W Japonii jakoś niespecjalnie celebruje się wejście w kolejną wiosnę, że tak eufemistycznie ujmę urodziny. :) Jak już się jakiś delikwent trafi w pracy, to koledzy śpiewają mu Sto lat, sto lat. Po angielsku rzecz jasna. I jest jakieś ciacho. Jednak wpływy z Zachodu (sic!) sprawiły, że birthdays są bardziej popularne, szczególnie wśród młodzieży. A już przyjęcie urodzinowe z tortem, świeczkami, balonikami etc. dla dzieci to mus. Tak przynajmniej zasłyszano. :)
Jest jednak kilka takich okazji w życiu japońskiego człowieka, których celebrowanie jest ogólnokrajowe i baaardzo ważne. Na przykład shichi-go-san, czyli święto wszystkich dzieci, które kończą w danym roku siedem (shichi), pięć (go) lub trzy (san) lata. Kolejnym jest hatachi, dzień, w którym wszystkie osoby z danego rocznika świętują swoje dwudzieste urodziny, a tym samym wkraczają w dorosłość. Tak, dwa lata później niż w Polsce. A gdzieś przy końcu jest i kanreki, czyli dzień,w którym dana osoba kończy sześćdziesiąt lat.
A ten cały wykład po to, abym się mogła pochwalić tym:
Zostały już po nim tylko mgliste wspomnienia... Jeszcze raz wielkie dzięki. Kisu. :)
Delyszysss...
OdpowiedzUsuńMniaaa...!
;)
Skończyłaś 100 lat? Ale raszpla! :P
OdpowiedzUsuńPrzynajmniej na obrazku obaczyłam - pokażę M. coście przed nami schowali :P
Jak się przychodzi tak niebagatelnie późno, to zostają już same ochłapy... :)
OdpowiedzUsuńAle i tak paluszki liza...!
OdpowiedzUsuń;)