Mam swoje małe zielone miejsce w Berlinie. To Mamecha, o której pisałam tutaj. I nie obyło się bez odwiedzin w tym miejscu i tym razem. Jednak tego posta chciałam poświęcić innemu zielonemu miejscu, które również mnie urzekło i do którego także będę wracać. Są trzy główne powody, dla których bardzo mi zależało, żeby do KAME dotrzeć: matcha, japońskie wypieki i ceramika z Bolesławca. :)
KAME odkryłam przeszukując sieć przed wyjazdem do Berlina na Japan Festival Berlin, o którym niedługo napiszę. Chciałam sprawdzić, czy "urodziło się" coś nowego zielonego/japońskiego na mapie tego miasta. Okazało się, że powstało KAME i to w miejscu, które może pretendować do miana małej azjatyckiej dzielnicy. Niedaleko znajdują się japońskie i nie tylko knajpki, azjatyckie delikatesy oraz J-Store. W tym ostatnim chciałyśmy sobie z K. zrobić purikura, ale cena nas odstraszyła...
Miałyśmy w planach odwiedzić KAME w ostatni dzień naszego pobytu w Berlinie. Los jednak poniekąd chciał inaczej, ponieważ okazało się, ze na wspomnianym japońskim festiwalu KAME miało swój stand i serwowało pyszności. Na pierwszy ogień poszły meronpany i karepany oraz matcha drinki, a drugiego dnia anpany oraz... onigirazu, w których do utraty tchu zakochała się K. Ja trochę też. :) Urzekły nas smaki, przemiła obsługa i bon zniżkowy do stacjonarnego KAME.
KAME po japońsku znaczy "żółw". W tym wypadku żółw bardzo zielony. W menu KAME są jednak nie tylko smakołyki z matcha, ale także z yuzu, czerwoną fasola i czekoladą. Można tu kupić wypieki, którymi w Japonii się zajadałam i które ciężko dostać poza Nipponem. I co ważne, smakują jak wprost z Japonii. Sztandarowym przysmakiem KAME są onigirazu. Niektórzy twierdzą, że to lepsza wersja onigiri. Na pewno dwie rzeczy sprawiają, że ta przekąska wysuwa się na prowadzenie: możliwość wepchania do środka większej ilości składników oraz fakt, że onigirazu podaje się na świeżo, jeszcze ciepłe.
Wybrałyśmy onigirazu z wołowiną sukiyaki, sałatą i majonezem. Niebo w gębie! Zdrowe, smaczne i zapełnia brzuszek na długo. Na deser wybrałyśmy spory kawałek pysznego delikatnego sernika z matcha. A na drogę do domu meronpan zapakowany w torebkę z kawaii żółwikiem - logo KAME.
Matcha, onigirazu i... Bolesławiec! Kiedy przeczytałam, ze w KAME herbatę i smakołyki serwuje się na polskiej ceramice, wiedziałam, że muszę tam pojechać i zapytać: dlaczego? :) Akiko-san, która akurat była w KAME, zapytana o to, odpowiedziała, że bolesławiecka ceramika jest jedyna w swoim rodzaju, a produkowane wzory bardzo im się spodobały. Nie omieszkała również wspomnieć, że ta ceramika jest obecnie bardzo popularna w Japonii. A moim zdaniem kolorowe wzory z Bolesławca świetnie komponują się ze spokojnym i stonowanym wnętrzem KAME.
KAME to bardzo przyjemne miejsce, gdzie można ukryć się przed berlińskim zgiełkiem i zamyślić się nad zieloną herbatą. Jest przytulnie, smacznie, a obsługa przemiła. KAME na stałe zawita na mojej berlińskiej mapie miasta. Tchüss!
KAME to bardzo przyjemne miejsce, gdzie można ukryć się przed berlińskim zgiełkiem i zamyślić się nad zieloną herbatą. Jest przytulnie, smacznie, a obsługa przemiła. KAME na stałe zawita na mojej berlińskiej mapie miasta. Tchüss!
Chcę to ciasto!
OdpowiedzUsuńZapraszam do Berlina. :)
UsuńSernik i matcha - to połączenie brzmi rewelacyjnie :D
OdpowiedzUsuńPolecam! I zapraszam do berlińskiego KAME. :)
Usuń