Całkiem niedawno dokonałam małego prywatnego odkrycia. Okazało się, że we wrocławskim Ogrodzie Japońskim stała niegdyś "pagoda". :) Zbudowana na wzór słynnego Złotego Pawilonu z Kioto - przynajmniej z tego, co zobaczyłam na archiwalnych zdjęciach może tak wynikać. Oto próbka:
Zdjęcia pochodzą ze strony stowarzyszenia Wratislaviae Amici. Więcej zdjeć "pagody" tutaj.
Osoby orientujące się trochę w temacie na pewno zdążyły się już zorientować, że z pagodą ta "pagoda" nie ma nic wspólnego. :) Z Ogrodu Japońskiego została usunięta w latach '90. Przegapiłam. Można ją jeszcze podziwiać na zdjęciach pana Mirosława Łanowieckiego w książce Ogród Japoński we Wrocławiu.
A tutaj krótka rozmowa z autorami. Jest i wzmianka o "pagodzie".
Pierwowzór wygląda tak:
To jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli dawnej stolicy Japonii. Każdy odwiedzający Kioto ma obowiązkowe zdjęcie ze Złotym Pawilonem. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że jest to rekonstrukcja pierwotnego pawilonu z XIV wieku. Budynek przekształcono w świątynie zen szkoły Rinzai. W 1950 roku został podpalony przez mnicha usiłującego popełnić samobójstwo. Ta znana historia stała się kanwą dla powieści Kinkakuji Yukio Mishimy, ostatniego samuraja Japonii. Polecam!
poniedziałek, 29 grudnia 2008
poniedziałek, 22 grudnia 2008
The Dormitory Boys
poniedziałek, 8 grudnia 2008
Gion Matsuri w artykule
Na stronie mojej ulubionej Szkoły Języka Japońskiego MATSUMI :) pojawił sie krótki artykuł mojego skromnego autorstwa na temat tego festiwalu. Miło było wrócić myślami do tego upału, tłumów i barwnych obrazów japońskiej kultury...
Zapraszam do przeczytania!
Zapraszam do przeczytania!
sobota, 6 grudnia 2008
santa is coming to town
Św. Mikołaj jest zjawiskiem dość popularnym na świecie, niezależnie czy się w niego wierzy, czy nie. :) Spotkać go można nawet w japońskim Chinatown w Yokohamie. W środku upalnego lata... :)
Pod jeszcze inną postacia można go było spotkać w Kioto. W nawiązaniu do japońskiej tradycji pojawił się w formie lalek kokeshi.
Osobiście wolę kokeshi w tradycyjnym wydaniu. Na przykład takim:
Rodzajów kokeshi jest wiele, ale wszystkie wydają się równie urocze. Do pooglądania i zakupienia między innymi tutaj.
Pod jeszcze inną postacia można go było spotkać w Kioto. W nawiązaniu do japońskiej tradycji pojawił się w formie lalek kokeshi.
Osobiście wolę kokeshi w tradycyjnym wydaniu. Na przykład takim:
Rodzajów kokeshi jest wiele, ale wszystkie wydają się równie urocze. Do pooglądania i zakupienia między innymi tutaj.
wtorek, 2 grudnia 2008
RAAK
Na polskim gruncie mamy Ludowo mi. Świetny pomysł i aż miło popatrzeć, że etnografia się tak dobrze sprzedaje. :)
Mało kto wie, że jeszcze wcześniej było chrum.com i takie oto cudeńka nadal dostępne w sieci. :)
Natomiast na japońskim gruncie mamy RAAK. Odkryłam sieć tych sklepów będąc w Kioto. Cudowne rzeczy z tradycyjnych materiałów. Od najróżniejszych torebek po misie i koszulki.
Urocze kapelusze. Japonia jest rajem dla ich producentów, a także czapek i w ogóle wszelkich nakryć głowy. Mało kto nie ma czegoś takiego na ulicy. :)
Może z następnej podróży coś sobie przywiozę. :) Bai-Bai.
Mało kto wie, że jeszcze wcześniej było chrum.com i takie oto cudeńka nadal dostępne w sieci. :)
Natomiast na japońskim gruncie mamy RAAK. Odkryłam sieć tych sklepów będąc w Kioto. Cudowne rzeczy z tradycyjnych materiałów. Od najróżniejszych torebek po misie i koszulki.
Urocze kapelusze. Japonia jest rajem dla ich producentów, a także czapek i w ogóle wszelkich nakryć głowy. Mało kto nie ma czegoś takiego na ulicy. :)
Może z następnej podróży coś sobie przywiozę. :) Bai-Bai.
piątek, 28 listopada 2008
"uśmiech gejszy"
"Turysta z Zachodu nie myśli o gejszy jak o artystce. Nie istnieje ona w jego umyśle nawet jako stereotyp, nie wprowadza do niego zamętu, nie wzbudza tęsknoty.
Gejsza zyskała sławę jedynie jako romantyczna postać w opakowaniu z rozmaitych miłosnych opowieści, tak jak znamy to z historii o Madame Butterfly."
Podchodziłam do tej książki sceptycznie. Kolejna publikacja z chwytliwym tematem GEJSZA oraz przyciągającą wzrok okładką. I pewnie nic więcej. A jednak trochę miło mnie zaskoczyła. :)
Może książka ta niczego tak naprawdę nowego nie odkrywa, ale ciekawie się ją czyta i poznać można niejako subiektywne spojrzenie autorki na temat instytucji jaką jest gejsza (więcej o autorce tutaj). W przystępny sposób obalane są tu mity powszechnie krążące po świecie na temat gejsz oraz zarysowana jest historia powstania tej instytucji, którą wywodzi się od gejsz-mężczyzn, co dla niektórych jest zaskakującą informacją. :)
Trochę irytująca wydaje mi się transkrypcja słów japońskich, gdyż przyzwyczajona jestem do, moim zdaniem najlepszej, transkrypcji Hepburna i ta użyta w tej książce trochę mnie drażni. Szczególnie, że brak tu czasami konsekwencji. Jeśli się mylę, proszę o sprostowanie. :) Mimo to polecam.
(cyt. za: Ursula Richter, Uśmiech gejszy. Sekrety japońskiej sztuki życia, Warszawa 2006, s. 244.)
Gejsza zyskała sławę jedynie jako romantyczna postać w opakowaniu z rozmaitych miłosnych opowieści, tak jak znamy to z historii o Madame Butterfly."
Podchodziłam do tej książki sceptycznie. Kolejna publikacja z chwytliwym tematem GEJSZA oraz przyciągającą wzrok okładką. I pewnie nic więcej. A jednak trochę miło mnie zaskoczyła. :)
Może książka ta niczego tak naprawdę nowego nie odkrywa, ale ciekawie się ją czyta i poznać można niejako subiektywne spojrzenie autorki na temat instytucji jaką jest gejsza (więcej o autorce tutaj). W przystępny sposób obalane są tu mity powszechnie krążące po świecie na temat gejsz oraz zarysowana jest historia powstania tej instytucji, którą wywodzi się od gejsz-mężczyzn, co dla niektórych jest zaskakującą informacją. :)
Trochę irytująca wydaje mi się transkrypcja słów japońskich, gdyż przyzwyczajona jestem do, moim zdaniem najlepszej, transkrypcji Hepburna i ta użyta w tej książce trochę mnie drażni. Szczególnie, że brak tu czasami konsekwencji. Jeśli się mylę, proszę o sprostowanie. :) Mimo to polecam.
(cyt. za: Ursula Richter, Uśmiech gejszy. Sekrety japońskiej sztuki życia, Warszawa 2006, s. 244.)
piątek, 14 listopada 2008
Comme des Garçons
Ponownie w Polsce! :) Po chwilowych butikach w Warszawie i Krakowie (niestety nie byłam...) od wczoraj można dostać trochę wielkiej mody w sklepach sieci H&M. Trzeba będzie nawiedzić te wrocławskie...! :)
Comme des Garçons jest dzieckiem japońskiej projektantki Rei Kawakubo. Główną siedzibą marki jest (jakżeby inaczej) Paryż. Sławny red shop można podglądnąć tutaj. :)
Comme Des Garçons powstało w latach '70. Początkowo miały być to jedynie kolekcje dla panów (stąd nazwa "tak jak chłopcy"). Całe szczęście pojawiły się i te dla pań. :)
Mam nadzieję, że nie wszystko zostało "wymiecione" ze sklepów w ciągu jednego dnia... :) Ikimashou!
Comme des Garçons jest dzieckiem japońskiej projektantki Rei Kawakubo. Główną siedzibą marki jest (jakżeby inaczej) Paryż. Sławny red shop można podglądnąć tutaj. :)
Comme Des Garçons powstało w latach '70. Początkowo miały być to jedynie kolekcje dla panów (stąd nazwa "tak jak chłopcy"). Całe szczęście pojawiły się i te dla pań. :)
Mam nadzieję, że nie wszystko zostało "wymiecione" ze sklepów w ciągu jednego dnia... :) Ikimashou!
czwartek, 6 listopada 2008
neko, neko, neko!
Kot w kulturze japońskiej jest wszechobecny. Nie będę nawet wspominać o animacjach studia Ghibli. Chociaż może o tylko jednej, w której koty grają główną rolę. :)
Najbardziej chyba znany to Maneki Neko ("kot powitalny"), czyli kotek z powitalnym gestem w postaci uniesionej łapki. Dość obszerna informacja o Maneki Neko tutaj.
Nieco mniej tradycyjnym, ale już na stałe wpisanym w japońską rzeczywistość jest biały kotek, a właściwie kotka, znana niemal na całym świecie. Na myśli mam rzecz jasna Hello Kitty, o której więcej dowiedzieć się możecie z innych moich wypocin. :)
Wszędobylskie koty są mieszkańcami terenów świątynnych, parków, zakamarków. Wszędzie ich pełno. Szczególnie jeden wydal mi się przeuroczy - przyłapany na popołudniowej drzemce niedaleko Pałacu Cesarskiego w Kioto:
Inny spał, a jakże, w świątyni na wyspie Enoshima. Kawaii!
Jeszcze inny skrył się w zaroślach:
Koty to w Japonii prawdziwe gwiazdy. ;)
Ze swej strony w "kocim" temacie polecam dzieło Natsume Sōseki Jestem kotem. Społeczeństwo japońskie z punktu widzenia kota. :) Genialna opowieść.
Najbardziej chyba znany to Maneki Neko ("kot powitalny"), czyli kotek z powitalnym gestem w postaci uniesionej łapki. Dość obszerna informacja o Maneki Neko tutaj.
Nieco mniej tradycyjnym, ale już na stałe wpisanym w japońską rzeczywistość jest biały kotek, a właściwie kotka, znana niemal na całym świecie. Na myśli mam rzecz jasna Hello Kitty, o której więcej dowiedzieć się możecie z innych moich wypocin. :)
Wszędobylskie koty są mieszkańcami terenów świątynnych, parków, zakamarków. Wszędzie ich pełno. Szczególnie jeden wydal mi się przeuroczy - przyłapany na popołudniowej drzemce niedaleko Pałacu Cesarskiego w Kioto:
Inny spał, a jakże, w świątyni na wyspie Enoshima. Kawaii!
Jeszcze inny skrył się w zaroślach:
Koty to w Japonii prawdziwe gwiazdy. ;)
Ze swej strony w "kocim" temacie polecam dzieło Natsume Sōseki Jestem kotem. Społeczeństwo japońskie z punktu widzenia kota. :) Genialna opowieść.
środa, 22 października 2008
darea
Jest takie miejsce na kulinarnej mapie Wrocławia, które odwiedzam razem z L. dosyć często. Myślę o restauracji koreańsko-japońskiej Darea. Ostatnimi czasy pojawiło się dość sporo tego typu miejsc w naszym pięknym mieście. Po odwiedzeniu większości z nich, bo jakoś do typowych sushiarni nas nie ciągnie, wybraliśmy Dareę na nasze stałe miejsce skośnookich uczt kulinarnych. :)
Obsługa miła, jedzonko pierwsza klasa, a i ceny umiarkowane, jak na tego typu restaurację. Szczerze możemy polecić chapchae (koreański przysmak L.) oraz różnego rodzaju lunch-boxy, które z kolei uwielbiam ja. :)
Zaciągamy też w to miejsce naszych znajomych, aby i oni poczuli "smak raju". :) Może nawet jesteśmy już tam rozpoznawalni :), bo całkiem niedawno do naszego stolika przywędrował kulinarny prezent w tej oto postaci:
Jeżeli więc ktoś jeszcze nie zna tego miejsca, a ma ochotę troszkę zaszaleć i wystawić swoje kubki smakowe na nowe doznania, polecam Dareę.
Obsługa miła, jedzonko pierwsza klasa, a i ceny umiarkowane, jak na tego typu restaurację. Szczerze możemy polecić chapchae (koreański przysmak L.) oraz różnego rodzaju lunch-boxy, które z kolei uwielbiam ja. :)
Zaciągamy też w to miejsce naszych znajomych, aby i oni poczuli "smak raju". :) Może nawet jesteśmy już tam rozpoznawalni :), bo całkiem niedawno do naszego stolika przywędrował kulinarny prezent w tej oto postaci:
Jeżeli więc ktoś jeszcze nie zna tego miejsca, a ma ochotę troszkę zaszaleć i wystawić swoje kubki smakowe na nowe doznania, polecam Dareę.
piątek, 17 października 2008
po okładce ją poznacie
Sięgnęłam po tę książkę ze względu na okładkę. Nic mi nie mówiło ani nazwisko autorki, ani tytuł. Ale okładka mnie zaciekawiła. Nie pytajcie, dlaczego. :)
Nie mogę powiedzieć, że okładka tak do końca mnie zmyliła. Choć nie ukrywam, że spodziewałam się jakiejś opowieści osadzonej w Japonii. O kurtyzanach może, jakiś notablach, intrygach. W zamian otrzymujemy dość nietypowe połączenie ukiyoe z obrazami życia z San Francisco. Jak można przeczytać na stronie wydawnictwa:
Tytuł powieści nawiązuje do cyklu siedemnastowiecznych japońskich drzeworytów, przedstawiających legendarny "przepływający świat". Jego mieszkańcy odrzucali codzienne troski i dryfowali na fali przyjemności, żyjąc chwilą, nie przywiązani do nikogo i niczego, znajdując ukojenie jedynie w sztuce i rozkoszach cielesnych. Podobnie żyją bohaterowie Otto, chociaż powieść rozgrywa się na początku lat osiemdziesiątych, w San Francisco. Losy grupy przyjaciół, dwudziesto- i trzydziestoparolatków, którzy spotykają się codziennie w ekscentrycznej herbaciarni Youki Singe, spisuje w formie japońskich "zeszytów spod poduszki" młoda kobieta, Elodie Parker. Szalone przyjęcia, przypadkowe romanse, niespełnione namiętności, fascynacja literaturą i sztuką jako antidotum na jałowość egzystencji. Jednak żyjąc z dnia na dzień w pozornej beztrosce, bywalcy Youki Singe szukają "czegoś więcej". Pragną trwałych związków, głębi przeżywania i świadomego zakotwiczenia w rzeczywistości.
Japonia stanowi tu jedynie tło. A właściwie niewielki tylko wycinek jej kulturowego dziedzictwa jakim są wybrane przez autorkę ukiyoe. Dość miłą zabawą jest jednak doszukiwanie się podobieństw między XVII-wiecznymi postaciami, historiami z przełomu XVII i XIX wieku z dalekiego NIPPON-u, a młodymi przedstawicielami San Francisco początku lat '80.
Nie mogę powiedzieć, że okładka tak do końca mnie zmyliła. Choć nie ukrywam, że spodziewałam się jakiejś opowieści osadzonej w Japonii. O kurtyzanach może, jakiś notablach, intrygach. W zamian otrzymujemy dość nietypowe połączenie ukiyoe z obrazami życia z San Francisco. Jak można przeczytać na stronie wydawnictwa:
Tytuł powieści nawiązuje do cyklu siedemnastowiecznych japońskich drzeworytów, przedstawiających legendarny "przepływający świat". Jego mieszkańcy odrzucali codzienne troski i dryfowali na fali przyjemności, żyjąc chwilą, nie przywiązani do nikogo i niczego, znajdując ukojenie jedynie w sztuce i rozkoszach cielesnych. Podobnie żyją bohaterowie Otto, chociaż powieść rozgrywa się na początku lat osiemdziesiątych, w San Francisco. Losy grupy przyjaciół, dwudziesto- i trzydziestoparolatków, którzy spotykają się codziennie w ekscentrycznej herbaciarni Youki Singe, spisuje w formie japońskich "zeszytów spod poduszki" młoda kobieta, Elodie Parker. Szalone przyjęcia, przypadkowe romanse, niespełnione namiętności, fascynacja literaturą i sztuką jako antidotum na jałowość egzystencji. Jednak żyjąc z dnia na dzień w pozornej beztrosce, bywalcy Youki Singe szukają "czegoś więcej". Pragną trwałych związków, głębi przeżywania i świadomego zakotwiczenia w rzeczywistości.
Japonia stanowi tu jedynie tło. A właściwie niewielki tylko wycinek jej kulturowego dziedzictwa jakim są wybrane przez autorkę ukiyoe. Dość miłą zabawą jest jednak doszukiwanie się podobieństw między XVII-wiecznymi postaciami, historiami z przełomu XVII i XIX wieku z dalekiego NIPPON-u, a młodymi przedstawicielami San Francisco początku lat '80.
wtorek, 14 października 2008
piątek, 3 października 2008
nothomb
"Nie był typowym Japończykiem. Na przykład mnóstwo podróżował, ale w pojedynkę i bez aparatu fotograficznego.
- Ukrywam to przed innymi. Gdyby moi rodzice dowiedzieli się, że jeżdżę sam, byliby zaniepokojeni.
- Myśleliby, że grozi ci niebezpieczeństwo?
- Nie. Zaniepokoiliby się o moje zdrowie psychiczne. Tutaj ktoś, kto lubi podróżować bez towarzystwa, uważany jest za obłąkanego. Słowo >>sam<< w naszym języku zawiera w sobie pojęcie rozpaczy."
Znowu będzie o książkach. O Japonii, ale opisywanej w odmienny sposób - okiem belgijskiej pisarki urodzonej w Kraju Kwitnącej Wiśni. Myślę o Amélie Nothomb. Jak do tej pory przeczytałam dwie jej powieści. Chyba najbardziej znaną Z pokorą i uniżeniem, w której w nieco jak dla mnie przejaskrawionym opisie dowiadujemy się, jak układa się (a raczej nie układa) życie gaijina w japońskiej korporacji. Na kanwie książki powstał film pod tym samym tytułem:
Ostatnio w końcu udało mi się sięgnąć po jej najnowszą powieść, mimo że leżała na mojej półce już jakiś czas... Ani z widzenia, ani ze słyszenia opisuje powrót pisarki do Japonii po wielu latach przebywania w innych krajach.
Styl Amélie Nothomb jest dość wydaje mi się specyficzny. Nie do końca też chyba mogę zgodzić się z obrazem przedstawianej przez nią Japonii. Ale każdy ma prawo odbierać i odczuwać ten kraj, jak i wszystko inne, na swój własny sposób. Dla mnie czytanie Ani z widzenia, ani ze słyszenia było przede wszystkim małym powrotem myślami do miejsc, które udało mi się odwiedzić.
(cyt. za: Amélie Nothomb, Ani z widzenia, ani ze słyszenia, Warszawa 2008, s. 54.)
- Ukrywam to przed innymi. Gdyby moi rodzice dowiedzieli się, że jeżdżę sam, byliby zaniepokojeni.
- Myśleliby, że grozi ci niebezpieczeństwo?
- Nie. Zaniepokoiliby się o moje zdrowie psychiczne. Tutaj ktoś, kto lubi podróżować bez towarzystwa, uważany jest za obłąkanego. Słowo >>sam<< w naszym języku zawiera w sobie pojęcie rozpaczy."
Znowu będzie o książkach. O Japonii, ale opisywanej w odmienny sposób - okiem belgijskiej pisarki urodzonej w Kraju Kwitnącej Wiśni. Myślę o Amélie Nothomb. Jak do tej pory przeczytałam dwie jej powieści. Chyba najbardziej znaną Z pokorą i uniżeniem, w której w nieco jak dla mnie przejaskrawionym opisie dowiadujemy się, jak układa się (a raczej nie układa) życie gaijina w japońskiej korporacji. Na kanwie książki powstał film pod tym samym tytułem:
Ostatnio w końcu udało mi się sięgnąć po jej najnowszą powieść, mimo że leżała na mojej półce już jakiś czas... Ani z widzenia, ani ze słyszenia opisuje powrót pisarki do Japonii po wielu latach przebywania w innych krajach.
Styl Amélie Nothomb jest dość wydaje mi się specyficzny. Nie do końca też chyba mogę zgodzić się z obrazem przedstawianej przez nią Japonii. Ale każdy ma prawo odbierać i odczuwać ten kraj, jak i wszystko inne, na swój własny sposób. Dla mnie czytanie Ani z widzenia, ani ze słyszenia było przede wszystkim małym powrotem myślami do miejsc, które udało mi się odwiedzić.
(cyt. za: Amélie Nothomb, Ani z widzenia, ani ze słyszenia, Warszawa 2008, s. 54.)
poniedziałek, 29 września 2008
"we love to love books"
Dwie świeżutkie nowości w mojej prywatnej biblioteczce. :) Nabyło mi się Japanese Prints oraz Japanese Graphics Now!.
Pierwsza opowiada o tradycyjnej sztuce japońskiej, jakimi są ukiyo-e, czyli "obrazy przemijającego świata". Przedstawia drzeworyty powstające od XVII do XIX wieku w Japonii, między innymi takich wielkich mistrzów jak Hokusai czy Hiroshige. Polecam!
Druga przedstawia świat japońskiej grafiki i designu. Reklama, plakat, sztuka użytkowa - wszystko tu jest. Też polecam! :)
Dwa tak różne albumy, a jednak łączące w całość japoński świat tradycji i nowoczesności. TASCHEN wydaje mnóstwo cudownych albumów. O Japonii też jest ich sporo. Może jeszcze kiedyś... :)
Pierwsza opowiada o tradycyjnej sztuce japońskiej, jakimi są ukiyo-e, czyli "obrazy przemijającego świata". Przedstawia drzeworyty powstające od XVII do XIX wieku w Japonii, między innymi takich wielkich mistrzów jak Hokusai czy Hiroshige. Polecam!
Druga przedstawia świat japońskiej grafiki i designu. Reklama, plakat, sztuka użytkowa - wszystko tu jest. Też polecam! :)
Dwa tak różne albumy, a jednak łączące w całość japoński świat tradycji i nowoczesności. TASCHEN wydaje mnóstwo cudownych albumów. O Japonii też jest ich sporo. Może jeszcze kiedyś... :)
czwartek, 25 września 2008
Maiko Haaan!!!
Właśnie skończyłam oglądać. :) Kawaii! Bardzo fajny film - ni to komedia, ni to mały romansik. Galimatias iście japoński, ale fajnie złożony w całość. :) A przy okazji można podziwiać przepiękne maiko, których stroje urzekają w tym filmie. W pełni podzielam fascynacje głównego bohatera tym ulotnym światem. Choć w nieco mniej ekspresyjny sposób. :)
Ach, przejść się teraz ulicami Kioto w poszukiwaniu tych małych skarbów tradycyjnej Japonii... Aż się łezka w oku kręci. Może jeszcze kiedyś uda nam się je spotkać na swej drodze. :)
Ach, przejść się teraz ulicami Kioto w poszukiwaniu tych małych skarbów tradycyjnej Japonii... Aż się łezka w oku kręci. Może jeszcze kiedyś uda nam się je spotkać na swej drodze. :)
środa, 17 września 2008
purikura
Zacznę od tego, że szkoda, że u nas tego nie ma. :) W Japonii za to jest wszędzie. Ostatnio purikura pojawiła się podobno również w Stanach Zjednoczonych. Może i jest to rozrywka nieco infantylna, ale śmiechu przy tym co nie miara! :)
Purikura w języku japońskim ma dwa znaczenia - jest to budka, w której można sobie zrobić zdjęcia oraz określenie samych tych zdjęć. Brzmi banalnie. Cała zabawa jednak zaczyna się już po wykonaniu kilku wygibasów przed obiektywem.
Na ekranach pojawiają się wszystkie nasze zdjęcia, z których można, niestety, wybrać tylko kilka. Potem do ręki dostajemy elektroniczny długopis i upiększamy zdjęcia na milion dostępnych sposobów. A to wszystko na czas! :) Każda budka ma inny styl, więc można tu wybierać do woli. Purikura może być również charakterystyczna dla danego miejsca, jak Tokyo Tower czy stacji pociągów linii Enoden. Jest i coś dla fanów Hello Kitty rzecz jasna. :)
Na sam koniec wybiera się format zdjęć, które następnie są drukowane. Okazują się one być naklejkami, które zdobią potem telefony komórkowe, zeszyty i inne bibeloty. Są nawet specjalne klasery dla zbieraczy. :) I jeszcze krótki film poglądowy:
Dla ciekawskich: możliwość zrobienia swojej własnej purikury pojawiła się w sieci na tej stronie. A tu bardziej naukowe spojrzenie na fenomen purikury i jej roli wśród młodych japońskich dziewcząt. In English only.
Purikura w języku japońskim ma dwa znaczenia - jest to budka, w której można sobie zrobić zdjęcia oraz określenie samych tych zdjęć. Brzmi banalnie. Cała zabawa jednak zaczyna się już po wykonaniu kilku wygibasów przed obiektywem.
Na ekranach pojawiają się wszystkie nasze zdjęcia, z których można, niestety, wybrać tylko kilka. Potem do ręki dostajemy elektroniczny długopis i upiększamy zdjęcia na milion dostępnych sposobów. A to wszystko na czas! :) Każda budka ma inny styl, więc można tu wybierać do woli. Purikura może być również charakterystyczna dla danego miejsca, jak Tokyo Tower czy stacji pociągów linii Enoden. Jest i coś dla fanów Hello Kitty rzecz jasna. :)
Na sam koniec wybiera się format zdjęć, które następnie są drukowane. Okazują się one być naklejkami, które zdobią potem telefony komórkowe, zeszyty i inne bibeloty. Są nawet specjalne klasery dla zbieraczy. :) I jeszcze krótki film poglądowy:
Dla ciekawskich: możliwość zrobienia swojej własnej purikury pojawiła się w sieci na tej stronie. A tu bardziej naukowe spojrzenie na fenomen purikury i jej roli wśród młodych japońskich dziewcząt. In English only.
piątek, 12 września 2008
kogepan
To historia w sam raz na coraz zimniejsze (prawie jesienne już) wieczory. Historia spalonego chlebka-bułeczki, który popada w melancholię i zapija się mlekiem. :)
Kogepan to jedna z wielu postaci wygenerowanych przez japońską firmę San-x. Historia do przeczytania in English tu. A dziesięć animowanych części tworzących cudną całość można obejrzeć na YouTube lub ściągnąć sobie tutaj. Polecam!
Kogepan to jedna z wielu postaci wygenerowanych przez japońską firmę San-x. Historia do przeczytania in English tu. A dziesięć animowanych części tworzących cudną całość można obejrzeć na YouTube lub ściągnąć sobie tutaj. Polecam!
poniedziałek, 8 września 2008
terlikowska
Kilka słów o sztuce, która niezmiennie mnie zachwyca. Na prace pani Elżbiety Terlikowskiej, scenografa i kostiumologa, natknęłam się jakiś czas temu całkiem przypadkiem. Przechodząc obok Galerii Miejskiej i zerkając ukradkiem do wnętrza mój wzrok przykuły skośnookie twarze. Od razu wskoczyłam do środka. :)
Były to prace zainspirowane podróżą artystki do Mongolii, Chin i Japonii. Jakże mogłaby coś takiego przeoczyć! :)
Zachęcam do zapoznania się z tą twórczością, między innymi jest to możliwe poprzez stronę artystki. Obecnie w Galerii Miejskiej można oglądać najnowszą wystawę prac pani Terlikowskiej - Ganga.
Były to prace zainspirowane podróżą artystki do Mongolii, Chin i Japonii. Jakże mogłaby coś takiego przeoczyć! :)
Zachęcam do zapoznania się z tą twórczością, między innymi jest to możliwe poprzez stronę artystki. Obecnie w Galerii Miejskiej można oglądać najnowszą wystawę prac pani Terlikowskiej - Ganga.
niedziela, 7 września 2008
skośnookie kino
"Skośne" kino jest w Polsce mało znane, żeby nie napisać, że nieznane praktycznie wcale. Ciężko o jakieś informacje na ten temat. O samych filmach już nie wspominając. Sporadyczne seanse w kinach, głównie kina japońskiego i koreańskiego (ku mojej uciesze), to trochę za mało dla miłośników "skośnookich" obrazów.
Polecam więc stronę, gdzie o filmach z Azji jest sporo informacji. A dla miłośników kina tylko i wyłącznie japońskiego stronę, która jest właściwie studnią bez dna, jeżeli chodzi o ten temat.
Na zachętę trailer jednego z moich ulubionych filmów koreańskich, o dziewczynie, która święci wierzy w to, iż jest... cyborgiem! Czyli I'm a cyborg but that's OK.
Polecam więc stronę, gdzie o filmach z Azji jest sporo informacji. A dla miłośników kina tylko i wyłącznie japońskiego stronę, która jest właściwie studnią bez dna, jeżeli chodzi o ten temat.
Na zachętę trailer jednego z moich ulubionych filmów koreańskich, o dziewczynie, która święci wierzy w to, iż jest... cyborgiem! Czyli I'm a cyborg but that's OK.
sobota, 30 sierpnia 2008
prawie jak w Japonii...
Stęsknieni za NIPPON-em jakoś tak trafiliśmy dziś do Ogrodu Japońskiego. Ta mała enklawa japońskości powstała we Wrocławiu w 1913 roku. Można odwiedzać go niestety tylko od kwietnia do października, jednak z pewnych źródeł wiem, że o każdej porze roku wygląda przepięknie. :) Znajduje się tu uroczy drewniany mostek oraz pawilon herbaciany. Kilka ciekawych zakątków oraz dwa źródła: męskie i żeńskie. Ogród spełnia wymogi japońskiej sztuki ogrodowej, o której więcej można przeczytać w artykule dr Moniki Szyszki.
Miejsce to odwiedzam przynajmniej raz na rok. :) Tym razem, aby wyłapać ostatnie letnie promienie słońca i przypomnieć sobie, że jeszcze nie tak dawno podobne widoki podziwialiśmy na drugim końcu świata...
Miejsce to odwiedzam przynajmniej raz na rok. :) Tym razem, aby wyłapać ostatnie letnie promienie słońca i przypomnieć sobie, że jeszcze nie tak dawno podobne widoki podziwialiśmy na drugim końcu świata...
Subskrybuj:
Posty (Atom)