niedziela, 5 sierpnia 2012

Kilka słów o muzyce... Tradycyjnej.


Nie znam się na muzyce, nie za bardzo, ale wiem, co lubię. :) Tradycyjna muzyka japońska, w tym gagaku (雅楽 ), czyli muzyka dworska, zawsze bardziej interesowały mnie ze względu na swoją oprawę (instrumentarium, strój, scena, tzw. okoliczności przyrody) niż nutę. Gagaku. Dzieje i symbolika japońskiej muzyki dworskiej jest monografią na temat - dokładnie, krok po kroku opisane są instrumenty, tło historyczne i kulturowe, rodzaje muzyki klasycznej etc. Szkoda jednak, że tej muzyki nie da się posłuchać, bo same zdjęcia i wyobraźnia na niewiele się tu zdadzą. Czytanie o muzyce wydaje się być czynnością dość nużącą i właśnie takiego namacalnego ("nasłyszalnego") dodatku mi w tej książce zabrakło.

"Muzykę tę, podobnie jak japońskie ogrody, cechuje pewna nieregularność. Słychać w niej nieznośne głosy cykad czy dokuczliwy szum wiatru. Brzmienie gagaku wydaje się wiec nieco rozchwiane, a niekiedy przybiera nawet formę niepokojącej i hałaśliwej kakofonii, ocierającej się o fałsz. Wykonawców muzyki gagaku różni od wykonawców europejskich stateczna postawa, która stwarza wrażenie braku emocjonalnego zaangażowania w w interpretowany utwór. Pożądana u muzyko zachodnich ekspresyjna mimika czy >>taniec<< dyrygenta są wręcz zabronione."


Będąc w Japonii nie raz miałam okazję usłyszeć tradycyjną muzykę graną na fletach, bębnach, sutrach, między innymi podczas Aki no Taisai, festiwalu jesiennego w chramie Meiji w Tokio. Najbardziej lubię dźwięki wydawane przez japońskie bębny (taiko) i mogę ich słuchać i słuchać. Z innymi instrumentami już gorzej. Doceniam kunszt, ale się nie zachwycam, nie do końca ta stylistka do mnie przemawia. Co innego wszystkie pozostałe elementy dziejące się. Mam na myśli głównie tancerzy.


W czasie festiwalu staliśmy blisko sceny i wszystko mogliśmy bacznie obserwować. Zanim na scenie pojawili się muzycy, kannushi (kapłan shintō) ofiarowuje bóstwom tamagushi (玉串; wykonane z gałązki świętego drzewa sakaki). Następnie jeden po drugim pojawiają się muzycy, zajmują swoje miejsca i czekają na tancerza.


W czasie festiwalu w ubiegłym roku udało nam się zobaczyć także tańczącą gejszę. Już sama jej obecność elektryzowała publikę, a jej taniec, gesty, spojrzenia tylko dopełniły dzieła. Niesamowite przeżycie.


Na koniec krótki filmik, trochę trzęsie (z filmowaniem dopiero zaczynamy), ale da pewien ogląd na sprawę. :)


A wracając do książki. Wyczerpuje temat, świetnie objaśnia czym jest gagaku, jaką rolę muzyka ta pełniła i nadal pełni w społeczeństwie japońskim. Jest doskonałym uzupełnieniem dla widza, który chce wiedzieć nieco więcej.

Dodatkowe informacje na stronie wydawnictwa. Polecam!

(Cyt. za: Marta Wesołowska, Gagaku. Dzieje i symbolika japońskiej muzyki dworskiej, Warszawa 2012, s. 125.)

4 komentarze:

  1. No a ja mam co roku pecha. Na żaden festiwal nie udało mi się zdążyć/dojechać/pójść. Oprócz wiejskiego festynu na Shikoku w yukatach, na którym byłam 5 minut, to nic.

    Także to ja Tobie zazdroszczę :P Poza tym Twojego Senseia, to niespecjalnie takie tradycyjne smęty obchodzą, więc nie wiem, czy to pech, czy zagranie celowe z jego strony, że co roku mi się nie udaje.

    A i z chęcią pouczyłabym się jakiegoś takiego japońskiego tańca, w ramach inspiracji naszą Kasią, którą podziwiam za te tańce. Może wiesz, czy jest coś takiego we Wro?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kiedyś się w końcu uda - w Japonii jest tyle festiwali, że kiedyś musi. :) Osobiście je uwielbiam, festiwale, i zawsze staram się tak zaplanować wyjazd, żeby jakiś był akurat w pobliżu.

      A że Sensei nieco "uczulony" na japońską tradycję, to już wiem, ale może kiedyś zmieni zdanie. Trzeba by tylko jakieś super extra matsuri wyszukać. ;)

      Co do tradycyjnych tańców, to nie słyszałam, aby we Wrocławiu można się było ich uczyć. A szkoda...

      Usuń
  2. Nah, dla mnie też ta muzyka to trochę nie do słuchania... A nikt mi nie wpajał nigdy że coś z nią nie tak. Ona chyba już tak ma. Ale po książkę zamierzałam sięgnąć w przyszłości :)

    OdpowiedzUsuń