wtorek, 20 maja 2014

Inaba


Warszawska Inaba to takie miejsce, do którego zawsze zaglądam, jeśli jestem w Warszawie. Po części wynika to pewnie z przyzwyczajenia, po części z tego, że często nocuję gdzieś w okolicach. Nie wiem, czy są w Warszawie lepsze japońskie knajpki, może i tak, ale jeszcze nie miałam okazji do nich trafić. :) A Inabę całkiem lubię.


W ciągu kilku lat, od których tam zaglądam, wnętrze się zmieniało. Pamiętam, że kiedyś był na środku okrągły bar, przy którym sushi master robił swoje. Obecnie jest prosto, miło i bez takich ekstrawagancji. :) Z zewnątrz można odnieść nieco złe wrażenie, które potęguje jeszcze konieczność przejścia obok przychodni, a potem w dół, do podziemi... Ale jak już dotrzemy na miejsce, jest całkiem przytulnie, na ścianie wiszą cudne żurawie, a znad baru uśmiechają się sushi masterzy.


Bardzo spodobała mi się zastawa. :) Na przystawkę była sałatka ziemniaczana, a do picia zamówiłyśmy herbatę z prażonym ryżem. Zwykle zamawiam w Inabie tzw. "michę", czyli tendon, gyudon, katsudon, don, don, don..., ale tym razem było inaczej. To było wyjście na mały głód, więc zamówiłyśmy jedną porcję gyozy, sushi i tempury na spółkę, ale i tak najadłyśmy się do syta. Gyoza była poprawna, sushi pyszne, ale tempura trochę mdła.



Trochę tym razem obsługa mnie zawiodła i czas oczekiwania na dania mógłby być krótszy, ale cóż. Nie można mieć wszystkiego. Na tę chwilę jednak Inabę polecam i na pewno będę tam jeszcze zaglądać.

2 komentarze:

  1. Zawsze w Warszawie wybieramy się do Inaby. Zupełnie inaczej wygląda / smakuje knajpa, którą zarządza Japończyk. Takich w Polsce chyba jest niewiele...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiedziałam, że prowadzi ją Japończyk. Ale to na pewno na plus. :)

      Usuń