Japońskich festiwali/imprez/dni organizuje się bardzo dużo w naszej części świata. Mają różny charakter, często są to lokalne imprezy, a czasami festiwale o większym zasięgu trwające kilka dni. W Niemczech co roku dużą popularnością cieszy się Japan Day organizowany w Dusseldorfie, na którym miałam okazję być kilka lat temu (do poczytania tutaj). Z kolei w Berlinie od kilku lat miłośnicy Japonii zbierają się na festiwalu Japan Fest. Kilka miesięcy temu postanowiłam, że nowy rok zacznę berlińsko-japońsko, kupiłam bilety na festiwal, a K. z Japonia pełna chochlą zgodziła się mi towarzyszyć. :)
Japan Fest okazał się być bardzo podobny w swej postaci do imprez tego typu. Był więc bogaty trzeba przyznać program artystyczny, trochę cospleyowania (nie znam się na tym, ale poziom chyba był o ogólnie słaby, a i niewiele osób przyszło przebranych), pokazy, warsztaty oraz standy w głównej mierze z japońskimi słodyczami, maskotkami, perukami, mangami etc. A wszystko to działo się w miejscu o wdzięcznej nazwie Urania. :)
Ciekawa byłam przede wszystkim stoisk herbacianych. Było ich kilka, na jednym królowała nawet herbata z Uji, jednak nie znalazłam nic, co byłoby dla mnie nowe. No może poza mydłem z zieloną herbatą, ale cena była tak zawrotna, że z łatwością zachowałam zdrowy rozsądek. :) Natomiast skusiłam się na napój matcha serwowany przez KAME i to był dobry wybór.
Generalnie chyba najbardziej nastawiłam się na konsumpcję w czasie tego festiwalu niż na kupowanie bibelotów. Wciąż brakuje mi pewnych smaków i mimo że część z nich odtwarzam w domu, to jednak nie wszystkie jestem w stanie - albo z braku umiejętności, albo czasu, albo składników. Albo wszystkiego na raz. :) U KAME skusiłam się jeszcze w czasie trwania festiwalu na meronpana, karepana i anpana. A u NIGI na onigiri z kaczką teriyaki. Z kolei matcha latte nadrabiałyśmy w Starbucksach. :)
Jak wspominałam program artystyczny był bardzo szeroki i obejmował między innymi pokazy sztuk walki (np. kendo, karate, judo), pokazy modowe i koncerty. Najbardziej czekałam na występ Tengu Daiko, bębniarzy, których widziałam kilka lat temu we Wrocławiu. Nie zawiedli - było głośno, rytmicznie i zabawnie.
Między poszczególnymi występami, które nas interesowały, wracałyśmy poszwendać się po piętrach Uranii. K. polowała na Totoro i trzeba przyznać, że niemalże na każdym stoisku jakiś totorowy gadżet był. Maskotki, poduszki, koszulki, kubki, czapki, długopisy... Do wyboru do koloru. K. skusiła się na piękną parasolkę i plecak. Mnie kusił gloomy rekin, ale jakoś nam było nie po drodze. :)
Wśród różnych gadżetów, pierdołek, mniej lub bardziej kiczowatych pamiątek i dziwów, jak bramy torii z klocków LEGO, w oczy rzuciły się nam... pisanki. Prawdziwe wydmuszki z jajek, ręcznie malowane w japońskie motywy. Od Tamagoya. Były również lucky bags, czyli fukubukuro 福袋, elementy wyposażenia wnętrz, yukaty i kimona oraz mnóstwo innych przedmiotów, jednak trochę oklepanych.
Poza wspomnianym występem Tengu Daiko udało nam się zobaczyć jeszcze pokaz szkoły kendo oraz judo, koncert tria Wakon Gakusho oraz koncert Setsuko i chór Benimizu. Między innymi wykonano utwory z Księżniczki Mononoke i Totoro! Panie były przeurocze! Nie wiem, co nas bardziej zachwyciło - choreografie czy stroje, ale całość chwyciła nas za serce. :)
Występ, który chciałam zobaczyć, a który rozczarował mnie bardzo, to performance japońskiej artystki na co dzień mieszkającej w Los Angeles, Miyuki Matsunaga. Tancerka, instruktorka jogi i performeka. Jej program, pod nazwą Geta Dance Art, łączy tradycyjny japoński taniec, taniec współczesny i kaligrafię live. Ciekawa byłam jej występu, niestety nie było to coś, czego oczekiwałam.
Zaczęło się dobrze, od tradycyjnej muzyki i pieśni rodem z teatru noh. Artystka przeszła przez całą salę i pojawiła się na scenie całkowicie zakryta. Kolejne utwory były już dyskotekowo-nowoczesne, a między jednym a drugim powstawały kaligrafie. Ostatnia kaligrafia powstała ze słów rzuconych przez publikę, z których wyszło peace song. Ani muzycznie, ani choreograficznie ten występ mnie nie zainteresował, ani nie zachwycił. Niestety.
W czasie JapanFest można było przymierzyć kimono, spróbować swoich sił w grze na koto, nauczyć się sztuki origami i gry w go, podpatrzeć jak powstaje ikebana oraz japońskie kaligrafie. Jak na wielu takich festiwalach taka japońska tradycja/kultura w pigułce, ale podana dosyć powierzchownie i sztampowo. Każda tego typu impreza jest podobna, być może stąd mój niedosyt, żeby było coś więcej, bardziej, inaczej.
Ciekawa byłam przede wszystkim stoisk herbacianych. Było ich kilka, na jednym królowała nawet herbata z Uji, jednak nie znalazłam nic, co byłoby dla mnie nowe. No może poza mydłem z zieloną herbatą, ale cena była tak zawrotna, że z łatwością zachowałam zdrowy rozsądek. :) Natomiast skusiłam się na napój matcha serwowany przez KAME i to był dobry wybór.
Generalnie chyba najbardziej nastawiłam się na konsumpcję w czasie tego festiwalu niż na kupowanie bibelotów. Wciąż brakuje mi pewnych smaków i mimo że część z nich odtwarzam w domu, to jednak nie wszystkie jestem w stanie - albo z braku umiejętności, albo czasu, albo składników. Albo wszystkiego na raz. :) U KAME skusiłam się jeszcze w czasie trwania festiwalu na meronpana, karepana i anpana. A u NIGI na onigiri z kaczką teriyaki. Z kolei matcha latte nadrabiałyśmy w Starbucksach. :)
Jak wspominałam program artystyczny był bardzo szeroki i obejmował między innymi pokazy sztuk walki (np. kendo, karate, judo), pokazy modowe i koncerty. Najbardziej czekałam na występ Tengu Daiko, bębniarzy, których widziałam kilka lat temu we Wrocławiu. Nie zawiedli - było głośno, rytmicznie i zabawnie.
Między poszczególnymi występami, które nas interesowały, wracałyśmy poszwendać się po piętrach Uranii. K. polowała na Totoro i trzeba przyznać, że niemalże na każdym stoisku jakiś totorowy gadżet był. Maskotki, poduszki, koszulki, kubki, czapki, długopisy... Do wyboru do koloru. K. skusiła się na piękną parasolkę i plecak. Mnie kusił gloomy rekin, ale jakoś nam było nie po drodze. :)
Wśród różnych gadżetów, pierdołek, mniej lub bardziej kiczowatych pamiątek i dziwów, jak bramy torii z klocków LEGO, w oczy rzuciły się nam... pisanki. Prawdziwe wydmuszki z jajek, ręcznie malowane w japońskie motywy. Od Tamagoya. Były również lucky bags, czyli fukubukuro 福袋, elementy wyposażenia wnętrz, yukaty i kimona oraz mnóstwo innych przedmiotów, jednak trochę oklepanych.
Poza wspomnianym występem Tengu Daiko udało nam się zobaczyć jeszcze pokaz szkoły kendo oraz judo, koncert tria Wakon Gakusho oraz koncert Setsuko i chór Benimizu. Między innymi wykonano utwory z Księżniczki Mononoke i Totoro! Panie były przeurocze! Nie wiem, co nas bardziej zachwyciło - choreografie czy stroje, ale całość chwyciła nas za serce. :)
Występ, który chciałam zobaczyć, a który rozczarował mnie bardzo, to performance japońskiej artystki na co dzień mieszkającej w Los Angeles, Miyuki Matsunaga. Tancerka, instruktorka jogi i performeka. Jej program, pod nazwą Geta Dance Art, łączy tradycyjny japoński taniec, taniec współczesny i kaligrafię live. Ciekawa byłam jej występu, niestety nie było to coś, czego oczekiwałam.
Zaczęło się dobrze, od tradycyjnej muzyki i pieśni rodem z teatru noh. Artystka przeszła przez całą salę i pojawiła się na scenie całkowicie zakryta. Kolejne utwory były już dyskotekowo-nowoczesne, a między jednym a drugim powstawały kaligrafie. Ostatnia kaligrafia powstała ze słów rzuconych przez publikę, z których wyszło peace song. Ani muzycznie, ani choreograficznie ten występ mnie nie zainteresował, ani nie zachwycił. Niestety.
W czasie JapanFest można było przymierzyć kimono, spróbować swoich sił w grze na koto, nauczyć się sztuki origami i gry w go, podpatrzeć jak powstaje ikebana oraz japońskie kaligrafie. Jak na wielu takich festiwalach taka japońska tradycja/kultura w pigułce, ale podana dosyć powierzchownie i sztampowo. Każda tego typu impreza jest podobna, być może stąd mój niedosyt, żeby było coś więcej, bardziej, inaczej.
Na pewno ten festiwal jest świetną okazją, żeby trochę sobie z japońską kulturą poobcować, przypomnieć sobie niektóre japońskie smaki i poczuć namiastkę Nipponu. Dla mnie takie wydarzenia mają w sobie nutkę nostalgii, bo jednak sprowadzają moje myśli na japońskie tory. Natsukashii... :)
p.s. JapanFest już ogłosił daty na kolejny 2018 rok. :)
p.s. JapanFest już ogłosił daty na kolejny 2018 rok. :)
A, na Tengu Daiko to ja również mogłabym się ruszyć nawet do Berlina ;)
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie - są świetni! :)
Usuń