Minęło ponad 10 lat... Wciąż trudno mi uwierzyć, bo kiedy zakładałam bloga, miało być to miejsce przede wszystkim dla mnie. Powstało, by uchronić pewne wspomnienia, myśli i refleksje od zapomnienia. Tymczasem JB zyskała pokaźne grono czytelników, ponad 6000 lajków na FB i wciąż przybywa osób, które tu zaglądają. Cieszy mnie to (i zadziwia) niezmiennie!
Już kilka razy przeszło mi przez myśl, że chyba już czas. Nadeszła pora, aby ten etap zakończyć i przenieść JB do lamusa. Jednak, jak na razie, wciąż coś mnie powstrzymuje. I chcę pisać dla Was i dla siebie dalej. Nadal dzielić się tą moją Japonią.
A żeby trochę uczcić te 10 lat, mam dla Was rozdawajkę. Chciałabym poznać Wasze, moi Czytelnicy, myśli i refleksje na temat bloga i stąd moje pytanie:
Czego życzysz JaponiiBliżej. na
kolejne 10 lat?
Nagrodą za najlepsza moim zdaniem odpowiedź będzie wyśmienity zestaw japońskości:
puszka z porcją herbaty houjicha prosto od Wachaen z Wazuki
1. Konkurs trwa od dnia 16 grudnia 2018r. do dnia 24 grudnia 2018r.
2. Uczestnikiem konkursu może być każdy, bez względu na wiek i kraj zamieszkania.
3. Aby wziąć udział w konkursie należy odpowiedzieć pisemnie na pytanie znajdujące się na stronie: www.japoniablizej.blogspot.com. 4.
Podpisane imieniem, nazwiskiem lub nickiem odpowiedzi
należy wysłać na adres: japoniablizej@poczta.fm.. 5. Wyniki zostaną ogłoszone najpóźniej 31 grudnia 2018r. na FB.
6. Nagrodą za najciekawszą odpowiedź jest zestaw składający się z puszki z porcja herbaty, książki "Okagesama. Japoński przepis na dobre życie", chusty furoshiki i kuponu zniżkowego 20% marki mono.
7.
Dane do wysyłki nagrody (imię, nazwisko, adres korespondencyjny) należy
przesłać najpóźniej do dnia 10 stycznia 2019r. r. na adres: japoniablizej@poczta.fm. Nagrody wysyłane są jedynie na terenie Polski.
8.
Nieprzesłanie danych w terminie jest równoznaczne z
rezygnacją. Następnie zostanie wybrany kolejny zwycięzca.
9. JaponiaBliżej zobowiązuje się do wysłania nagrody w terminie do 20 stycznia 2019r. 10. Umieszczenie odpowiedzi konkursowej jest równoznaczne z akceptacją
regulaminu i zgodą na publikację nagrodzonych odpowiedzi oraz przetwarzanie danych osobowych.
Cuda za rogiem wpadły mi w oko już kilka miesięcy temu. Mój wzrok przyciągnęła okładka, która bardzo mi się spodobała - graficznie przytulna. Tak bym ją określiła. :) Wrzuciłam więc tę książkę na listę "do przeczytania", szczególnie, że dawno już nie miałam okazji zerknąć do jakiejś japońskiej powieści. Przyszedł dzień wolny, szaro-bury za oknem, więc z kubkiem naparu imbirowego zaszyłam się pod kocem. I przeczytałam Cuda za rogiem w jeden dzień.
"Proszę o poradę. Co zrobić, aby bez nauki, bez ściągania i oszukiwania dostać sto procent punktów ze sprawdzianu?
Poproś nauczyciela, aby ułożył test o Tobie. Wtedy każda twoja odpowiedź będzie prawidłowa, bo przecież znasz siebie bardzo dobrze. I dostaniesz sto procent punktów!"
Osią całej książki jest sklep wielobranżowy Namiya oraz jego właściciel - Yuji Namiya. Miejsce, gdzie okoliczni mieszkańcy nie tylko przychodzili zrobić zakupy, ale również po rady. Wszystko zaczęło się od niewinnych żartów dzieci, które zaczęły panu Namiya zadawać przeróżne pytania, czasami bardzo abstrakcyjne. Pan Namiya postanowił im odpowiadać przyczepiając pytania wraz z odpowiedziami na ścianie sklepu. Po jakimś czasie zaczęły pojawiać się prośby o pomoc bardziej poważne, również od dorosłych. I tak powstała swoista poczta, gdzie listy przychodzące wrzucano przez otwór w rolecie sklepowej, a odpowiedzi znajdowano następnego dnia rano w skrzynce na mleko.
Cuda za rogiem rozpoczynają się jednak nieco w innym tonie. Poznajemy trzech rabusiów, którzy uciekają z łupem i szukając schronienia trafiają do dawno już opuszczonego sklepu Namiya. Chcą jedynie przeczekać noc, ale niespodziewanie sprawy potoczą się zupełnie w innym kierunku, kiedy do sklepu ktoś wrzuci list z prośbą o poradę. Nasi bohaterowie postanawiają odpisać i tak zaczyna się nasza opowieść pełna różnych wątków, które przeplatają się ze sobą. Szczegółów zdradzać nie będę, bo zepsułoby to całą przyjemność z czytania, ale wszystko prowadzi Czytelnika do końca powieści, który dopełnia i domyka całą historię.
Dlaczego w tytule posta pojawia się dopisek "przypowiastka na święta"? Ponieważ od pierwszych stron miałam takie skojarzenie (i nie odnoszę się tu do jednego z rozdziałów, którego akcja akurat rozgrywa się w Wigilię). Cała atmosfera tej powieści, dobre rady pana Namiya, bohaterowie i ich historie jakoś tak wpisują mi się w opowieści około świąteczne. Takie przynajmniej miałam skojarzenie. Cuda za rogiem czyta się przyjemnie i niespiesznie, nie pochłaniałam jednej strony za drugą, ale ciekawa byłam dalszego rozwoju akcji i odpowiedzi na pytanie, do czego to wszystko zmierza. Przekonajcie się sami. :)
(Cyt. za: Keigo Higashino, Cuda za rogiem, Kraków 2018, s. 124.)
Momoichi Bistro wpadło mi w oko dawno temu i przykuło moją uwagę maskotkami z animacji Mój Sąsiad Totoro oraz japońską kuchnią. Śledziłam to miejsce na FB i wypatrywałam okazji, kiedy w końcu będę mogła tam wpaść na matcha latte. Kilka dni temu się udało i mimo że miejsce to wcale nie jest aż tak bardzo "totorowate", jak mi się wydawało, to urzekło mnie wnętrzem, obsługą i smakami.
Momoichi Bistro mieści się w przepięknej odremontowanej kamienicy w centrum Pragi (niedaleko Muzeum Narodowego i Placu Wacława). Wnętrze jest bardzo proste, "oddycha", urządzone ze smakiem i azjatycką nutą (napisy są po czesku i japońsku, gdzieniegdzie wiszą kaligrafie, a w toalecie mamy kosmiczny japoński pojazd). Od wejścia wita nas "totorowy" przystanek oraz wystawione pyszności. Poza daniami z menu w Momoichi Bistro można obkupić się w "totorowe" gadżety (głównie maskotki) i japońską herbatę. Kusiło. :)
Do Momoichi Bistro przyszliśmy jednak przede wszystkim zjeść. W karcie, która jest akuratnych rozmiarów, znajdziemy nie tylko dania japońskie, ale i inne azjatyckie pyszności. Skusiliśmy się na Pork belly slider podawany w bule oraz Kuřecí "smoky" karaage, czyli kawałki kurczaka z ostrym sosem i ryżem. Porcje może nie były oszałamiająco duże, ale na nasz głód w sam raz, a wszystko ładnie podane i smaczne. Zostało nam miejsce na deser, więc skusiliśmy się na Matcha mille crepe (bardzo matcha!) oraz Matcha koshian roll (mało matcha). Pycha!
Było też matcha latte (nie słodkie, ale przyjemnie kremowe), a K. wypił bardzo dobrą kawę. Zapomniałam dodać, że na samym początku dostaliśmy wodę do stolika oraz mokre ręczniczki (substytut oshibori), więc już na starcie było miło. :)
Momoichi Bistro na pewno na stałe zagości na mojej praskiej mapie i będę tu wpadać, jeśli nadarzy się okazja. Warto nawet dla samego matcha latte i atmosfery tego miejsca - przyjemnie niezobowiązującej - oraz obsługi, która cierpliwie znosiła moje obfotografowywanie i szukanie Totoro. :)
Jadąc na drugi koniec świata trzeba spakować się wygodnie i z głową, żeby niepotrzebnie nie dźwigać zbędnych rzeczy. Pewnie nie raz zadawaliście sobie pytania: walizka czy plecak? Co zabrać, a co kupić na miejscu? Czy na pewno to czy tamto mi się przyda?
Do Japonii zawsze jeździłam z wielką walizką (mając w głowie, że sporo rzeczy będę chciała przywieźć do Polski), ale zdecydowanie wolę plecaki. Mimo to do Japonii z plecakiem wybrałam się tylko raz kilka lat temu i… niestety moje kolana odczuwają tego skutki do dziś. Oba rozwiązania mają swoje plusy i minusy, wiele zależy od naszych preferencji oraz trasy i sposobów przemieszczania się.
Stety-niestety ponownie wybieram walizkę, a mój zestaw bagażowy to walizka (dosyć spora), plecak jako bagaż podręczny i mała torba/torebka. W tym roku K. miał również walizkę, ale mniejszą, i plecak. Dla porównania wagi obu walizek "przed i po":
Duża walizka: przed wylotem do Tokio – 10,5kg / przed lotem powrotnym do Polski – 23,5kg
Mała walizka: przed wylotem do Tokio – 9,5kg / przed lotem powrotnym do Polski – 19,5kg
Jak widać różnica jest znaczna. :)
Zawsze jadę z zamiarem przywiezienia sporej ilości rzeczy do domu. Kupuję dużo herbaty, przypraw, zdarza się jakiś ciuch czy torba. Trzeba również mieć miejsce na upominki dla rodziny czy znajomych. Warto pomyśleć o tym zawczasu i nie pakować niepotrzebnie dużej ilości rzeczy lub niepotrzebnych przedmiotów. Kilka uwag w tym temacie poniżej, mam nadzieję, że okażą się przydatne. :)
Ubrania
Nie ma potrzeby pakowania dużej ilości ubrań, bo praktycznie w każdym miejscu noclegowym można zrobić pranie (nie mówiąc o tym, że na mieście również są pralnie, z których można skorzystać). Koszt to ok. 300¥ łącznie z suszeniem plus 50¥ za detergent. Pranie podstawowe trwa 30 minut, a suszenie 1 godzinę (2x30 min., jedna tura zwykle nie wystarczała). Uwaga: nie we wszystkich hotelach/hostelach, etc. kupicie porcję proszku czy płynu do prania. Czasami trzeba zaopatrzyć się w niego samemu, a czasami okazuje się, że detergent dodawany jest do prania automatycznie i nie trzeba go nawet wsypywać/wlewać.
Kolejnasprawa – jeśli jest taka możliwość, warto zabrać kilka rzeczy w jedną stronę i wyrzucić/zostawić je na miejscu, aby zwolnić nieco miejsca w walizce. Jadąc na wolontariat na farmę herbaty zabrałam tzw. odzież roboczą, która potem zostawiłam w Japonii i dzięki temu miałam gdzie wpakować kilka paczek herbaty. :)
I na koniec oczywista oczywistość - pogoda. W zależności od sezonu, w którym wybierzecie się do Japonii oraz miejsc, które macie zamiar odwiedzić, wasza garderoba będzie inna. Moim zdaniem najlepiej jechać do Japonii wiosną (kwiecień-maj) lub jesienią (październik/listopad). Nie miałam jeszcze okazji być w Japonii zimą, ale i na to przyjdzie czas... :)
Warto pamiętać, że Japonia ma to do siebie, że po pierwsze, cztery pory roku istnieją i np. latem na pewno możecie się spodziewać upałów i ogromnej wilgotności oraz pory deszczowej przypadającej na czerwcie/lipiec. A po drugie, prognozy pogody naprawdę się sprawdzają i jeśli w telewizji mówią, że będzie padać, to będzie. I nikogo rano nie dziwią osoby z parasolem pod ręką mimo błękitnego nieba. W tym roku akurat trafiliśmy na bardzo tajfunową pogodę (wrzesień to miesiąc, w którym tajfuny raczej Was nie ominą) i codziennie śledziliśmy informację pogodowe, które sprawdzały się niemal co do godziny.
Kosmetyki
We wszystkich miejscach, w których kiedykolwiek nocowałam zawsze były jakieś amenities, czyli udogodnienia. Szampon, odżywka i mydło do ciała to standard. Czasami możemy także znaleźć w pokojach czy łazienkach jednorazowe szczoteczki do zębów z mini pastą, patyczki do uszu, jednorazowe golarki, czepki kąpielowe, waciki do demakijażu, składane szczotki do włosów, próbki balsamów do ciała... Nie musimy więc zabierać ze sobą wszystkiego albo w pełnowymiarowych opakowaniach. Poza tym zawsze można pewne rzeczy dokupić na miejscu, chociaż dla mnie kupowanie kosmetyków w Japonii to mały koszmar, bo nie jest to jakiś mój obszar zainteresowań, niewiele rozumiem - czasami ratują mnie obrazki i łamana japońszczyzna, wybór jest przeogromny, a i tak koniec końców kupuję trochę na ślepo. :)
Przykładowe amenities z Tokio
Inne
Parasolka bardzo się w Japonii przydaje, ale na miejscu można kupić parasol za kilkaset jenów, a wiele hoteli/hosteli etc. wypożycza je bezpłatnie, więc można swoją zostawić spokojnie w domu. Można też sprawić sobie śliczną parasolkę i przywieźć na pamiątkę do domu. Mnie się to dosyć często zdarza...
We wszystkich miejscach na wyposażeniu była również suszarka do włosów, a czasami nawet lokówka i żelazko. :)
A co z kolei warto zabrać?
Mały ręczniczek do rąk (nie wszędzie w toaletach publicznych będzie suszarka lub papierowe ręczniki).
Środek na komary – jeśli lubią Was tak bardzo jak lubią mnie, to na pewno warto uzbroić się w jakiś spray/maść na ukąszenia. Mnie w tym roku znowu kilkanaście komarów dopadło i mam wrażenie, że są bardziej krwiożercze niż nasze polskie.
Skarpetki i wygodne buty: w wielu miejscach będziecie musieli zdejmować obuwie (w świątyniach, muzeach, czyimś domu, restauracji), więc może warto rozważyć takie, które nie będzie wymagało np. sznurowania za każdym razem. A skarpetki? Przydadzą się szczególnie latem - zwiedzanie na bosaka nie jest zbyt dobrze widziane.
Internet: W tym roku pierwszy raz zdecydowałam się na zakup karty SIM umożliwiającej połączenie z Internetem. Za kartę ważną 2 tygodnie (3GB) zapłaciliśmy 20EUR. I już wiem, że na pewno kolejnym razem również skorzystam z tego rozwiązania. Mimo że dostęp do Internetu jest coraz powszechniejszy w Japonii (nawet w starym ryokanie na Naoshimie wifi hulało), nadal w wielu miejscach bardzo ciężko z Internetem się połączyć, a czasami można się wciąż spotkać z Internetem na monety (zdjęcie takiego rozwiązania obok z hostelu w Kioto). W niektórych szybkich pociągach możemy znaleźć informację o wi-fi i darmowej rejestracji, mimo to i mimo nastu prób, nigdy nie udało mi się z siecią połączyć. Więcej w tym temacie możecie przeczytać tutaj.
Przejściówki: to oczywista oczywistość, warta jednak podkreślenia, bo bez nich nasze telefony, kamery, tablety, aparaty, etc. za długo nie podziałają. Można je zapewne kupić na miejscu, ale po co tracić czas...?
Leki: w Japonii jest sporo aptek czy też drug storów (oznaczanych znakiem kanji 薬 "lekarstwo"), gdzie zakupicie nie tylko leki, ale także kosmetyki. Jeśli jednak macie sprawdzone leki (albo zażywacie jakieś na stałe) nie ryzykowałabym i zabrała odpowiednią ilość ze sobą. Parę lat temu musiałam kupić wapno i była to nie lada przeprawa. A gdy w Japonii złapie nas choróbsko, dobrze byłoby zaopatrzyć się z maseczkę, jeśli już musimy iść między ludzi.
Podróżowanie z dużym bagażem nie jest zbyt wygodne. W Japonii bywa to uciążliwe, szczególnie jeśli przyjdzie nam przemieszczać się z całym swoim dobytkiem w godzinach szczytu…Poniżej kilka rad/uwag/doświadczeń, które być może się Wam przydadzą i odpowiedzą na niektóre Wasze pytania.
1. Na wielu stacjach, nawet tych mniejszych, zawsze udawało mi się znaleźć ruchome schody lub windę. Czasami trzeba trochę nadrobić drogi, ale dzięki temu nie musimy dźwigać naszych bagaży w górę i w dół.
2. W pociągach nie ma zbyt dużo miejsca na bagaż. Średniej wielkości torby spokojnie umieścicie na półkach nad głową, ale już z dużą walizą będzie problem. W shinkansenach i expresach na końcu każdego wagonu za ostatnimi siedzeniami jest trochę przestrzeni, gdzie można taki bagaż zostawić (jeśli się ma szczęście i jest pusto). Należy pamiętać, aby powiadomić o tym obsługę pociągu.
3.Przechowalnie bagażu na stacjach. Skorzystaliśmy z tego rozwiązania raz w Kioto. Koszt wyniósł 700¥ za dzień przechowania dużej walizy. Przy oddawaniu bagażu płacimy za pierwszy dzień i dostajemy kwitek. Resztę należności regulujemy przy odbiorze bagażu. Oczywiście, można także zostawić bagaż przed zameldowaniem się i po wymeldowaniu się w hotelu, jednak nasza walizka została oddana na przechowanie na 4 dni.
4. Płatne szafki: nie wiem, czy wszędzie, ale podczas tego wyjazdu
korzystaliśmy z takich szafek np. na Naoshimie, co kosztowało 500¥ za
dużą walizkę. W muzeach szafki są zwykle bezpłatne – wrzucamy 100¥,
które są nam zwracane przy odbiorze bagażu.
5. TA-Q-BIN serwis to usługa, o której wiem od lat, ale nigdy nie
zdecydowałam się z niej skorzystać. W tym roku jednak stwierdziłam, że
przyda nam się chwila oddechu i postanowiliśmy wydać z budżetu
wyjazdowego trochę jenów i uwolnić się na kilka dni od dużej walizki.
TA-Q-BIN w skrócie polega na przesyłaniu bagażu z lotniska do hotelu,
między hotelami, z jednego miasta do drugiego, etc. To tzw. hands-free
serwis i czasami można go spotkać pod taką nazwą *istnieje w użyciu
także zapis takkyubin oraz takuhaibin). Największym dostarczycielem tego serwisu jest firma Kuro Neko Yamato
czyli "czarny kot Yamato". ;) Aby wysłać bagaż, należy wypełnić
specjalny kwitek Waybill i nadać bagaż. Najczęściej można to zrobić albo
w hotelowej recepcji, albo w sieci sklepów Lawson.
Ceny zależą od wielkości bagażu oraz odległości, a bagaż powinien
dotrzeć do miejsca docelowego w ciągu 1-2 dni. Nasza waliza została
wysłana z Kioto do Tokio, co kosztowało 2030¥. Dotarła na miejsce cała i
zdrowa.
Charakterystyczna ciężarówka Kuro Neko Yamato
Na koniec pozostaje mi tylko doradzić pakowanie z głową i stosowanie różnych tricków, aby do naszych walizek/plecaków zmieściło się jak najwięcej. W sieci można znaleźć setki podpowiedzi, jak spakować się odpowiednio i tyle samo filmików. Zostawiam Was z przykładowym video, być może podpowie Wam coś przydatnego. I pamiętajcie o złotej zasadzie pakowania - im mniej, tym lepiej. :)
Miałam w tym roku mały dylemat
przed podróżą do Japonii. Czy ponownie odwiedzić Miyajimę, urokliwą wyspę z
danielami i słynną pływającą torii? Czy też odkryć coś nowego i wybrać się na
Naoshimę zwaną wyspą sztuki, gdzie dynie Kusamy i architektura Tadao Ando kształtują
krajobraz? Nie był to łatwy wybór, bo lubię wracać do miejsc już sobie znanych
i lubianych, ale lubię również poznawać nowe… Ostatecznie padło na Naoshimę, na której
postanowiliśmy spędzić dwa dni. Ilość miejsc do odwiedzenia i zobaczenia
skłoniła nas do poszukania noclegu na wyspie, żeby bez pośpiechu móc zobaczyć
muzea, dzieła sztuki i po prostu trochę się poszwendać. Okazało się, że była
to bardzo dobra decyzja.
Naoshima (直島)
nie jest zbyt duża i
wraz z Teshimą oraz Inujimą wchodzi w skład małej grupy wysp, na których
króluje sztuka nowoczesna. Tym razem nie mieliśmy możliwości, aby
popłynąć na każdą z nich, ale na pewno zostanie nam taki plan w głowie
na przyszłość. Wybraliśmy Naoshimę, ponieważ to na niej znajdują się
najsłynniejsze prace takich artystów, jak Yayoi Kusama.
Po szybkich porannych odwiedzinach w Okayamie, pojechaliśmy pociągiem
do portu Uno, skąd odpływają promy na wyspę (zajmuje to około 20 minut -
rozkład tutaj). Postanowiliśmy dotrzeć do zachodniego portu Miyanoura, w którym przywitała nas czerwona dynia Kusamy, piękne wybrzeże i krajobraz, od którego ciężko się było oderwać. Po kilkuminutowym zachwycie ruszyliśmy na poszukiwania naszego miejsca na nocleg.
Szukając noclegu trafiłam na
informację o ryokanie Shioya. Na zdjęciach wyglądał uroczo, znajdował się blisko portu, a cena obejmowała
tradycyjną kolację oraz śniadanie (6900¥ za osobę). Idealnie! Postanowiłam, ze
to właśnie tam spędzimy noc. Szkopuł był tylko jeden – ryokan nie posiada
strony internetowej i mejla, a rezerwacji można dokonywać jedynie
telefonicznie… Postanowiłam dać sobie takie zadanie i zmierzyć się z tym
wyzwaniem. Przygotowana i z japońskimi notatkami odbyłam przemiła rozmowę
telefoniczną, po której zostałam z nadzieją, ze nawet jeśli coś pomyliłam, to
pani Yukiko nie da nam zginąć i przyjmie nas pod swój dach. :)
I się udało! Muszę poświęcić jeszcze jeden
akapit temu miejscu, ponieważ okazało się być ono PRZECUDOWNE. Yukiko-san jest
wspaniałą gospodynią, bardzo pomocną i życzliwą (uprzedzając pytania – nie mówi
po angielsku). Okazało się, że byliśmy jej pierwszymi polskimi gośćmi, a w
czasie krótkiej rozmowy poprosiła o pokazanie na mapie,
gdzie jest Polska i nasze miasto. Na pamiątkę podarowaliśmy Yukiko-san magnes
na lodówkę z wrocławskimi krasnalami. :)
Sam ryokan jest starym przepięknym domem z ogrodem, nieco nadszarpnięty zębem
czasu, ale czystym i zadbanym. Pokój był bardzo duży, obejmował mały aneks
wypoczynkowy z wyjściem na ogród oraz kącik z umywalką. Dla wszystkich gości
dostępne było ofuro, a futony magicznie pojawiały się i znikały w pokoju w
czasie posiłków. Kolacja i śniadanie serwowane były w jadalni o tej samej
godzinie dla wszystkich gości. I były nie tylko przepięknie podane (tylko
spójrzcie na te zdjęcia!), ale i smakowały znakomicie.
kolacja
śniadanie
Na wyspie spędziliśmy
poniedziałek i wtorek. Ciekawiło nas samo miejsce oraz architektura Tadao Ando wpisana w krajobraz Naoshimy. Mieliśmy świadomość, że w poniedziałki wszystkie muzea
poza Benesse House Museum są zamknięte. Dzięki temu pierwszego dnia uniknęliśmy tłumów i
mieliśmy wyspę oraz słynną żółtą dynię Kusamy praktycznie dla siebie. Pogoda
nie do końca nastrajała do spacerów (było bardzo wietrznie), mimo to postanowiliśmy obejść część wyspy
pieszo. Widoki były niesamowite, a po drodze trafiliśmy nawet na przystanek
Totoro (ponoć ktoś go kiedyś zrobił i odnawia, co kilka lat, jak wyczytałam w
Internecie).
Benesse House Museum to spory teren obejmujący kilkanaście prac wystawionych na świeżym powietrzu, plażę, restaurację oraz hotel. Niestety
największy skarb tego miejsca, praca the Oval, jest dostępna jedynie dla gości
hotelowych. Szkoda… Spędziliśmy na terenie muzeum popołudnie aż do wieczora. Architektura Tadao Ando świetnie współgrała wraz ze zmieniającą się porą dnia, wiatrem i zachodzącym słońcem. Kolor betonu, morza i zieleń drzew tworzyły harmonijną całość. Budynki oddalone są od siebie o kilka minut drogi, a spacerując można podziwiać nabrzeże oraz porozrzucane po wyspie dzieła sztuki.
Drugiego dnia korzystaliśmy z
autobusów i shuttle busów, aby szybciej poruszać się między miejscami, które
chcieliśmy zobaczyć. Dzień rozpoczęliśmy od wschodniej części wyspy i okolic drugiego portu Honmura, gdzie znajduje się Art House Project. To fantastyczna
inicjatywa, która poniekąd skojarzyła mi się z wrocławskim festiwalem Survival.
Całość obejmuje 7 budynków, które zostały zamienione w miejsca sztuki. Udało nam się odwiedzić wszystkie poza Kinzą, która akurat nie była dostępna dla zwiedzających. Na mnie największe wrażenie zrobiła, ale Minamidera zaprojektowana, jak większość budynków na wyspie, przez Ando Tadao. Nie
będę Wam zdradzać dlaczego. Jeśli kiedyś będziecie mieli okazję być na
Naoshimie, koniecznie sprawdźcie sami!
Go'o Shrine, jeden z projektów Art House Project
Na koniec zostawiliśmy sobie
Chichu Museum (miejsce jest oblegane i warto zawczasu kupić bilety przez
Internet) oraz Le Ufan Museum. Stojąc w kolejce po bilety do pierwszego muzeum, zdecydowaliśmy
się kupić je jednak na szybko przez Internet. Do wolnego slotu mieliśmy
godzinę, więc w tym czasie przespacerowaliśmy się do Le Ufam Museum, które
oddalone jest około 10 minut pieszo od Chichu Museum. Muzeum nie jest zbyt duże i mieści
prace koreańskiego artysty Le Ufana. Podobnie jak w Benesse House Museum dzieła sztuki i betonowa architektura dopełniają się tworząc spójną całość.
Dziedziniec Le Ufan Museum
Chichu Museum imponuje architekturą i samo przechadzanie się betonowymi korytarzami, obserwowanie wpadającego światła i odkrywanie nowych zakamarków tego miejsc, sprawiło nam ogromną frajdę. Wewnątrz swoją obecność zaznaczają trzej artyści: Claude Monet, James Turell oraz Walter De Maria. Wszystkie prace wkomponowane są w architekturę muzeum, panuje cisza i spokój, naprawdę można w tym miejscu kontemplować sztukę. A wszystko razem tworzy imponującą całość.
W żadnym muzeum nie wolno robić zdjęć - poza kilkoma miejscami w Benesse House Museum. Bez ograniczeń można za to fotografować prace umieszczone na zewnątrz, w tym obleganą żółtą dynię Kusamy. Muzea porozrzucane są po wschodniej i zachodniej stronie wyspy, którą można obejść pieszo, objechać rowerem lub korzystać ze wspomnianych już busów. Ceny są dosyć wysokie i trzeba przygotować się na spory wydatek, jeśli chcemy odwiedzić wszystkie miejsca na wyspie. Więcej praktycznych informacji tutaj.
Cudne na wyspie jest to, że mała
sztuka jest wszędzie, pojawia się na płotach, przystankach, etc. Dużą przyjemność
sprawia samo włóczenie się po wyspie nabrzeżem albo miedzy domkami w wąskich
uliczkach.Warto podkreślić, że mimo iż Naoshima nazywana jest wyspą sztuki, nie jest do końca tylko wymyślonym artystycznym tworem. To miejsce, gdzie na co dzień mieszkają i pracują ludzie, których spokój oraz prywatną przestrzeń należy szanować. Obecność osób z zewnątrz należy tutaj do codzienności, mimo to miałam wrażenie, że nie jesteśmy zauważani, a życie na Naoshimie płynie sobie jak gdyby nigdy nic. :)
Zdecydowanie Naoshima, sztuka współgrająca z naturą oraz cudowny ryokan Shioya na zawsze pozostaną w naszych wspomnieniach. Obiecałam sobie, że kiedyś na wyspę jeszcze wrócę. A więc... do zobaczenia!