Wiedziałam, że zanosi się na czytadło, już zanim sięgnęłam po tę książkę. Zrobiłam to więc świadomie, ale stwierdzam (i nie jest to tylko moje zdanie), że gdyby akcja powieści działa się w jakimkolwiek innym miejscu na świecie, to chyba nie skusiłabym się na jej czytanie. Okrucieństwa wojny pod każdą szerokością geograficzną są takie same. Groza, strach, złość i smutek na ludzkiej twarzy wypisują się podobnie. Powieść więc czyta się łatwo i większość wydaje się jakby znajoma. Różnice zawarte są jedynie w detalach dotyczących japońskich krajobrazów, mentalności i kultury.
"Gdy większość sprawnych mężczyzn dostało powołanie do wojska, ulice wypełniły się tłumem kobiet w różnym wieku. (...) Kobiety stały na rogach i prosiły inne kobiety o dodanie jednego ściegu do przeznaczonego dla członka rodziny senninbari, pasa z tysiącem ściegów z długiego kawałka tkaniny. Obāchan wyjaśniła, że babcie, żony, a nawet małe córki gromadziły się wokół popularnego talizmanu, który miał chronić życie i zdrowie żołnierza. Każdy ścieg symbolizował kobietę, która nim szyła. Po zebraniu odpowiedniej liczby ściegów pasy z tkaniny przekazywano walczącym, żeby chroniły ich przed śmiercią. Ochronne pasy nie tylko dodawały żołnierzom odwagi, lecz także napełniały pozostające w domu kobiety nadzieją, że ukochani do nich wrócą."
Jest kilka plusów Ulicy tysiąca kwiatów, które związane są z japońskimi realiami, kulturą i społeczeństwem. Można dowiedzieć się nieco o sztuce robienia masek teatru Nō i sztuce przypominającej zapasy, czyli o narodowym sporcie japońskim sumo. Dla mnie chyba właśnie te fragmenty były jednymi z najciekawszych. Będąc w Japonii nie miałam, niestety, okazji obejrzeć żadnego turnieju sumo na żywo, a podziwianie treningu zawodników również nie doszło do skutku. Udało mi się natomiast odwiedzić dzielnicę Ryōgoku, w której mieści się hala Ryōgoku Kokugikan, "stajnia" przyszłych zawodników sumo.
Już na stacji natykamy się na kilka oznak, że jest to dzielnica wielkich zawodników sumo. Przed wejściem stoi rzeźba, w głównej hali wiszą ogromne obrazy/plakaty z wizerunkami największych mistrzów, a po okolicy przechadzają się młodzi adepci sumo, których czasem można namówić na zdjęcie. :)
Wracając na Ulicę tysiąca kwiatów - to książka dobra na długie letnie upalne leniwe dni, kiedy już naprawdę nie bardzo wiadomo, co zrobić z czasem. Polecam osobom uwielbiającym czytać długaśne powieści bez zaskakujących zwrotów akcji i zakończenia. :) I dla miłośników sumo, może trochę też. Więcej na stronie wydawnictwa.
(Cyt. za: Gail Tsukiyama, Ulica tysiąca kwiatów, Warszawa 2009, 2. 78-79.)
Książka rzeczywiście w sam raz na leniwe letnie dni. Całkiem przyjemna, ale momentami irytująca (za dużo tragedii jak na jedną rodzinę, zdaje mi się).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!:)