czwartek, 23 stycznia 2014

The Sky Crawlers


Oglądam tę anime od lat. I nie chodzi o to, że widziałam ją kilka razy. Wręcz przeciwnie. Ani razu w całości. Aż do teraz. :) Pierwszy raz zetknęłam się z The Sky Crawlers będąc któregoś razu w Japonii - akurat anime to wchodziło do kin. Mnóstwo było różnych akcji promocyjnych, między innymi na ulicach rozdawano takie oto chusteczki:


Anime powstało na podstawie serii powieści Hiroshi Mori. Zyskała ona tak dużą popularność, że powstały gry, komiksy i anime właśnie. The Sky Crawlers wyreżyserował słynny Mamoru Oishii, odpowiedzialny między innymi za takie produkcje jak Ghost In The Shell czy Avalon, o którym kiedyś może więcej.

Zarówno fabuła, jak i wykonanie, The Sky Crawlers bardzo mi się podobały i z chęcią przeczytałabym powieści, na kanwie których powstało anime. Po krótce. W czasach pokoju prywatne firmy angażują pilotów, którzy toczą ze sobą podniebne walki, aby rozładować społeczne napięcia w narodach przyzwyczajonych do wojen i agresji. Pilotami są tzw. Kildreni, genetycznie zmodyfikowani, aby nigdy nie dorosnąć. Jednak mimo aparycji dziecka dojrzewają psychicznie.



The Sky Crawlers zachwycają formą. Sceny rozgrywające się na ziemi są spokojne, ciche, ale i pełne emocji. Natomiast te dziejące się w czasie podniebnych walk pełne są dynamizmu, napięcia i świetnie poprowadzone. Osobiście miałam wrażenie, że akcja dzieje się w latach '40, nie do końca potrafię powiedzieć dlaczego. :)

Jest też trochę polskich akcentów. W anime pojawia się Kraków i Warszawa, są polskie napisy, znaki drogowe, a nawet pada kilka polskich słów. Warto wspomnieć, że muzykę (świetną) do anime stworzył Kenji Kawai, a jeden z utworów nosi tytuł Krakow.



Więcej informacji na oficjalnej stronie. Polecam bardzo!

piątek, 17 stycznia 2014

Japonizmy #2

The Ameya (1893)

Zdjęcie tego obrazu od kilku dni krąży po sieci. Nie ukrywam, że mnie bardzo ta praca zachwyciła. Postanowiłam więc zgłębić temat. :)

Autorem jest amerykański malarz Robert Fredrick Blum. Urodził się w 1857 roku. Spędził w Japonii ponad trzy lata zgłębiając kulturę i sztukę tego kraju. Tworzył również ilustracje dla serii artykułów o japońskim życiu. Był jednym z pierwszych artystów, którym udało się odwiedzić ten kraj po otwarciu granic dla obcokrajowców. Kraj Kwitnącej Wiśni był źródłem inspiracji dla wielu jego prac - tworzył portrety, pejzaże, rysunki. Dzięki nim możemy zerknąć na XIX-wieczną Japonię. Zmarł w Nowym Jorku w 1903 roku. 

The Flower Market Tokyo (1891-1892)

Street Scene in Ikao

Jego prace mnie zachwycają, szczególnie sceny z ulic jak właśnie The Ameya czy Street Scene in Ikao, gdzie jest mnóstwo detali. Podoba mi się kolorystyka i ujęcie tematu. Bardzo lubię też obraz The Picture Book - urzeka kimono i cała koncepcja pracy.

The Picture Book (1891-1893)

Repose

A Geisha at Her Toilet (1890)

Również rysunki, prace czarno-białe  mają swój urok. Musze przyznać, że podobają mi się chyba wszystkie prace, które udało mi się zobaczyć. Naprawdę nie wiem, jak mogłam przeoczyć twórczość Roberta Fredricka Bluma. Niestety, nie stać mnie nawet na rysunek. :) 

Temple Grounds with Buddhist Shrine, Uyeno Park (1890)

                        Japanese Tea Party                                                      Yeddo 

Zachęcam do zapoznania się z jego twórczością. Warto. :)

środa, 15 stycznia 2014

47 roninów


Powiem szczerze, że nastawiałam sie na totalną szmirę, bo chyba nikt, kto obejrzał trailer, naiwnie nie sądził, że będzie to filmowy majstersztyk. I muszę przyznać, że mile się rozczarowałam. Ale tylko trochę. :)

Film jest wariacją na temat. Historia 47 roninów była tylko pretekstem do jego stworzenia i została tak przetworzona, aby znalazło się w niej miejsce dla Keanu Reevesa oraz (czarnej) magii, której jest tu co nie miara. Mamy demony, mnichów Tengu i wiedźmy. Rzucanie uroków, las duchów i magiczne stwory. Dzieje się. :) Moim zdaniem film jest jednak w wielu miejscach niedopracowany, wątki są słabo zarysowane, a aktorstwo średnie, nie uświadczmy także jakiś złożonych dialogów czy głębszej myśli. Za to momentami jest dosyć zabawnie, ale właściwie dzięki jednej z postaci.

Doborowa obsada - jeden z moich ulubionych japońskich aktorów Hiroyuki Sanada, pamiętana przeze ze mnie między innymi z filmu Babel Rinko Kikuchi, Tadanobu Asano jako pan Kira. Można sie zastanawiać, dlaczego tylu świetnych japońskich aktorów wzięło udział w tym projekcie. Bo poza tymi wymienionymi przeze mnie wprawne oko widza dostrzeże jeszcze kilka całkiem znanych japońskich twarzy. Trochę rozczaruję osoby, które ekscytują się osobą Ricka Genesta, czy też raczej Zombie Boy'a, ponieważ na ekranie dosłownie pojawia się i znika. I wreszcie mamy Keanu Reevesa, amerykańskiego aktora z domieszką azjatyckiej krwi, który gra, jak zwykle. :)

Podsumowując. Są zwroty akcji, jest dramat i romans, walka i poświęcenie. Jednak 47 roninów to film na pograniczu tandety/kiczu, którą maskuje się kilkoma sztuczkami. Są ładne widoki (szczególnie ujął mnie zarośnięty Daibutsu, którego bohaterowie mijają w drodze), piękne stroje (nie zawsze akuratne, ale przyznać muszę, że stylizowane kimona głównej bohaterki były interesujące) i tzw. efekty specjalne - oglądałam film w 2D, bo za 3D nie przepadam, więc do końca tego elementu filmu nie potrafię ocenić. Myślę jednak, że jeśli odpowiednio podejdziemy do tego filmu, to oglądanie 47 roninów jest niezłą zabawą. :)


Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu.

wtorek, 14 stycznia 2014

Gruzińskie ciasto z herbatą


Szukałam czegoś na ząb. Na szybko i na słodko. Zazwyczaj moje eksperymentowanie w kuchni bierze się stąd, że nie lubię marnować jedzenia. Więc najpierw sprawdzam, co mam w szafkach, a potem szukam przepisu i wykorzystuję go według uznania. Tak było i tym razem. :)


Trafiłam na gruzińskie ciasto z herbatą. A że Gruzja od jakiegoś czasu kołacze mi się po głowie i raz po raz daje mi znaki, i że padło magiczne słowo "herbata", zaczęłam zgłębiać temat. A dlaczego ciasto to wylądowało na JB? A to dlatego, że czarną herbatę zastąpiłam zieloną sencha. Bazowałam na tym przepisie, jak zwykle robiąc coś po swojemu. :)

Co potrzebujemy:

zielona herbata sencha
2 jajka
szklanka cukru brązowego
2 szklanki mąki
płatki migdałów
cynamon
oliwa
soda

Co robimy:

Zaparzamy mocną herbatę (będziemy potrzebować 200ml). Łączymy cukier z jajkami i ucieramy na płynną masę. W drugiej misce łączymy mąkę, sodę, migdały i cynamon (pół łyżeczki). Kiedy herbata nieco ostygnie (może być ciepła), łączymy ją z jajkami i cukrem, a następnie wciąż mieszając dodajemy mąkę. Ciasto wlewamy do formy i pieczmy w 180 stopniach przez ok. 45 minut.

Wyszło pyszne i lekkie ciacho z lekką zielona nutą. :)


sobota, 11 stycznia 2014

Lata mroku


Na Gwiazdkę dostało mi się w tym roku kilka japońskich książek. Na pierwszy ogień Lata mroku Sawako Ariyoshi, powieść, która od dawna mnie ciekawiła.

"Przecież i tak się zestarzeję... - pomyślała Akiko. Starość jest przeznaczeniem każdego człowieka. Kiedy patrzy na Shigezō, śmierć przestaje być dla niej przerażająca. Starość jest bardziej okrutna niż śmierć (...)."

Problem ludzi starych i starzenia się japońskiego społeczeństwa (kōreika shakai 高齢化社会) znany jest od dawna (Lata mroku zostały wydane w 1972 roku), ale szczególnie często mówi się o nim współcześnie.To zagadnienie trudne nie tylko z punktu widzenia społeczeństwa, ale i jednostki, co bardzo dobrze pokazane jest w tej książce.

Akiko, kobieta pracująca, żona i matka, zajmuje się domem i rodziną godząc obowiązki gospodyni z pracą w kancelarii, bez której nie potrafi wyobrazić sobie swojego życia. Praca nie jest dla niej jedynie źródłem dochodu, ale także sprawia jej radość i przynosi ogromną satysfakcję. Kiedy więc umiera jej teściowa wizja opieki nad teściem (według tradycji to właśnie ona powinna zająć się rodzicami męża) jest dla niej zatrważająca. Poczucie obowiązku miesza się ze złością, szczególnie, że teść Aikiko nie należy do osób, które można lubić. Dodatkowo po śmierci żony stał się zniedołężniały i potrzebuje stałej opieki, co przysparza Akiko i jej rodzinie mnóstwo problemów. 

Lata mroku czyta się świetnie, mimo że nie jest to książka łatwa. Problemy starszych osób, ich zagubienie i niemoc są przygnębiające, a myśli i wypowiadane słowa osób się nimi opiekujących potrafią szokować. Mimo że zdajemy sobie sprawę, iż zajmowanie się osobami w podeszłym wieku, a szczególnie takimi, które nie są już w pełni sił fizycznych i/lub umysłowych, jest ciężką pracą, to kiedy z ust bohaterów powieści padają słowa typu: "Chciałabym, żeby ona już umarła" albo "Najlepiej by było, żeby już umarł, bo to rozwiązałoby wszystkie problemy" zaczynamy się zastanawiać. Bo z jednej strony można współczuć Akiko i doceniać jej siłę oraz poświecenie. Z drugiej strony, czy u kresu naszej własnej wytrzymałości też bylibyśmy wolni od tego typu myśli. Książka Lata mroku stawia bardzo ważne pytania: czy jesteśmy gotowi na czyjąś starość? I czy jesteśmy gotowi na swoją własną?

Z chęcią sięgnęłabym po inne powieści Sawako Ariyoshi, ponieważ porusza ona interesujące i ważne tematy jak właśnie starość, dyskryminacja rasowa czy zanieczyszczenie środowiska. Czekam na kolejne tytuły.

Więcej informacji na stronie wydawnictwa. Polecam!

(Cyt. za: Sawako Ariyoshi, Lata mroku, Warszawa 2013, s. 210.)

środa, 8 stycznia 2014

Tadanori Yokoo


Ostatnio przypadkiem trafiłam na prace japońskiego Andy'ego Warhola, jak niektórzy nazywają artystę Tadanori Yokoo. I się zachwyciłam. Co prawda okres fascynacji i uwielbienia dla pop-artu mam już za sobą, to jednak wciąż coś mi w duszy gra w tym temacie. 

Tadanori Yokoo definiują lata sześćdziesiąte oraz plakat. Stworzył wiele prac, w tym plakaty muzyczne i filmowe między innymi dla the Beatles (do podejrzenia tutaj). Mimo że jego nazwisko nie jest u nas bardzo znane, w Japonii zestawia się go z takimi znanymi postaciami kultury jak Kurosawa, Mishima czy Miyake. Artysta ma nawet własne muzeum. Według Mishimy "prace Tadanori Yokoo ujawniają te wszystkie nieznośne rzeczy, które Japończycy mają w środku" (cytat stąd). Poza tworzeniem plakatów Tadanori Yokoo zajmuje się również malarstwem i pisze.






Więcej o Tadanori Yokoo między innymi tutaj. Polecam!

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Bento Monogatari


Film krótkometrażowy w reżyserii Pietera Dirkxa. Opowiada o kobiecie, która chcąc tchnąć trochę tego czegoś w swoje małżeństwo, zaczyna do tego celu wykorzystywać japońską popkulturę. W szczególności bento, bardzo kawaii bento, które przygotowuje dla swojego męża każdego ranka. Ten jednak nie docenia jej starań i spotyka go za to bento kara...

To kolejny film, którego szukałam od lat. Obecnie jest już dostępny w sieci, więc i mnie udało się go w końcu obejrzeć. :) Nie tylko historia mi się podobała, ale i sposób jej opowiedzenia, zdjęcia i bento, rzecz jasna. :) Polecam!


niedziela, 5 stycznia 2014

All Day Together


All Day Together to dokument traktujący o robieniu filmu i problemach, z jakimi muszą zmagać się filmowcy. Miał być film o Japonce, a tymczasem wyszedł o polskich filmowcach wrzuconych w japońską rzeczywistość i próbujących coś z niej zrozumieć.

W tym wywiadzie Marcin Koszałka tak opisuje to japońskie doświadczenie:

Zaprosili mnie ostatnio na EXPO do Japonii. Miałem zrobić dokument o zwykłej japońskiej rodzinie, a wyszło na to, że zrobiłem film o sobie i moim operatorze. Zrobiłem film o niemożliwości zrobienia filmu. Pojechałem do typowego japońskiego domu, do dość bogatych ludzi po sześćdziesiątce. Mam o nich robić film, ale oni ciągle nie mają czasu. Japonka wraca do domu, ja od razu do niej z tyczką i kamerą a ona tragicznie łamaną angielszczyzną: „very tired, very tired, sleepy, sleepy”. No to czekamy aż się obudzi. Wstaje, my do niej, a ona: „no, no, busy, office” i ucieka do biura, zostawia nam za to dwie kosmiczne porcje sushi zalane w dziwnych kwadratowych plastikach, ja to filmuję i tym się kończy scena. Jesteśmy, kurwa, cholernie głodni. Następnego dnia operator filmuje, a ja ją pytam: „do you have, do you have any bread?”. A ona: „today?”. Męża w ogóle nie ma. Nic się nie udaje z nim zrobić. Mamy ostatni dzień zdjęć, finałowa scena filmu jest taka: ona wchodzi do domu, i mówi: „today, today,” – i pokazuje na nas – „all day together”. I tu jest cięcie, koniec filmu. Taki jest też tytuł. Pakujemy się i jedziemy do domu.

Od lat szukałam możliwości obejrzenia tego dokumentu. Od lat. I w końcu się udało, dzięki stronie Doc Alliance Films. Za niewielką opłatą można obejrzeć i/lub ściągnąć ten dokument tutaj. Pod hasłem "Japan" znaleźć można i inne ciekawe filmy, między innymi Japan. A Story of Love and Hate. Polecam!



sobota, 4 stycznia 2014

Oshizushi


Kwadratowe sushi, jak je nazywam, już od jakiegoś czasu pętało mi się po głowie. Jednak nie miałam specjalnej foremki oshizushihako, która wydaje się być niezbędna, aby łatwo, szybko i wygodnie zrobić takie ładne sushi. W końcu zdecydowałam się ją zamówić w Bento&Co. - paczka przyszła akurat w Wigilię. Nie mogło być lepiej. :)


Jednak to w Sylwestra w końcu nadarzyła się okazja, aby z foremki skorzystać. Faktycznie w obsłudze jest bardzo łatwa, należy jednak pamiętać, aby dolną i górną część owijać folią, co ułatwia oddzielenie kawałków sushi od foremki. 

Co potrzebujemy:

ryż do sushi
zaprawa do ryżu
nori
surowy kawałek łososia
dojrzałe awokado
majonez japoński
sos sojowy
wasabi

Co robimy:

Gotujemy ryż i przyprawiamy go, jak do sushi. Łososia kroimy na kawałki albo zostawiamy w całości i pieczemy - osobiście wolę pieczonego łososia, a najczęściej używam tego przepisu, aby go przygotować. Kiedy ryż i łosoś są już gotowe, zabieramy się za sushi. Na dnie foremki układamy warstwę ryżu. Następnie odpowiednio przycięty pasek nori.

Kolejna warstwą jest upieczony łosoś, na którego nakładamy odrobinę majonezu. Na koniec dodajemy awokado i kolejną warstwę ryżu. Zamykamy foremkę i mocno przyciskamy. Następnie nawilżonym nożem kroimy sushi na kawałki według wyżłobionych w foremce szczelin. Ponownie nakrywamy foremkę i naciskając zdejmujemy boczne ścianki. Następnie pozostaje nam tylko rozłożyć sushi na talerzu i podać z wasabi i sosem sojowym.


Wariacji oshizushi, czyli "sprasowanego sushi", jest wiele - poza sushi z łososiem, wypróbowałam również takie z omletem oraz sushi z serkiem, awokado i truskawką. Wszystkie smakowały wybornie. Oshizushi to moim zdaniem ciekawa alternatywa dla rolek. :)