Kanazawa. Miasto złota, starej zabudowy i obrazków sosen przykrytych śniegiem. "Bagno złota" (金沢), jak można przetłumaczyć jego nazwę. Miasto, które ma tak wiele do zaoferowania, że bardzo ciężko się zdecydować, gdzie pójść, czego doświadczyć i co zobaczyć mając tylko jeden dzień. Tak, mieliśmy tylko jeden dzień. I chcieliśmy go wykorzystać maksymalnie, wiedząc, że i tak nie uda nam się zobaczyć wszystkiego. Świadomie więc zrezygnowaliśmy między innymi z odwiedzin w zamku Kanazawa oraz 21st Century Museum (to nie do końca prawda, ale o tym za chwilę).
Zaraz po śniadaniu, które zjedliśmy w hostelu Emblem Stay Kanazawa (bardzo polecam - jeden z najlepszych hosteli, w którym nocowałam będąc w Japonii) udaliśmy się do dzielnicy Higashi Chaya, jednej z trzech zachowanych w świetnym stanie tzw. herbacianych dystryktów (pozostałe to Nishi Chaya oraz Kazuemachi). Chaya (茶屋) oznacza po japońsku "herbaciarnię", łatwo się więc domyśleć, że ta część miasta będzie tradycyjna, nie tylko w swej zabudowie, ale także pełna uroku jak gejsze i owiana atmosferą dawnej Japonii. Nic dodać, nic ująć. Dokładnie takie wrażenia mieliśmy już po kilku minutach włóczenia się wąskimi alejkami między drewnianymi budynkami, zaglądania do małych sklepików oraz herbaciarni właśnie i wypatrywania gejsz. Te można tutaj spotkać, ale wieczorem, a nawet wziąć udział w przedstawieniu, które daje niepowtarzalną okazję zobaczenia gejsz i ich pełnych gracji tańców. Taki był plan, jednak już wieczór z gejszami nie zmieścił się w naszym rozkładzie... Jeśli jesteście zainteresowani polecam zajrzeć tutaj.
Na osłodę odwiedziliśmy jeden z kilku zachowanych domów gejsz, Kaikaro, zbudowany w 1820 roku. Przepiękny budynek z licznymi autentycznymi meblami, dekoracjami, etc. Zwiedzanie zaczynamy od piętra, na które prowadzą strome czerwone wypolerowane schody. Sala bankietowa, pokój gejsz, toaletka, przed którą wykonywały swój charakterystyczny makijaż - niesamowite uczucie być tak blisko tej części japońskiej kultury. W Kaikaro można wejść do kilku pomieszczeń, rzucić okiem na patio i podziwiać złoty pokój herbaciany. Ten ostatni oślepia blaskiem i zachwyca złotymi żurawiami origami.
Złoto. To jeden z symboli tego miasta. Prawie skusiliśmy się na złote lody, ale cena i kolejka jednak nas odstraszyły. Zamiast tego udaliśmy się do flagowego sklepu Hakuza, gdzie poza licznymi wyrobami pokrytymi złotymi płatkami, można zobaczyć "złoty tron". Tak naprawdę jest to stary magazyn, który zamieniono w pokój herbaciany i pokryto z góry na dół złotem. Z siedziskiem po środku. W sklepie zaopatrzymy się między innymi w naczynia, torebki czy kosmetyki wyprodukowane z użyciem złota, a także jadalne złoto czy wino śliwkowe z drobinkami tego kruszcu (bardzooo pyszne). Kanazawa słynie ze złotych płatków i rzemieślników, którzy dosłownie wszystko są w stanie przemienić w złoto. ;)
Kanazawa zaskoczyła nas szerokimi alejami, brakiem konbini (naprawdę szukaliśmy jakiegoś...) oraz tym, że wiele restauracji było zamkniętych do popołudnia. Kiedy w końcu posiłkując się internetem znaleźliśmy miejsce specjalizujące się w okonomiyaki, to szukaliśmy go niemal godzinę. Ostatecznie trafiając do niego zupełnym przypadkiem. Zimne piwo i pyszne okonomiyaki wynagrodziły wszystkie trudy. Z polecenia kelnerki zamówiliśmy dwa rodzaje - z boczkiem i z krewetkami. Jeśli będziecie w Kanazawa koniecznie wpadnijcie na obiad do Okonomiyaki Shizuru. Świetna obsługa i przepyszne okonomiyaki!
Kolejnym punktem dnia był słynny ogród Kenrokuen (兼六園). Ogród znajduje się tuż obok zamku (dawniej stanowił tereny zewnętrznego zamkowego ogrodu) i należy do trzech najpiękniejszych tzw. krajobrazowych ogrodów w Japonii. To jedno z tych miejsc, gdzie można, a nawet należy spędzić dużo czasu. Niestety, tym razem nie mieliśmy go zbyt wiele. Nieco pobieżnie zwiedziliśmy więc ogród zachwycając się malowniczymi zakątkami, podziwiając jedną z najstarszych japońskich fontann oraz szukając charakterystycznych konstrukcji chroniących sosny karasaki zimową porą przed śniegiem (do podejrzenia tutaj). Wielkie było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że konstrukcje te miały być dopiero montowane za jakiś. Szkoda. Kenrokuen zaskakiwał niemal na każdym kroku. Widać było, że każdy jego skrawek jest wypielęgnowany i nic nie jest pozostawione przypadkowi, ale mimo to odnosi się wrażenie lekkości i spontaniczności.
Na koniec pognaliśmy do Muzeum Sztuki Współczesnej 21 Wieku, do którego dotarliśmy godzinę przed zamknięciem. Mimo to kolejka do kas była spora. Nie było sensu próbować, bo bilety są dosyć drogie, a na zwiedzanie zostałoby nam zaledwie paręnaście minut. Tuż obok kas można było wyjść na zewnątrz i podziwiać słynny basen, instalację Leandro Erlicha. Żeby udać się pod powierzchnię wody potrzebne już były jednak bilety...
Troszkę zrezygnowani udaliśmy się do wyjścia. Kątem oka zauważyłam plakat z nazwiskiem Makoto Shinkai. Okazało się, że w innej części muzeum trwa właśnie retrospektywna wystawa poświęcona jego twórczości. Nie było kolejki do kasy, mieliśmy prawie godzinę, nie było się nad czym zastanawiać! Mnóstwo video, każda animacja rozpisana, gadżety, etc. Nie żałowaliśmy ani jednego jena. :) Wystawa była obszerna i świetnie przygotowana, dzięki niej powróciłam do ulubionych kadrów tak pięknie rozrysowanych w animacjach Makoto Shinkai. Do Muzeum mamy nadzieję jeszcze kiedyś powrócić, więc cieszyliśmy się w gruncie rzeczy z takiego niespodziewanego obrotu spraw - raczej trudno będzie taką wystawę zobaczyć w najbliższym czasie gdziekolwiek poza Japonią. Wyszliśmy z budynku już po zmroku i ruszyliśmy w drogę powrotną do hostelu. Na kolację był oden z 7Eleven, to był długi i wspaniały dzień.
Kolejnym punktem dnia był słynny ogród Kenrokuen (兼六園). Ogród znajduje się tuż obok zamku (dawniej stanowił tereny zewnętrznego zamkowego ogrodu) i należy do trzech najpiękniejszych tzw. krajobrazowych ogrodów w Japonii. To jedno z tych miejsc, gdzie można, a nawet należy spędzić dużo czasu. Niestety, tym razem nie mieliśmy go zbyt wiele. Nieco pobieżnie zwiedziliśmy więc ogród zachwycając się malowniczymi zakątkami, podziwiając jedną z najstarszych japońskich fontann oraz szukając charakterystycznych konstrukcji chroniących sosny karasaki zimową porą przed śniegiem (do podejrzenia tutaj). Wielkie było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że konstrukcje te miały być dopiero montowane za jakiś. Szkoda. Kenrokuen zaskakiwał niemal na każdym kroku. Widać było, że każdy jego skrawek jest wypielęgnowany i nic nie jest pozostawione przypadkowi, ale mimo to odnosi się wrażenie lekkości i spontaniczności.
Na koniec pognaliśmy do Muzeum Sztuki Współczesnej 21 Wieku, do którego dotarliśmy godzinę przed zamknięciem. Mimo to kolejka do kas była spora. Nie było sensu próbować, bo bilety są dosyć drogie, a na zwiedzanie zostałoby nam zaledwie paręnaście minut. Tuż obok kas można było wyjść na zewnątrz i podziwiać słynny basen, instalację Leandro Erlicha. Żeby udać się pod powierzchnię wody potrzebne już były jednak bilety...
Troszkę zrezygnowani udaliśmy się do wyjścia. Kątem oka zauważyłam plakat z nazwiskiem Makoto Shinkai. Okazało się, że w innej części muzeum trwa właśnie retrospektywna wystawa poświęcona jego twórczości. Nie było kolejki do kasy, mieliśmy prawie godzinę, nie było się nad czym zastanawiać! Mnóstwo video, każda animacja rozpisana, gadżety, etc. Nie żałowaliśmy ani jednego jena. :) Wystawa była obszerna i świetnie przygotowana, dzięki niej powróciłam do ulubionych kadrów tak pięknie rozrysowanych w animacjach Makoto Shinkai. Do Muzeum mamy nadzieję jeszcze kiedyś powrócić, więc cieszyliśmy się w gruncie rzeczy z takiego niespodziewanego obrotu spraw - raczej trudno będzie taką wystawę zobaczyć w najbliższym czasie gdziekolwiek poza Japonią. Wyszliśmy z budynku już po zmroku i ruszyliśmy w drogę powrotną do hostelu. Na kolację był oden z 7Eleven, to był długi i wspaniały dzień.
Kanazawa jakoś zawsze do tej pory znikała z mojej listy, kiedy planowałam kolejne podróże do Japonii. Przyznam, że nie doceniałam tego miasta. Teraz wiem, że warto spędzić tutaj co najmniej kilka dni, a nie tylko jeden. Kanazawa ma jeszcze wiele miejsc, które czekają, aż je odkryjemy. Z braku czasu poruszaliśmy się głównie utartym szlakiem. Kolejnym razem trzeba będzie zboczyć z trasy...