"Chińczyk - zauważyłem - przypomina naszych tubylców hinduskich.
Japończyk nie jest nim, ale nie jest także Sahibem. Czemże jest
właściwie?"
Korzystając z kilku luźniejszych chwil świątecznych przeczytałam Listy z Japonii Kiplinga. Wiele razy już pisałam, że bardzo lubię relacje z podróży sprzed lat, kiedy kraje, dziś dobrze znane, wtedy jeszcze odkrywano - kiedy wszystko było inne i tak dziwne, że aż nie do uwierzenia. Listy są przedrukiem z 1904 roku, w którym Japonia dla Zachodniego świata wciąż stanowiła niemałą zagadkę.
Te kilkanaście listów to na przemian zachwyt nad wytworami japońskich rzemieślników oraz niechęć wobec nowych Zachodnich zwyczajów, jak noszenie przez Japończyków europejskich strojów. Kipling chciałby, aby Japonia już na zawsze została taka, jaką on ją widział - ze starymi drewnianymi świątyniami, pięknymi wyrobami z laki i kobietami w zwiewnych kimonach.
"Ileżbyśmy zyskali - mówił profesor - gdyby można ustanowić międzynarodowy protektorat nad Japonia, aby ja zabezpieczyć od groźby najazdu i zaboru, i płacić temu krajowi, ile zażąda, pod warunkiem jedynie, że ludność będzie siedziała spokojnie i wyrabiała piękne rzeczy (...)."
Te i podobne komentarze Kiplinga oraz jego towarzysza Profesora, mogą razić. Są jednak znakiem tamtych czasów. Japonia i życie jej mieszkańców wciąż porównywane są do Indii, a wiele niezrozumiałych sytuacji spotyka się z niechęcią lub pobłażliwością. Japonia jest dla Kiplinga krainą dzieci, w której jednak docenia on sztukę i wytwory ludzkich rąk, a mimo to uznaje wciąż wyższość Zachodu nad Wschodem. Ale przecież to Kipling napisał: "Och, Wschód to Wschód i Zachód to Zachód, i nigdy się nie spotkają"...
Więcej informacji na stronie wydawnictwa oraz tutaj. Polecam!
(Cyt. za: Rudyard Kipling, Listy z Japonii, Kraków 2012, s. 27.)
(Cyt. za: Rudyard Kipling, Listy z Japonii, Kraków 2012, s. 29.)