula zmięknie. Następnie dodajemy starty imbir, dwie łyżki sosu sojowego, dwie łyżki wina, trzy łyżki cukru i mieszamy. Dodajemy pokrojoną w cienkie paski wołowinę i gotujemy przez ok. 10 minut. I gotowe. :)


środa, 4 grudnia 2013

Kokuriko-zaka Kara


Już tak mam, że każda animacja Studia Ghibli mnie urzeka. I chyba mogłaby opowiadać o czymkolwiek, a nawet najprostsza historia by mnie oczarowała. Uwielbiam jak toczy się akcja, dostrzegać szczegóły na drugim planie i po prostu zanurzać się w każdą opowiadaną historię.

Kokuriko-zaka Kara (コクリコ坂から), czyli po polsku Makowe wzgórze, to kolejna przyjemna produkcja Studia Ghibli. Akcja dzieje się w Yokohamie w latach '60 ubiegłego wieku. Dwoje głównych bohaterów - Umi i Shun - angażuje się w ratowanie szkolnego klubu. A przy okazji poznają siebie nawzajem. Jak się okazuje, ich losy dziwnie splatają się ze sobą...

Świetnie było przenieść się na chwilę do nie zawsze słonecznej Yokohamy. Bardzo podobały mi się sceny związane z przygotowywaniem jedzenia, szczególnie, że główna bohaterka zabierała ze sobą do szkoły obento. :) I w ogóle, jak zwykle oglądając animacje Studia Ghibli, zatęskniło mi się za Japonią. Ech. :)


Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu. Polecam!