Yatai po zamknięciu, Tokio.
W Japonii i owszem jedzenie na ulicy nie jest mile widziane, ale już przy standach sprzedających jedzenie można się posilić. Czasami przy yatai zdarzają się również miejsca siedzące. Ogólnie rzecz ujmując street food w Japonii jest czymś wspaniałym. Moim zdaniem. :) Zajadaliśmy się z L. smakowitymi różnościami, piliśmy litry zielonej herbaty i próbowaliśmy nowych smaków. A wszystko to albo w yatai, albo w malusieńkich standach czy knajpkach, gdzie nie sposób było jeść inaczej niż na ulicy.
Kuri (栗), czyli kasztany na ciepło, Yokohama.
Sklepik z taiyaki, Tokio.
Owoce morza na patyku, Enoshima.
Bardzo często można się natknąć na dango - nigdy nie mogłam przejść obok nich obojętnie. :)
W Chinatown na każdym niemal kroku można skosztować kluch czy też buł gotowanych na parze z nadzieniem mięsnym, warzywnym lub słodkim.
Chinatown, Yokohama.
Yatai nieodłącznie kojarzone są z festiwalami religijnymi (matsuri). Wzdłuż zamkniętych ulic, wokół świątyń, w przylegających uliczkach ciagną się standy z jedzeniem, przekąskami, słodyczami. Stałe menu stanowią np. choco banana (チョコ バナナ, banany w czekoladzie), shioyaki (塩焼き, słone rybki na patyku), takoyaki (蛸焼き, kawałki ośmiornicy w cieście), furuutsu ame (フルーウツ飴, kandyzowane owoce) i yakitori (焼き鳥, szaszłyk drobiowy).
Festiwalowe yatai w Asakusie, Tokio.
Ulica pełna yatai, Kioto.
Panny w yukatach, Kioto.
Chiizu&piisu, Kioto.
Ringo ame, czyli kandyzowane jabłko na patyku, Kioto.
Choco banana, Hakone.
Shioyaki, Nikkō.
Omleciki, Kioto.
Festiwalowe yatai od kuchni, Kioto.
To tylko kilka przykładów street food z Japonii - jeszcze kilka znajdziecie tutaj. A tu przegląd najpopularniejszych przekąsek festiwalowych.
Tęsknię za tymi wszystkimi smakami i zapachami...
i jak żyć dalej po tak apetycznym poście na polskiej pustyni tożsamości gastronomicznej?!? :)
OdpowiedzUsuńTrzeba sobie stworzyć własną oazę smaków. ;)
UsuńSmutno mi się robi, jak czytam i oglądam takie rzeczy - w wielu krajach, które odwiedzałem, można było zjeść coś szybkiego, smacznego i lokalnego na ulicy, wszystko świeże i robione na oczach klienta. U nas jest z tym marnie - cósie z grilla i długo, długo nic. Buuu :(
OdpowiedzUsuńU nas nie ma takiej tradycji mi się wydaje. No bo cóż mogliby sprzedawać - pierogi? Bigos? Flaczki? ;)
UsuńBigos i flaczki są ryzykowne, z powodu trudności w jedzeniu na chodzonego. Bigos jest też z góry podejrzany, bo można wrzucić do niego cokolwiek. Nie upieram się specjalnie przy lokalności, mogą być knysze. Chleb ze smalcem. Chwilowo nie mam więcej pomysłów, ale obiecuję się zastanowić, bo problem jest ciekawy.
UsuńA pierogi to dobry pomysł, skośni chyba sprzedają gyozę na ulicy, czyż nie? Nawet mam wstępny pomysł na reklamę, przemawiającą do sumienia Narodu: "Pognęb wroga, kup pieroga" i do tego zdjęcie czyjeś (do ustalenia, czyje - można użyć różnych, w zależności od lokalizacji)
UsuńPierogi, i owszem, mogę sobie wyobrazić - nisza na rynku, którą trzeba wykorzystać? Hasło już jest. :) W sumie pajdy chleba ze smalcem też, które w sumie już można kupić podczas różnych eventów. :)
UsuńŚwietny blog a post aż ślinka cieknie, kiedyś też zasmakuje tych potraw:). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDzięki bardzo! Życzę poznania tych wszystkich smaków - warto. :) Pozdrawiam
Usuń