poniedziałek, 7 listopada 2011

Takao-san, czyli góra zdobyta

Po wczorajszej pogodzie barowej, dosłownie i w przenośni ;), rano przywitało nas piękne słońce i niebieskie niebo, więc postanowiliśmy udać się w góry. Temat posta jest nieco wyolbrzymiony, gdyż wspomnianą już góra, Taka-san, można by o tej porze roku zdobyć w klapkach. Jednak w Japonii wszędzie panują określone zasady, które w tym przypadku mówią, że góra to góra, jest niebezpiecznie, trzeba się ciepło ubrać, zaopatrzyć w zapas wody i prowiant oraz dzwoneczek ewentualnie radio przenośne - tak, jedno takie nas mijało po drodze zagłuszając ciszę i dzwoneczki). A po co dzwoneczki/radio? Żeby odstraszać niedźwiedzie. Fakt, żadnego nie widzieliśmy. :) Tutaj cały skrzętny opis, jak dobrze przygotować się do wejścia na szczyt. Polecam! :)


W każdym razie udało nam się pokonać Takao-san i wejść na szczyt.


Zrobiliśmy to in Japanese style, czyli kupiliśmy bilety na cable car (w ofercie jest także wyciąg krzesełkowy), który wywiózł nas dość wysoko. Co ciekawe zwierzątka są mile widziane, a do ich przewozu można nawet wypożyczyć sobie specjalne klatki.


Wjazd zajmuje 6 minut i w przeliczeniu na kilometry to najdroższa trasa w Japonii. Nawet bilety na shinkansen wychodziłyby taniej. :) Ale skoro można wjechać, to większość ludzi wjeżdża, żeby się zbytnio nie przemęczać. W końcu zdobywanie góry to ma być przyjemność, a nie ciężka praca. ;)

Naszym głównym celem była świątynia Yakuo-in oraz momiji, czyli japońskie klony, jednak na Takao-san chyba już po wszystkim (albo przed wszystkim), bo było głównie zielono, a nie czerwono i żółto. Świątynia powstała w VIII wieku i poświęcona jest Yakushi Nyorai, czyli "medycznemu Buddzie". :) Znajduje się na szlaku nr 1, którym dotarliśmy na szczyt.


Dla nas jednak ciekawsza była świątynia Tengu, czyli demonów zamieszkujących góry i będących posłańcami bóstw. Tengu mają długie nosy lub ptasie dzioby. Często przedstawiane są z wachlarzami, którymi mają odganiać pecha, a przyciągać szczęście. Innym jego atrybutem są żelazne sandały geta, dlatego w tej świątyni obok tradycyjnych tabliczek ema, są drewniane małe geta. Dlaczego żelazne? Dochodzenie trwa...


Jeśli chodzi o sam szczyt, to nic specjalnego - pełno posilających się Japończyków. I Fuji-san. Oczywiście za chmurami...


Postanowiliśmy wrócić szlakiem nr 4, żeby było jakoś inaczej. Po drodze mijaliśmy zasapanych Japończyków mówiących "Konnichiwa", więc grzecznie im odpowiadaliśmy. L. chyba kilku wystraszył. :) Poza tym był wiszący most i czarne tengu-dango na zakończenie udanej wyprawy.


Takao-san świetnie nadaje się na jednodniowy wypad poza Tokio. Jak tylko wysiądzie się na stacji czuć, że powietrze jest zupełnie inne. Poza tym szlaki są łatwe do przejścia - w większości to mocno utarte ścieżki, momentami wybetonowane i schody. Mnóstwo schodów, co chyba bardziej utrudniało wspinaczkę niż pomagało... W każdym razie można się i trochę spocić próbując "zdobyć" tę górę. Takao-san da się lubić. :)

1 komentarz:

  1. Chmurska przesłoniły wam Fuji ;)

    Poza tym zazdroszczę - wolałbym pojechać tam po raz n-ty niż kisić się dzisiaj w biurze ;)

    OdpowiedzUsuń