poniedziałek, 4 lipca 2011
Autostopem przez Japonię
Lubię opowieści z podróży, osobiste doświadczenia i wrażenia, jakie wywołuje w ludziach spotkanie z Japonią, jej mieszkańcami i kulturą w różnych wydaniach. Nie zawsze zgadzam się ze wszystkimi spostrzeżeniami, czasami irytuje mnie stosunek "białego, obcego" do "tubylców", ale zazwyczaj relacje takie czytam z zainteresowaniem, nierzadko odnajdując w nich coś nowego, nieznanego, ale wartego odkrycia i doświadczenia na własną rękę.
W drodze na Hokkaido jest napisana bardzo przystępnie, świetnie się ją czyta i nie przypominam sobie, żeby chociaż raz mnie znużyła. Momentami raził mnie jedynie stosunek autora do Japończyków, nieco lekceważący i wartościujący, ale jest to charakterystyczne dla wielu tego typu książek - ma to być śmieszne, ale dla mnie zazwyczaj jest irytujące. Najbardziej spodobało mi się to, że autor nie podróżował utartymi szlakami. Nie ma tu Tokio, Kioto ani Hiroshimy - jest za to japońska wieś i północne odludzia. Japonia, której nie znamy, o której się nie mówi i nie pisze, bo nic tam nie ma. Przynajmniej dla rasowego turysty. :)
"W wielkim cesarskim chramie Udo Jingu odczuwa się raczej atmosferę święta niż świętości. Przed bramą ciągną się rzędy sklepików z pamiątkami i straganów z przekąskami, a pielgrzymi przed wejściem muszą się zmierzyć z istnym oblężeniem pragnących przyciągnąć uwagę sprzedawców. Mężczyźni fotografują zwiedzających, a potem próbują sprzedawać im ich zdjęcia. Pucołowate damy w fartuchach proponują lody w waflach i smażone kalmary nadziane na patyki. Wirują zapachy odmienne jak ogień i woda. Skądś dobiega słodka woń ośmiornicy w cieście gotowanej na parze. Ślimaki w bulionie, wciąż jeszcze w muszelkach, gotują się na wolnym ogniu. Świecidełka, zabawki, powitalne okrzyki - wszystko to widzi się i słyszy wokół. Figurki postaci z kreskówek, superbohaterów oraz boga Ninigi-no-Mikoto są wykonane z podobnego różowego plastiku i współzawodniczą o brzęk tej samej monety w kubku. Na straganach sprzedawane są amulety, talizmany oraz święte tabliczki. Obok nich leżą sztuczne psie kupy i wielkie sztuczne pośladki. Wszystko jest wymieszane w postmodernistycznym chaosie."
To, co odróżnia książkę Fergusona od innych relacji z podróży, które czytałam, to sposób w jaki odkrywał on Japonię - autostopem, skazany na łaskę i niełaskę przypadkowych osób. Zawsze mi się wydawało, że podróżowanie za pomocą kciuka jest w Japonii niemożliwe, niewykonalne, to fikcja, mit czy legenda, która jednak nie ma w sobie ani odrobiny prawdy. :) Książka Fergusona udowadnia jednak, że można. I wcale nie jest to dużo trudniejsze niż podróżowanie autostopem na przykład w Europie. Nie wiem, czy kiedykolwiek odważę się machać kciukiem na japońskiej ulicy, ale dla chcących spróbować swych sił jest nawet przewodnik, jak to robić dobrze. Tutaj. :) Temat jest na pewno godny uwagi, będę go mieć w pamięci, a może nawet pokuszę się o badania w terenie. :) One day.
(Cyt. za: Will Ferguson, W drodze na Hokkaido, Wrocław 2011, s. 47.)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Ja jeszcze czytam, powolutku, ale z autentycznym i niemalejącym zainteresowaniem:) Tak, sposób, w jaki Ferguson pisze o Japończykach, bywa irytujący, ale na taką jego "przypadłość" można przymknąć oko - nadrabia wiedzą, humorem, a i niekiedy dystansem do samego siebie.
OdpowiedzUsuń