No i obejrzałam. Nie tylko dlatego, że akcja tym razem dzieje sie w Japonii. Ale dlatego też. Podobnie jednak jak Kasia z Japonia pełną chochlą podchodzę do tego typu kina tylko i wyłącznie (a przynajmniej się staram) od czysto rozrywkowej strony - nie oczekuję arcydzieła, a jedynie dobrej zabawy. No i może niezbyt głupiej. :)
Najnowszy film opowiadający o Wolverinie oparty jest na komiksach z serii "japońskiej", w których akcja dzieje sie właśnie w Japonii. Nie będe opisywać fabuły, napiszę tylko, że Wolverine chcąc nie chcąc znalazł sie w Japonii, a tam ratuje wnuczkę swojego starego znajomego przed yakuzą oraz, jak się okazuje, jej własną rodziną.
Wiadomo, że jest trochę stereotypowo i trochę gafowato (gaijin musi popełnić kilka faux-pas, żeby było śmiesznie). Staram się nie oceniać tutaj zbyt surowo "japońskiej" strony filmu, bo wiadomo, że w tego typu produkcjach zgodność ze stanem rzeczywistym nie zawsze jest na pierwszym miejscu i do kilku rzeczy można by się przyczepić, ale. Fajnie było zobaczyć na ekranie Hiroyuki Sanadę, bo to jeden z moich ulubionych japońskich aktorów. I miałam też małą satysfakcję, że udało mi się dużo zrozumieć z japońskich dialogów. :)
Przyznam, że spodziewałam się jednak czegoś trochę lepszego.
Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu.