czwartek, 25 września 2014

Summer days with Coo


Po Wilczych dzieciach naszła mnie ochota, żeby jeszcze jakąś japońską animację sobie obejrzeć. Szukałam czegoś lekkiego i interesującego, aż natknęłam się na Summer days with Coo. Co mnie przekonało? Główna postać, czyli kappa o wdzięcznym imieniu Coo. :) 

Poznajemy Coo w tragicznych okolicznościach, kiedy staje się on świadkiem zabójstwa swojego ojca przez samuraja. Tak, mamy epokę Edo. Następnie przenosimy się do współczesnego Tokio, gdzie ten sam Coo zostaje przypadkiem znaleziony przez chłopca imieniem Kōichi. Tak rozpoczyna się piękna opowieść o przyjaźni, poczuciu akceptacji oraz przemijaniu, dzięki której dowiadujemy się nieco również o japońskim folklorze w tym i o samych kappach. Coo z pomocą Kōichiego stara się odnaleźć inne kappy (odwiedzają między innymi miasto Tōno, do którego chciałabym się kiedyś wybrać). Nie jest to łatwe zadanie, tym bardziej, że obecność Coo w końcu wychodzi na jaw i staje się on ogólnokrajową sensacją. 

Momentami miałam skojarzenia z najlepszymi animacjami Studia Ghibli i faktycznie reżyser Summer Days with Coo Hara w wywiadach nie ukrywał, że twórczość Hayao Miyazakiego stanowi dla niego inspirację. Jednak animacja, która wyszła spod ręki Hary w dużej mierze różni się jednak od ghiblowskich produkcji. W japońskich animacjach bardzo lubię przywiązanie do szczegółu, co najlepiej widać na drugim planie, w scenerii i krajobrazach. Nie inaczej jest w Summer Days with Coo - nieważne czy jest to całodobowy sklep, stacja kolejowa czy polna dróżka, wszystko oddane jest z taką dokładnością i realizmem, że można poczuć się tak, jakby się tam było. I powspominać na koniec lata... :)



Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu. Zachęcam również do zapoznania się z tą recenzją.

Już w czasie oglądania anime przypomniało mi się, że mam gdzieś jeszcze kappa makaron przywieziony z tegorocznego wyjazdu. Trafiłyśmy z Mamą do sklepiku na ulicy kapp, gdzie niemal wszystko ma ich wizerunek. Więc na obiad postanowiłam go wykorzystać. Okazało się, że to nie tylko makaron, ale również torebeczka pełna smaku, dzięki której powstała smaczna zupka.




Z tego, co zdołałam wyczytać na opakowaniu, makaron trzeba było gotować 3-4 minuty, następnie dodać zawartość torbeczki i ponownie gotować 3-4 minuty. I gotowe. :) Od siebie dodałam nieco pietruszki i sezamu. Itadakimasu!

6 komentarzy:

  1. Z chęcią bym zjadła hihihi, smakowała? :D
    Co do filmu, to pamiętam, że oglądałam go jakoś rok temu, bardzo mi się podobał, także również polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki bardzo, obejrzę dzisiaj. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zdecydowanie na mojej liście :-)
    Kappy są urocze, choć gdybym była dzieckiem, pewnie bym się ich bała :D

    OdpowiedzUsuń