wtorek, 2 września 2014

Na talerzu w obiektywie

Najlepszy meronpan, jaki w życiu jadłam, gdzieś w Asakusie w Tokio.

Każda podróż do Japonii to w moim wypadku również podróż kulinarna. Aby odkrywać nowe smaki i wracać do tych ulubionych. Brakuje mi w Polsce dango, smakołyków matcha w tym matcha latte, prawdziwego wasabi, Kit Katów z chilli, bułeczek meronpan i serowych z konbini... Mogłabym tak jeszcze długo. :) Ostatni wyjazd do Nipponu również obfitował w kulinarne doznania. Nawet kilka udało mi się uwiecznić na zdjęciach. Jakoś dziwnym trafem tym razem obiady jadałam głównie w zapyziałych knajpach, a desery w mało japońskich kawiarniach. Chciałam Mamie pokazać również kulinarną stronę Japonii - myślę, że choć w części mi się to udało. :)

 Słodkie rybki taiyaki w Matsumoto

Jednym z moich ulubionych dań jest okonomiyaki, które czasami robię sobie w domu. Była to więc świetna opcja na obiad, gdzieś po wędrówkach w Kioto. Nazwa Mr. Young Men była na tyle intrygująca, że akurat tam postanowiłyśmy zjeść. Zamówiłyśmy tradycyjne okonomiyaki i zupkę miso. Kiedy my zajadałyśmy się jedną porcją, obok nas starsze panie spokojnie i powoli zdążyły zjeść trzy okonomiyaki. :)



W Matsumoto chciałam spróbować jednego z lokalnych specjałów, czyli sanzokuyaki. To duże kawałki kurczaka smażone w głębokim oleju - danie to można zamówić w wielu miejscach w centrum miasteczka. My trafiłyśmy do niepozornej restauracji na piętrze, gdzie udało nam się sanzokuyaki zamówić. Kelner od razu ostrzegł, że porcje są bardzo duże, więc wzięłyśmy jedną na pół. To był bardzo dobry pomysł, bo porcja była naprawdę spora. :)



Kilka razy zdarzało mi się zjeść coś w sieciówce familijnej Denny's. Tym razem również tam z Mamą trafiłam, jak już nie chciało nam się szukać innego miejsca. Jedzenie średnie, ceny również, ale chemicznie zielona lemoniada melonowa wymiatała. :) Gdzieś w Tokio.

 Pyszna zupa z makaronem soba z zielonej herbaty i warzywkami.

 
Mnie się trafił rybny hambaaga z papka ryżową i lotosem. W tle zielona lemoniada.

Z kolei w Narze złapał nas deszcz i tuż pod nosem Buddy z Tōdaji posiliłyśmy się w niczym się nie wyróżniającym lokalu. Co sprawiło, że akurat tam? Na wystawie były repliki, rzecz jasna, różnego rodzaju donburi, czyli moje ulubione michy. Są świetne szczególnie na duży głód, bo smaczne i dobrze zapełniają żołądek.


 Micha z ryżem, kawałkami kurczaka i jajkiem.

Zdarza mi się również wstąpić do McDonald's, ponieważ w Japonii mają takie cuda jak hamburger teriyaki albo z krewetkami. Szkoda, że u nas nie można takiego spałaszować. Tym razem padło na "maka" gdzieś w Osace.


Natomiast w Kioto odkryłam perełkę. Tuż obok przystanku, z którego dojść można do Złotego Pawilonu, znajduje się knajpka z karē raisu. Dobrym karē raisu nie pogardzę, a że była już pora na obiad, długo się nie zastanawiałam. Miejsce prowadzi japoński zasuszony staruszek, ale wciąż pełen werwy. Sam na świeżo wszystko przygotował - dwie porcje karē, a potem podał kawę w cudnej filiżance. Był przemiły, na koniec podarował nam zdjęcie Złotego Pawilonu zimą, które sam zrobił. Urocze miejsce do którego chciałabym jeszcze wrócić. 




Z kolei będąc na Miyajimie nie można nie spróbować węgorza. Trochę nam zajęło znalezienie odpowiedniego miejsca, tzn. bez zaporowych cen, ale w końcu się udało. Mała restauracyjka prowadzona przez małżeństwo.Pyszny węgorz, ale polecam zjeść jednak na lądzie - na wyspie ceny są dosyć wygórowane.




A jeśli chodzi o desery? Ja najczęściej wybierałam te z matcha, a jeśli nawet deser sam w sobie matcha nie był, to musiała być matcha do picia. Chyba najsmaczniejszą matcha latte piłam w Kioto w Tully's. Kilka razy zahaczyłyśmy o tę sieć i to świetne miejsce na szybką kawę i ciacho. Szczególnie, że mają matchę prosto z Uji.


Innym razem całkiem przypadkiem trafiłyśmy do kawiarni na którejś ze stacji w Tokio. Mama zamówiła zestaw o wiodącym smaku truskawki, a ja zielone ciacho - przepyszne. :)



W wielu kawiarniach deserem są naleśniki z owocami i bitą śmietaną. W końcu i ja się skusiłam - gdzieś w Narze. A Mama zamówiła kawę i lody podane z truskawkową polewą i płatkami kukurydzianymi. :)



A na koniec mój absolutny must zawsze, kiedy tylko mam okazję wypić. Czyli matcha latte lub matcha frappe ze Starbucksa. Najbliżej nas widziałam matcha latte w Dussedorfie. Kiedy w końcu u nas...?


To nie wszystkie miejsca i nie wszystkie dania i napoje, których udało nam się spróbować tym razem w Japonii. Muszę również dodać, że wszędzie była miła obsługa, w wielu miejscach, szczególnie takich jak Starbucks, można było dogadać się po angielsku. Kulinarna przygoda nadal trwa i staram się odtwarzać niektóre smaki w domu. Z lepszym lub gorszym skutkiem. :)

6 komentarzy:

  1. Łaaa, ale bym te naleśniki zjadła :). Pycha wyglądają.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem wegetarianka, wiec nie do końca się w tym temacie orientuje, ale z tego, co słyszałam, to łatwo nie jest :) Może tu znajdzie się kilka wskazówek: http://chihiro.blox.pl/2012/10/Jak-byc-wegetarianinem-w-Japonii.html. Fakt, ryba i rybne smaki są na każdym roku, ale na pewno jakieś alternatywy są np. warzywna tempura.

      Usuń
  3. Wspaniale było choć popatrzeć na doskonałe japońskie potrawy. Ja też uwielbiam matchę. brakuje mi tej ze Starbuksa, a za wiele tych potraw, które pokazałaś dałabym się pokroić. :) Miałam szczęście wielu z nich próbować - rewelacja!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt - rewelacja. :) Ja ciągle tęsknię do niektórych smaków...

      Usuń