środa, 27 lutego 2013

Moleskine City Notebook Tokyo&Kyoto


Notatniki Moleskine znane są na całym świecie, niemal obrosły juz legendą, ponieważ są nie tylko ładne, ale i bardzo praktyczne. Rodzajów tych notatników jest cała masa, mnie jednak najbardziej zainteresowała seria Moleskine City Notebook. Nie korzystam z biur podróży i zawsze, kiedy się gdzieś wybieram, mam swój własny notatnik pełen zapisków, co? gdzie? kiedy? i dlaczego?. :)

"For every traveller who has any taste of his own,
the only useful guidebook will be the one which himself has written."
 Adolus Huxley, Along the road. Notes and essays of a tourist

Udało mi się być w Japonii już kilka razy. Tokio jest niemal moim drugim domem (wiem, ze może to brzmiec co najmniej dziwnie), podobnie jak Kioto i to nie ze względu na czas spędzony w tych miastach, ale na fakt, że mam tam już utarte ścieżki, ulubione miejsca etc. Są jednak i takie, na które brakowało mi czasu i wciąż lądują w kolejnych zapisywanych notatnikach przed podróżą. Kiedy więc odkryłam Moleskine City Notebook, postanowiłam stworzyć swój własny przewodnik po tych miastach, tym bardziej, że nie trafiłam jeszcze na taki, który by mnie w pełni usatysfakcjonował. O czym już wielokrotnie pisałam, między innymi tutaj. :)

Oba Moleskiny są wersją kieszonkową o wymiarach 9x14cm, co mnie bardzo cieszy, bo nie będą zajmować zbyt wiele miejsca i obciążać bagażu. Każdy notatnik zawiera mapę miasta, zakładki, np. na ulubione miejsca, gdzie można zjeść, i kilka innych gadżetów. Jednego tylko żałuję, że nie ma do tej pory Moleskine Japan. Taki notatnik przydałby mi się najbardziej. :)

Bardziej szczegółowy opis dostępny jest na japońskiej stronie: Tokio i Kioto. Polecam!

niedziela, 24 lutego 2013

Takeshita

Dla wielu osób odwiedzających Tokio to miejsce must see. Takeshita-dōri (竹下通り), czyli ulica Takeshita, to jeden z głównych punktów programu. Ale czym właciwie jest ta Takeshita?


Wysiadając na stacji JR Harajuku nie kierujemy się na mostek, na którym w każdą niedzielę spotkać można japońskich przebierańców, ale przechodzimy prosto przez skrzyżowanie. Już po kilku metrach zobaczymy bramę na ulicę Takeshita.


To ulica tylko dla pieszych pełna sklepów, knajpek, modnych miejsc. Takeshita jest bardzo popularna wśród japońskiej młodzieży, przedstawicieli różnych subkultur i turystów. :) Przyjeżdża się tu, aby kupić ubrania, gadżety (często związane z idolami pop, którzy akurat są na topie), wstąpić do jednego z największych sklepów typu "za 100 jenów" sieci Daiso oraz aby zjeść naleśniki - to chyba najbardziej popularna tutaj przekąska. Warto zajrzeć również w boczne uliczki, gdzie mieści się wiele pracowni projektantów, sklepów modnych marek i ciekawych butików.



Ciekawym miejscem jest Boutique Takenoko istniejący od 1978 roku. Początkowo związany był z przedstawicielami tzw. Takenko-zoku (竹の子族), czyli "bambusowego plemienia", zajmującego się w głównej mierze tańcem. W latach '70 i '80 XX wieku to właśnie członkowie Takenonko-zoku zaopatrywali się w ubrania w tym butiku. Do dziś można tu znaleźć bardzo fantazyjne stroje - ciężko je uwiecznić na zdjęciu, bo obsługa bardzo pilnuje, aby tego nie robić.


Na Takeshita zwykle jest bardzo tłoczno, a żeby odwiedzić liczne sklepy kuszące feerią barw i najrozmaitszym asortyment trzeba mieć dużo czasu. To fajne miejsce na popołudniowy wypad.

wtorek, 19 lutego 2013

słowa #6

"I like being a foreigner. It’s so rewarding not to have to belong to things, not being allowed to belong to things. It’s really free. When I was taking things for granted back in Ohio, it never occurred to me that I could lead a life in which I set my own obligations and decide how I want to comport myself. Because if you never leave your native culture, you’re forever bound by it, without ever realizing it. If you ask a person in Ohio or Japan about their own culture, it’s like asking a fish about water. What can they say? When you come over here, or anyplace, and you get your eyes opened, you can never get them shut again. (...) Imagine the freedom of looking at something and not knowing if it was edible or not. My first view of wagashi, Japanese sweets. Or not knowing if it were a shoe or a tool. My first view of a geta. And imagine seeing things you know (A saw, for example) that worked backwards. Everything was fresh, lying there, ready to be picked up and explored."
Donald Richie


(Cyt. za: Anet  Pocorobba, "Freedom within Bounds", [w:] Kyoto Journal, nr 76/2013; link do wywiadu)

sobota, 16 lutego 2013

Jelenie


W sumie nie wiem, czemu na jelenie występujące w Japonii, zwykło się mówić daniele. Z tego, co wyczytuję w sieci to jelenie wschodnie, zwane także shika (鹿), czyli Cervus nippon. Jak zwał, tak zwał, w każdym razie jelenie są i dzięki turystom, ale nie tylko, mają się całkiem dobrze.


Od wieków jelenie trzymano na terenach świątynnych. Są uznawane za święte zwierzęta i boskich posłańców, dlatego otacza się je szacunkiem. W miejscach turystycznych stanowią niemałą atrakcję. Można je zaczepiać i głaskać do woli (chociaż oficjalnie nie wolno, ale wiadomo, że nie na wszystkich zakazy działają...), karmić specjalnymi krakersami (shika-senbei 鹿煎餅) do kupienia w wielu miejscach, gdzie spotkać można jelenie (nie wolno karmić jeleni czymś innym, ale jak wiadomo...) i robić im zdjęcia. Czasami zachowanie jeleni bywa bardzo natarczywe i męczące. Wszędzie porozwieszane są tabliczki/plakaty etc. z ostrzeżeniami - osobiście nie miałam żadnych przykrych sytuacji, no może poza stratą mapki na Miyajimie, która została dosłownie wyciagnięta niepostrzeżenie z kieszeni i pożarta. :) Faktem jest jednak, że, jeśli tylko mamy w rękach krakersy, zostaniemy uznani za cel, który trzeba zdobyć. Nie warto uciekać. :) Pewnie niektórych denerwują te panoszące sie wszędzie jelenie, ale są tak urocze i piękne, że nie sposób się na nie gniewać.



Nam udało się stanąć oko w oko z jeleniami na wspomnianej juz Miyajimie oraz w Narze.


Ponoć jelenie zamieszkują Miyajimę już od ponad sześciu tysięcy lat. Szwędają się po całej wyspie ku uciesze turystów. Obecnie jednak zwierzęta te (podobno małpy również), nie mają łatwego życia. Dawniej umożliwiano ich karmienie, ale od kilku lat (z powodu skarg mieszkańców) nie można już na wyspie kupić specjalnych krakersów. Władze chciały, aby jelenie żywiły się same, jednak na Miyajimie brakuje miejsc, gdzie mogłyby się paść. Organizowane są nawet międzynarodowe akcje (mniej więcej od 2008 roku), aby pomóc głodującym zwierzętom, a japońscy wolontariusze nadal dokarmiają jelenie i walczą o zniesienie zakazu oraz przywróćenie sprzedaży krakersów (ich strona tutaj).*




Jelenie w Narze żyją spokojniej i na pewno nie chodzą głodne, a jest ich ok. 1200. Nazywa się je tutaj "kłaniajacymi się jeleniami", ponieważ często zniżają łeb zanim się je nakarmi. Ponadto są uznawane za Pominiki Przyrody - dawniej za zabicie jelenia w Narze karano nawet śmiercią. Można je spotkać na terenie Parku Nara, a także na terenach świątyń. Co kilka kroków stoją budki z krakersami dla jeleni - niektóre są samoobłsugowe, tzn. bierzemy krakersy, a odpowiednią sumę pieniędzy (zwykle 150 jenów) wrzucamy do skrzyneczki obok. :)



 * Gdy byliśmy na Miyajimie w 2008 roku jelenie wyglądały dobrze, nieco apatycznie (pewnie także z powodu upału), i było ich sporo, ale zakaz dokarmiania dopiero wszedł w życie. Dziwne i smutne, że jelenie, symbole Miyajimy, są traktowane w tak obojętny sposób przez mieszkańców wyspy...

czwartek, 14 lutego 2013

Hachiko: A Dog's Story


Historia Hachiko jest znana na całym świecie. I ja pisałam o niej jakiś czas temu. W łikend zupełnie przypadkowo natrafiłam w telewizji na amerykański film z Richardem Gerem w roli głównej Hachi: A Dog's Story.

Mnie ta historia zawsze i w każdej postaci urzeka, a że jesem straszną psiarą, więc za każdym razem przeżywam tę historię równie mocno. Hachi: A Dog's Story to świetny film, bo historia tego wiernego psa jest świetna i do dziś łapie za serce. Amerykanie, oczywiście, musieli dodać coś od siebie - Hachiko wyczuwający szóstym zmysłem atak serce swojego pana, czy postać japońskiego przyjaciela profesora, aby wpleść kilka linijek tekstu po japońsku. :) Mimo to film ogląda się, chciałoby się powiedzieć, przyjemnie, gdyby nie smutek wiernego psa czekającego niemal przez dziesięć lat na swojego pana.

Japoński trailer, bo w sumie to czemu nie. :)



Więcej informacji tutaj. Polecam!

wtorek, 12 lutego 2013

Zamek Nijō


Myślę, że wiele osób słyszało o znanej słowiczej podłodze (uguisu bari 鴬張り). Ten specjalny rodzaj podłogi montowany między innymi w siedzibach władców wydawał charakterystyczny dźwięk pod wpływem nacisku. Dźwięki te miały przypominać śpiew japońskiego słowika (uguisu 鴬) i alarmować o zbliżającym się nieprzyjacielu - swoisty system alarmowy. Tutaj posłuchać można jak podłoga śpiewa oraz podpatrzeć jak jest skonstruowana. :) Zanim pierwszy raz pojawiliśmy się w Kioto, wiedzieliśmy, że musimy na własne uszy usłyszeć ten "ptasi śpiew". Wylądowaliśmy więc w zamku Nijō (二条), gdzie znajduje się chyba najbardziej znana słowicza podłoga.


Zbudowany w XVII wieku początkowo służył szogunatowi Tokugawa.W 1750 roku centralna część zamku spłonęła po uderzeniu pioruna, a w ciągu wieków zamek częściowo ulegał pożarom i tajfunom. Od 1939 roku jest otwarty dla zwiedzajacych, a w 1994 roku został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

Na terenie zamku mieszczą się dwa pałace - Ninomaru, w którym znajduje się słynna słowicza podłoga, oraz Honmaru, który otwarty jest dla turystów tylko od czasu do czasu. Warto także wspiąć się na mury i podziwiać tereny zamkowe z góry. Świetnie widać okalającą zamek fosę i zabudowania wewnątrz murów.


Spędziliśmy pół dnia na terenach zamkowych, ponieważ ogrodami można się przechadzać godzinami. Są piękne. Niemalże  z każdego miejsca można zrobić zdjęcie-pocztówkę. Każdy fragment ogrodów jest dopieszczony i przemyślany - jeśli chaos, to tylko kontrolowany. To bardzo urokliwe miejsce.



Informacje praktyczne.

Website: http://www.city.kyoto.jp/bunshi/nijojo/
Czynne: codziennie od 8:45-17:00 poza wtorkami w styczniu, lipcu, sierpniu i grudniu oraz zamknięty       
             między 26 grudnia a 4 stycznia
Wstęp: 600 jenów  
Dojazd: metrem linii Karasuma do stacji Karasuma-Oike, a nastepnie linią Tozai do stacji Nijojo-mae;
             można także dojechać autobusem nr 9, 50 i 101 ze Stacji Kioto lub z ulicy Shijo autobusem Kyoto              City Bus nr 12
Mapa: http://www.gojapango.com/travel/japan_poi_map.php?poi_id=485

niedziela, 10 lutego 2013

Japonia oczami fana


Zbierałam się i zbierałam, aby coś o tej książce napisać. I w końcu się zebrałam. Tak samo długo stałam w księgarni i zastanawiałam się: kupić czy nie kupić? Oto jest pytanie. Kupiłam. I teraz trochę żałuję. A znajomi powiedzą, że znowu się czepiam. :)

Co mnie skłoniło do wydania 39zł? Osoba autora (mimo że nie czytam bloga Japonia oczami fana, ale jest on i jego twórca mi, i nie tylko zapewne mi, znany i wydawało mi sie, że ktoś z takim doświadczeniem w podróżowaniu po Japonii może mnie czymś zaskoczyć), objętość książki (ponad 400 stron o samym Tokio, jak możemy przeczytać na okładce) oraz nowość, z  którą osobiście się jeszcze nie zetknęłam - kody 2D pozwalające w każdej chwili odtworzyć filmik do tematu, przy którym się znajduje.

Tyko że o Tokio to jest w tej książce tyle, co nic. I gdyby nie Akihabara i Harajuku, to wydaje mi się, że akcja mogłaby się równie dobrze dziać np. w Osace. Japonia oczami fana swoją strukturą przypomina mi  Bezsenność w Tokio Bruczkowskiego, bo mamy gadzinę, która opowiada o swoich perypetiach w Tokio/Japonii. Jednak nie odkrywa przede mną nic nowego, więc nudziłam się niemal śmiertelnie czytając tę książkę, a rozdział Tokio nocą: Duchy, sake i jakuza to już było apogeum - moja cierpliwość weszła na kolejny poziom. Książki nie uratował nawet humor autora, który kompletnie mi nie podchodził, a raczej drażnił niż wywoływał uśmiech. Uważam także, że Japonia oczami fana mogłaby być przynajmniej o jedną trzecią krótsza, ponieważ autor ma tendencję to pisania tego samego tylko innymi słowami, z czego wychodziło masło maślane. Zmęczyło mnie czytanie tej książki. Co więcej byłam tak znudzona i rozczarowana, że nawet nie chciało mi się otwierać kodów do filmików umieszczonych w tekście. Może kiedyś nadrobię...

A więc znowu przez 400 stron czytałam o tym samym - o japońskich toaletach, hotelach kapsułowych, popkulturze, automatach sprzedających i szybkich pociągach... I to jeszcze mogłabym przeżyć, może nie zanudziwszy się na śmierć, ale. Z jednej strony autor przez kilkadziesiąt niemalże stron podkreśla, jak ważne jest zrozumienie innej kultury, nie postrzeganie jej przez pryzmat własnej etc. Z drugiej strony przyrównuje Japonię do teatru (nie mając raczej na myśli sławnych słów Szekspira*); pisze, że życie mieszkańców Japonii jest zamkniętą w schematy nie-rzeczywistością.

"(...) cały otaczający nas świat zbudowany jest na iluzji. Każdy odgrywa tu jakąś rolę i postępuje według ściśle ustalonych schematów. Jednak to od nas zależy, jak tę ułudę wykorzystamy. Czy będzie ona źródłem naszej radości, czy przygnębienia. (...) To jest właśnie to - jedno wielkie przedstawienie - od chwili narodzin, aż po ostatnie tchnienie. Wszyscy aktorzy muszą być na swoich miejscach i odgrywać swoje często dramatyczne role przez całe życie."

Wydaje mi się, że autorzy tego typu książek o Japonii często zapominają, że Japończycy to też ludzie. I nawet jeśli nie zupełnie tacy, jak my, bo żyjący w innych realiach i innym kontekście kulturowo-historycznym, to jednak ludzie. Wciąż podkreśla się jacy oni są dziwni/fascynujący/inni etc. Że to wszystko, ta cała Japonia jest jakaś taka z kosmosu. Drażniło mnie także używanie słowa "fan" w stosunku do Japonii. Dla mnie słowo to ma raczej negatywne konotacje - kojarzy mi się z czymś jednowymiarowym, z kimś zaślepionym czymś, podchodzeniem do rzeczy bezkrytycznie etc. W tym rozumieniu zdecydowanie nie jestem fanem Japonii. Być może dlatego książka ta tak mi nie podeszła (?).

Jeśli chodzi o wydanie, to format przypadł mi do gustu, natomiast papier jest średni, a rysunki pojawiające się przed każdym rozdziałem, moim zdaniem, zbędne. Wszystkie zdjęcia zostały zrobione prze autora (oraz drugą osobę - świetnie, że nie zostały ściągnięte z sieci), natomiast zostały umieszczone na końcu książki - wydaje mi się, że lepszym rozwiązaniem byłoby umieszczenie zdjęć obrazujących dany rozdział na jego końcu. Pomijam już fakt, że książka zaczęła się rozpadać zanim jeszcze zdążyłam ją przeczytać...


* "Świat jest teat­rem, ak­to­rami ludzie, którzy ko­lej­no wchodzą i zni­kają."

(Cyt. za: Paweł "Mr Jedi" Musiałkowski, Japonia oczami fana, Gdańsk 2012, s. 23-24.)

niedziela, 3 lutego 2013

Sushi Girl


Zapowiadało się nieźle, a hasło "Najlepsza zemsta serwowana jest na zimno" i tytuł filmu skojarzyło mi się z azjatyckimi produkcjami typu Pani Zemsta.Nic bardziej mylnego. Sushi Girl to kilkadziesiąt minut torturowania jednego z bandy czterech, co prowadzić miało to zemsty owej "sushi girl" na szefie tej bandy za to - uwaga - że zabili jej chłopaka, który znalazła się z niewłaściwym miejscu i czasie. Motyw stary jak historia filmu. Ale nawet nie o fabułę tutaj chodzi, bo nie miałam złudzeń i nie spodziewałam się jakiegoś arcydzieła, ale film był tak okrutnie źle zagrany, postacie tak nudne i przerysowane, a motywy "japońskie" tak naciągane, że nawet już śmiać mi się nie chciało. Jeśli więc chcecie zmarnować jakieś 2 godziny życia, to polecam film o chwytliwym tytule Sushi Girl.



Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu.

piątek, 1 lutego 2013

Amigurumi, czyli szydełkowanie może być kawaii


Każdy dzień przynosi coś nowego. :) Tym, razem przypadkiem trafiłam na coś, co się po japońsku nazywa amigurumi (編みぐるみ). Dosłownie można to słowo przełumaczyć jako "wydziergana wypchana zabawka" (lub coś w tym stylu). I oto zagadka rozwiązana - to po prostu robione na drutach, szydełkiem, dziergane maskotki, lalki etc. znane i u nas. Jednak nie każda zabawka jest amigurumi, ponieważ te muszą wyróżniać sie kilkoma cechami, jak duża głowa i ogromne oczy. Takie nadawanie specjalnego kształtu określane jest jako chibi (ちび).

Okazuje się, że w Japonii i to już jest trendem. I to do tego bardzo kawaii trendem. :) Szał na takie zabawki zaczął sie w 2003 roku i trwa do dziś. Nic dziwnego, że istnieje nawet stowarzyszenie skupiające miłośników amigurumi. Najczęściej są to zwierzaki, np. misie, króliczki, oraz zantropomorfizowane owoce, warzywa, babeczki, przedmioty codziennego użytku, ale zdarzają się nawet postacie ze znanych mang i anime. Najważniejsze, aby były kawaii. W sieci dostępnych jest mnóstwo wzorów oraz filmików instruktażowych, np. tutaj. Warto zaznaczyć, że amigurumi tworzone są, aby je kolekcjonować, a nie są przeznaczane do zabawy.

Więcej o amigurumi można przeczytać między innymi tutaj. :)

(Zdjęcie stąd.)