niedziela, 17 lutego 2019

Okagesama, czyli kolejny japoński przepis na dobre życie...


Ostatnimi czasy nasz rynek wydawniczy zalewa fala książek związanych z Japonią. Nie jest to może tsunami, ale jednak ilość pojawiających się publikacji oraz zapowiedzi jest spora. Cieszy mnie to, ale i momentami nieco przytłacza - chcąc być na bieżąco, trzeba znaleźć dużo czasu i niemalże czytać jedną książkę za drugą. Jakiś czas temu w moje ręce trafiła Okagesama. Japoński przepis na dobre życie i pomyślałam: "oho, znowu!". Bo już od jakiegoś czasu radzi nam się, żeby po japońsku jeść, a nawet sprzątać. Nie da się ukryć, że Japonia wciąż bardzo dobrze się sprzedaje. :)

Zacznę od formy. Bardzo podoba mi się wydanie tej książki. Okładka i tytuł chyba najmniej - nie tylko z powodu błędu, do którego wydawnictwo mi się przyznało (znakami hiragany zapisano słowo otsukaresama, a nie okagesama, jak widnieje w tytule), ale także dlatego, że moim zdaniem tytuł praktycznie nie oddaje treści zawartej w tej książce. W środku znajdziemy nie tylko bardzo ładne zdjęcia, ale również świetne ilustracje dobrane do każdego poruszanego tematu. Duże marginesy i dobrze dobrana czcionka sprawia, że książkę czyta się przyjemnie - lubię, kiedy tekst "oddycha" i nie zajmuje każdego milimetra strony. Jedyne, co trochę mnie raziło, to użycie znaków kanji tylko przy niektórych tytułach rozdziałów. Taka mała niekonsekwencja, a szkoda, bo ja akurat lubię, jak znaki kanji się pojawią.

Okagesama. Japoński przepis na dobre życie to taka Japonia w pigułce, mała encyklopedia, do której możemy zerknąć i sprawdzić takie hasła jak np. japoński jazz, sake czy roboty. Poruszane tematy przedstawione są w dosyć ogólnikowy i skrócony sposób - książka składa się z wielu małych rozdziałów, gdzie każdemu tematowi poświęca się pół strony-stronę. W żaden sposób też książka nie odpowiada na pytanie: "Jak żyć (po japońsku)?", a jest raczej zbiorem pewnych elementów, które na japońskie życie się składają. Czy też mogą się składać.

To, co wyróżnia tę książkę od wielu innych dostępnych na rynku, jest specyficzne podejście autora do tematu - co zresztą sam przyznaje:

"Otwarcie przyznaję, że moje wywody nie są wolne od osobistych uprzedzeń, wynikających z wychowania i życiowych doświadczeń. [...] Można odnieść wrażenie, ze jestem nadmiernie krytyczny względem niektórych aspektów japońskiego społeczeństwa. Czuję, że powinienem się do tego ustosunkować. Po pierwsze, zapewniam, ze kocham swoją ojczyznę, lecz, jak powiedział Malcolm X, nie można być tak oślepionym przez patriotyzm, żeby nie widzieć rzeczywistości."

Mnie akurat taka narracja się spodobała, dodawała subiektywnego smaczku do przedstawianych tematów. 

Mimo, że książka ta w sumie niczego nie odkrywa, to uważam, że warto do niej zajrzeć. Część tematów jest zapewne ogólnie znana, ale niektórych, jak np. poród po japońsku, raczej się często nie porusza. Dzięki Okagesama. Japoński przepis na dobre życie dostajemy mały wgląd w japońską codzienność. I nawet jeśli "to wszystko już wiemy", to czasami przyjemnie jest wrócić do tego, co znane (i lubiane). Poza tym książka ta po prostu cieszy oko. Bardzo. :)


(Cyt. za: Yutaka Yazawa, Okagesama. Japoński przepis na dobre życie, Warszawa 2018, s. 7.)

2 komentarze: