Kilka dni temu miałam okazję wziąć udział w warsztatach sushi we wrocławskim
Studiu Kulinarnym Browar Mieszczański. Spotkanie poprowadził sushi duet, który już od dawna lubię i któremu kibicuję -
Sebu Sushi. Uwielbiam ich autorskie rolki, np. Szczepana. Zachęcam do spróbowania - Sebu Sushi spotkać można na
Restaurant Day, a kolejna okazja nadarzy się do tego już w lutym. Dzielnie towarzyszyła mi M. z
Made In Japan, bez której niektóre zdjęcia nie mogłyby powstać, bo mając do wyboru rolowanie lub fotografowanie na pewno wybierałabym to pierwsze dużo częściej. :)
Wracając do warsztatów. Spotkanie zaczęło się punktualnie o 18:00, ale już wcześniej można było podglądać przygotowania, a nawet pomagać w miarę swoich możliwości. Nasi sushi masterzy wprowadzili nas krok po kroku w rolowanie - od płukania i gotowania ryżu, po krojenie ogórka czy filetowanie łososia.
Kuchnia bywa brudna... Wiadomo, jak sushi, to musi być i surowa ryba. Oczywista oczywistość, jednak miałam tylko kilka razy okazję zjeść sushi z surową rybą - sama nigdy takiego nie przygotowywałam (ryba zawsze była wędzona lub pieczona). Tym razem była okazja do spróbowania sushi z surowym łososiem oraz okoniem morskim. Wcześniej jednak trzeba było rybę oczyścić, usunąć ości specjalną pincetą i w odpowiedni sposób pokroić.
Do sushi użyliśmy nie tylko surowego łososia, ale również łososia usmażonego w tempurze. Świetne i szybkie rozwiązanie, które może być alternatywą dla pieczenia. Sekretem tempury, jak się okazało, jest wysoka temperatura - a właściwie utrzymywanie wysokiej temperatury na stałym poziomie. Ciężko to osiągnąć bez odpowiedniego sprzętu, dlatego wciąż mam kłopot z własną tempurą. :)
Był również szybki kurs tamagoyaki na okrągłej patelni. Okazało się, że spokojnie można zrobić nieokrągły omlet bez posiadania patelni kwadratowej. Na pewno spróbuję, bo dawno już tamagoyaki nie robiłam, a teraz może w końcu mi się uda. Lepiej. :)
Kiedy wszystko było już przygotowane, ugotowane, pokrojone etc., mogliśmy przystąpić do pracy. Każdy miał przygotowane stanowisko, a na nim deska, nóż, ściereczka, i obowiązkowa miska z wodą. Zrezygnowano z rękawiczek jednorazowych, co mnie ucieszyło, bo wolę rolować sushi gołymi rękami. :) Każdy uczestnik dostał również gustowny fartuszek i można było zaczynać.
Pod okiem mistrzów udało nam się zrolować futomaki, hosomaki z łososiem i ogórkiem, uramaki, californiamaki, zrobić nigiri z krewetką, łososiem, omletem, suszonym pomidorem i okoniem morskim, a także gunkanmaki z tatarem z łososia. Wszystko wyszło pyszne, a ja coraz bardziej przekonuję się do nigiri, rodzaju sushi, który chyba najmniej lubię. :) Nowością dla mnie było nigiri z suszonym pomidorem i na pewno jeszcze powtórzę tę kombinację z jakąś rybką. A także pierwszy raz robiłam gunkanmaki z tatarem. Dobrze zrobiony tatar (z łososia) nie jest zły. :)
Kolejnym etapem była konsumpcja przy kominku z lampką wina. Po zadowolonych twarzach współrolujących widać było, że wszystkim smakuje. Część sushi faktycznie spałaszowałam na miejscu, ale musiałam wypełnić też bento boxa, aby móc zjeść sushi i na drugi dzień w pracy. Tak, sushi na drugi dzień nie jest już takie dobre, ale wciąż na tyle pyszne, że zjadam je z wielką chęcią. Zresztą nie tylko ja. :)
To były moje drugie warsztaty sushi (o pierwszych można poczytać
tutaj) i znowu nauczyłam się czegoś nowego. Fajnie było podpatrzeć, jak sushiują inni, dostrzec pewne niuanse i techniki, które na pewno będę wykorzystywać, a także przekonać się, że można rolować sushi bez używania maty.
Itadakimasu!