Do Imperium znaków wracam dosyć często. Nie czytam jej od deski do deski za każdym razem, ale wyrywam fragmenty z kontekstu, chłonę kilka słów albo po prostu oglądam, bo to także jedna z moich ulubionych książek, jeśli chodzi o sposób jej wydania. Dużo przestrzeni, wlepki, dopiski niby ręcznym pismem, kolor i czarno-białe fotografie. To wszystko sprawia, że, nawet nie czytając, książka przyciąga naszą uwagę.
Japonia Barthesa jest tworem wymyślonym - nie do końca jest to Japonia prawdziwa, realnie istniejąca. Jest pewnym wyobrażeniem podróżnika oczarowanym tym krajem, jego kulturą, tajemniczością i nieodgadnionymi znaczeniami. Ukrytymi w rozmaitych znakach.
"Pudełko zatem gra rolę znaku; jest opakowanie, jest ekran,maska - jest tym, co ukrywa, chroni i jednocześnie oznacza: wprowadza w błąd, fałszuje, jeśli wziąć to wyrażenie w podwójnym, monetarnym i psychologicznym znaczeniu; ale sam fakt, że pudełko zawiera i znaczy, jest odłożony na później, jakby funkcją paczki nie bło ochranianie w przestrzeni, ale odsyłanie w czasie; wydaje się, że to właśnie w opakowaniu zawiera się trud wytwarzania (robienia czegoś), tym samym przedmiot traci na istnieniu, staje się złudzeniem (...) to, co Japończycy transportują z mrówczą energią, to w sumie znaki puste."
Tak naprawdę bardzo dużo można się z tej książki dowiedzieć o człowieku Zachodu i jego sposobie postrzegania japońskiej rzeczywistości. I trzeba o tym pamiętać czytając o Japonii według Barthesa. Mimo to książka ta nie przestaje mnie urzekać. To, jak autor skupia się na szczegółach i drobnostkach dnia codziennego, jak je opisuje i się nad nimi pochyla z nieukrywanym zachwytem i ciekawością, sprawia, że Imperium znaków wciągnęło mnie od pierwszych linijek tekstu. Na pewno jeszcze nie raz do tej książki wrócę.
Polecam ten tekst oraz tekst z Gazety Wyborczej traktujący o Imperium znaków. I sam książkę również. bardzo. :)
(Cyt. za: Roland Barthes, Imperium znaków, Warszawa 1999, s.104-105.)
Fakt - książka jest piękna, ale treści wyjątkowo nie lubię i jeszcze się z nią nie zgadzam, ponieważ Barthes stwierdza, że japońska kultura jest semantycznie pusta, że pewne układy i schematy nie mają znaczenia, a to jest zaprzeczenie samo w sobie, bo gdy coś jest puste znaczeniowo, to nie istnieje, albo zanika. Nawywodziłam się na ten temat w swojej pracy magisterskiej.
OdpowiedzUsuńChoć pewnie znajdą się argumenty przeciwko temu, co teraz napisałam ;)
A że musiałam się z Barthesem użerać przez 5 lat studiów, to na samą myśl jeżą mi się włosy :D
Też nie ze wszystkim, co napisał Barthes, się zgadzam, mimo to książkę czytało mi się bardzo dobrze. Lubię do niej wracać zachowując dystans. :)
UsuńTeż mam od dawna w mojej biblioteczce. Zgodzę się z Wami, że duża jednorazowa dawka Barthesa może być zabójcza. W większości w ogóle nie mam pojęcia bladego o czym są jego wynurzenia:)), ale porównanie Tokio z Parkiem Cesarskim do monety jena z dziurką w środku mam dotąd gdzieś z tyłu głowy wciąż.
OdpowiedzUsuń