Kiedy pada hasło "japońska zielona herbata", na myśl przychodzą herbaciane pola Shizuoki i aromaty z Uji. Ostatnimi czasy także Wazuka, moje zielone miejsce na ziemi, staje się coraz bardziej znana. A Matsue i prefektura Shimane? Czy ktoś o nich słyszał? Matsue to przecież jedno z najważniejszych miejsc na mapie kultury herbaty w Japonii. Podobno konsumpcja herbaty jest tutaj na poziomie pięciokrotnie wyższym niż średnia krajowa. Ale odwiedzających tę część Japonii brak. Jest to odczuwalne do tego stopnia, że w samym Matsue niemal wszędzie po okazaniu zagranicznego paszportu dostaniecie nawet 50% zniżkę. To jeden ze sposobów, aby przyciągnąć ludzi i zachęcić ich do odkrywania tego cudownego, jak się okazało, miasta.
Przyznam, że moja wiedza na temat tego regionu Japonii była bardzo mała, zanim nie postanowiłam wybrać się tam w zeszłym roku. Podróż z wyspy Naoshima zajęła nam dobrych kilka godzin i do Matsue dotarliśmy już po zmroku. Przed nami były jednak dwa dni, z których jeden poświęciliśmy wyłącznie na eksplorowanie miasta herbacianym szlakiem. Trafiliśmy do Matsue w czasie obchodów dwusetnej rocznicy śmieci lorda Matsudaira Harusato (bardziej znany jako mistrz ceremonii herbacianej Fumai), który zapoczątkował nową drogę herbaty zwaną Fumai-ryū (不昧流). Wszędzie w mieście natykaliśmy się na informacje z tym związane w postaci plakatów, ogłoszeń, a nawet chusteczek higienicznych z reklamą różnych wydarzeń. Więcej informacji tutaj.
Dzień chcieliśmy rozpocząć od czarki zielonej herbaty, dlatego z samego rana wybraliśmy się do Meimei-an (明々庵), herbacianego domku z II połowy XVIII wieku. To w tym miejscu lord Fumai celebrował picie zielonej herbaty i zapraszał na ceremonie herbaciane. Meimei-an mieści się niedaleko zamku, w urokliwym miejscu na wzgórzu Akayama, na które prowadzą ukryte w zaroślach schody.
Meimei-an można podziwiać tylko z zewnątrz, jednak konstrukcja budynku pozwala nam zajrzeć do środka. Proste wnętrza wyłożone tatami uosabiają spokój i skupienie towarzyszące ceremoniom herbacianym. Meimei-an otacza skromna, ale bardzo zadbana, przestrzeń z zagrabionym piaskiem, kamieniami i roślinami.
Aby wejść na teren Meimei-an, należy kupić bilet w budynku obok, Akayama Sado Kaikan, gdzie również mamy możliwość napicia się herbaty przygotowanej w taki sam sposób, jak robił to lord Fumai. Mimo że było jeszcze za wcześnie, pozwolono nam wejść i przygotowano dla nas czarkę matcha oraz tradycyjne słodycze, z których również słynie Matsue.
Starsza pani, która podawała nam herbatę, wprowadziła nas w świat japońskich wagashi oraz herbaty z Matsue. Niestety, nasze zrozumienie było nikłe z powodu słabej znajomości języka - z naszej strony japońskiego, z pani strony zupełnego braku znajomości angielskiego. Na czas konsumpcji zostaliśmy w pokoju herbacianym zupełnie sami, aby w spokoju delektować się herbatą i podziwiać Meimei-an. Matcha à la Fumai nie będzie należała do moich ulubionych, była dosyć cierpka w smaku, ale dzięki temu słodycze wydały nam się jeszcze słodsze. Z niechęcią opuściliśmy to miejsce...
Ale tuż za rogiem, chciałoby się napisać, bo nie jest to do końca prawda, nadarzyła się kolejna okazja na czarkę matcha. I to w nie byle jakim miejscu!
Zupełnie przypadkiem trafiliśmy bowiem do sklepu z herbatą jednej z najznamienitszych rodzin w Japonii, państwa Nakamura, których przodek założył firmę Nakamura Chaho w 1884 roku, wynalazł elektryczny młynek do mielenia liści na herbatę matcha i od tamtej pory rodzina zajmuje się właśnie tym. Przed sklepem zauważyliśmy informację, której nie można było pominąć: "You can drink matcha free of charge"!
W środku zostaliśmy powitani od progu i poczęstowani czarką matcha własnego wyrobu. Gawędziliśmy o zielonej herbacie i naszym pobycie w Japonii, a właściciele ogromnie ucieszeni naszym uwielbieniem dla matcha, postanowili odkryć przed nami tajemnice sklepu. Bo okazało się, że to nie taki zwykły sklep.
Zostaliśmy zaproszeni na zaplecze, które stanowiło mały dziedziniec z drzewkami i... pawilonem herbacianym! Okazało się, że regularnie odbywają się tutaj ceremonie herbaciane oraz warsztaty. I nie był to koniec niespodzianek. Zostaliśmy poprowadzeni jeszcze dalej w głąb zabudowań do części sklepu, która nie była otwarta dla wszystkich. Szybko zorientowaliśmy się dlaczego. Całe pomieszczenie było wypełnione utensyliami do ceremonii herbacianej - w tym czarkami za pół miliona jenów. Niesamowite i stresujące doświadczenie być tak blisko takich dzieł sztuki. Z lekkim smutkiem opuściliśmy to miejsce, oczywiście, zaopatrzywszy się w opakowanie matcha Nakamura Chaho.
W środku zostaliśmy powitani od progu i poczęstowani czarką matcha własnego wyrobu. Gawędziliśmy o zielonej herbacie i naszym pobycie w Japonii, a właściciele ogromnie ucieszeni naszym uwielbieniem dla matcha, postanowili odkryć przed nami tajemnice sklepu. Bo okazało się, że to nie taki zwykły sklep.
Zostaliśmy zaproszeni na zaplecze, które stanowiło mały dziedziniec z drzewkami i... pawilonem herbacianym! Okazało się, że regularnie odbywają się tutaj ceremonie herbaciane oraz warsztaty. I nie był to koniec niespodzianek. Zostaliśmy poprowadzeni jeszcze dalej w głąb zabudowań do części sklepu, która nie była otwarta dla wszystkich. Szybko zorientowaliśmy się dlaczego. Całe pomieszczenie było wypełnione utensyliami do ceremonii herbacianej - w tym czarkami za pół miliona jenów. Niesamowite i stresujące doświadczenie być tak blisko takich dzieł sztuki. Z lekkim smutkiem opuściliśmy to miejsce, oczywiście, zaopatrzywszy się w opakowanie matcha Nakamura Chaho.
Już bardzo "namatchowani" spacerowaliśmy po mieście i gdyby tylko chcieć, kolejne okazje na czarkę herbaty pojawiały się co chwilę. Już prawie wsiadaliśmy na łódź, aby przepłynąć się zamkową fosą, oczywiście, z czarką matcha w dłoni. Postanowiliśmy jednak zrezygnować i spróbować dotrzeć jeszcze na koniec dnia na wystawę w Muzeum Sztuki Shimane poświęconą ceremonii herbacianej. Udało nam się zobaczyć misternie wykonane utensylia i kaligrafie - kupiliśmy nawet katalog z wystawy, mimo że wydany został tylko po japońsku, bo zawierał zdjęcia wszystkich przedstawionych na wystawie przedmiotów.
W muzealnym sklepie mnóstwo było kuszących przedmiotów i książek. Odkryłam tam między innymi markę Matsue Chatte, która produkuje pędzle chasen z tworzywa sztucznego. Nie jestem do końca przekonana do tego pomysłu i traktuję go raczej jako ciekawostkę, ale także przykład tego, jak stare łączy się z nowym. I trzeba przyznać, że ich zestawy do matcha latte są bardzo kawaii. :)
Jeśli będziecie kiedyś mieli możliwość odwiedzić Matsue, to nie wahajcie się ani chwili. Warto tam wpaść chociażby tylko na czarkę zielonej herbaty. A może nawet zostać na dłużej...