Na wstępnie zaznaczę, że ani nie jestem wielką fanką ramenu, ani się na ramenie specjalnie nie znam. :) Miałam okazję zjeść to danie w Japonii kilka razy*. Smakowało, ale mając wybór wolę inne przysmaki kuchni japonskiej. Bardzo dobry ramen jadłam ostatnio będąc w Wazuce, był aromatyczny i treściwy. Taki obraz czy tez smak ramenu zatrzymałam w pamięci, więc czekałam na otwarcie Panda Ramenu. Bo wiadomo - jest i panda, i japońskie jedzonko. :) Wybraliśmy się razem z M. kilka dni temu.
Nie będę się rozpisywać o wnętrzu, bo niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale jest miło i schludnie. Najbardziej w oko rzuciła mi się panda ze ściany. Fajna! Na wejście dwie niespodzianki - jedna dobra, druga mniej dobra. Zacznę od tej drugiej. Parę minut po 16:00 nie dostaniemy już niczego z propozycji lunchowych - mimo że takowe są wystawione wciąż przed wejściem i kuszą - bo lunch jest wydawany do godziny 16:00. Szkoda. W Panda Ramen nie ma tradycyjnego menu. Zamiast karty dostajemy mini ankietę, gdzie zaznaczamy wszystkie swoje preferencje - od wielkości dania, po ostrość i dodatki. Moim zdaniem to super pomysł, chociaż fajnie byłoby skonfrontować piękne zdjęcia ze strony internetowej z opisem w menu.
Zdecydowaliśmy się jedynie na ramen, mimo ze kusiły mnie również pierożki gyoza. M. wybrał Pandę na wypasie, a ja małą Pandę na bambusie z szaszłykiem yakitori. Niestety ani samo podanie, ani smaki mnie nie zachwyciły. Jak dla mnie bulion był wodnisty i smakował bambusem lub tzw. zupką chińską. Makaron był dla mnie za twardy - chociaż M. twierdzi, że taki powinien być. Dużym rozczarowaniem był yakitori - zupełnie nie przypominający prawdziwego yakitori ani w wyglądzie, ani w smaku...
Podsumowując. Panda Ramen to kolejne miejsce, które do ramenu mnie nie przekona. Dania nam średnio smakowały. Brakowało mi również zielonej herbaty. To nie było to, czego oczekiwałam. Niestety. Panda OK, ramen już mniej.
* W Polsce do tej pory chyba tylko raz w Ramen Girl of Yellow Dog.