Podczas pierwszego pobytu w Japonii dostało mi się ich kilka. Od ludzi na ulicy, w pubach, a nawet od dyrektorstwa jednej z podstawówek. :) Wstyd było nie mieć swojej. Bo w Japonii to wstyd. Nie masz wizytówki = nie istniejesz. Meishi, czyli wizytówki, to w Japonii czasami małe dzieła sztuki. Od tamtej pory zbieram. Z co ciekawszych miejsc, od co ciekawszych ludzi. Wciąż nie mam swojej. :) Jest jedna, robocza, na szybko wydziergana, ale to nie to, co mi się marzy i śni. :) Za to kilka z mojej skromnej kolekcji.
Pierwsza pochodzi z muzeum i studia Hayao Miyazakiego, druga została mi wręczona przez dziewczynę z Harajuku, natomiast trzecia należy do sklepu z asortymentem Hello Kitty. Ostatnia pochodzi z punktu, gdzie można było dorobić klucz czy zamówić sobie pieczątkę hanko (osobista pieczątka używana zamiast podpisu).
Bardzo często meishi odnoszące sie do jakiś miejsc, np. sklepów czy restauracji, na odwrocie mają mapkę, gdyż w Japonii ciężko jest znaleźć określony adres - większość ulic nie ma nazw, a system numeryczny jest dość skomplikowany. Nawet taksówkarzowi zobligowani jesteśmy wytłumaczyć drogę do celu lub pokazać mapkę dojazdu. :)
W Japonii praktycznie wszystko ma znamiona ceremoniału. Z wręczaniem meishi jest podobnie. Nie można jej po prostu dać. Oczywiście wiele zależy od sytuacji w jakiej się znajdujemy i z kim mamy do czynienia. Ta mała, ale jakże istotna, ceremonia to meishi kokan.
Organizowane są kursy etykiety biznesu, w tym także odpowiedniego posługiwania się (dawania/otrzymywania) meishi.
Meishi trzyma się w wizytownikach. Są także specjalne albumy na wizytówki otrzymane.
p.s. Nazwa meishi tłumaczona jest zwykle jako "business card", czyli właściwie jest to wizytówka biznesowa. Myślę jednak, ze można pod to pojęcie roboczo podciągnąć wizytówki w ogóle.
przypomina american psycho;)
OdpowiedzUsuńale jednak o wiele bardziej wysublimowane;)
Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń