Jak to zwykle z początkiem miesiąca bywa :), postanowiliśmy trochę sashusiować w naszej najlepszej Darei. A tu spotkała nas mało miła niespodzianka - brak wolnych stolików. sic! Pełno tubylców i tambylców. Trzeba wiec było znaleźć inne miejsce, na co byliśmy mentalnie zupełnie nieprzygotowani. :)
Postanowiliśmy odwiedzić już bardzoooooooooooooo dawnooooooooooooo przeze mnie nie odwiedzane miejsce, a mianowicie restaurację Maru, która jest starszą siostrą Darei. Skusiliśmy się na znane nam już maki sushi i tempurę.
California między innymi z awokado i krabem w środku.
Philadelphia z awokado, tobiko i serkiem, który dla niektórych smakoszy sushi jest raczej nie-do-strawienia (tak Dorotas, piję do Ciebie :)), a nam przypasował idealnie.
Yasai tempura, czyli warzywka w cieście smażone na głębokim oleju z pysznym sosem.
I niby menu to same (choć w Maru okrojone nieco), niby tak samo dobra obsługa (w Maru się poprawiło od moich ostatnich wizyt), to jednak w Darea jakoś tak lepiej smakuje. :)
(Zdjęcia ze strony restauracji)
Tak bez ostrzeżenia zdjęciami między oczy? Nie godzi się to między "przyjaciółmi"... i jeszcze żeby mnie, głodem przymierającą, na sushi nie zaprosić! A tfu! A wstyd!
OdpowiedzUsuńA figę Ci teraz powiem o jednym japońskim miejscu we Wrocławiu, które nie znasz :P
A skąd wiesz, że nie znam...? :D a sushi już niedługo, po domowemu :) yummy&yuppi!
OdpowiedzUsuń