Kilka miesięcy temu, chyba już nawet ponad rok temu, dostałam zapytanie o promocję inicjatywy podróżniczej - rowerem przez Japonię i Koreę, a po drodze judo. Na rowerze nie jeżdżę. Lata świetlne temu byłam na jednych zajęciach judo i... stwierdziłam, że to nie dla mnie. Ale za to Japonię uwielbiam! :) Uwielbiam też ludzi z pasją, więc bez wahania się zgodziłam i między innymi ze strony JB mogliście dowiedzieć się o tym przedsięwzięciu.
Przyznaję bez bicia, że nie śledziłam wyprawy Artura, a w natłoku codziennych spraw umykały mi kolejne relacje na FB (zerknijcie tutaj). Kiedy jakiś czas temu zostałam poproszona o patronat medialny książki W judodze na rowerze... , uświadomiłam sobie, że musiało minąć sporo czasu i autor pewnikiem już dawno ze swojej wyprawy wrócił... Tym bardziej ucieszyłam się z książki, bo mogłam "nadrobić" te wszystkie stracone relacje. :)
Nie raz już wspominałam, że lubię czytać o miejscach, które udało mi się w Japonii odwiedzić. Jednak lubię też poznawać relacje z tych jeszcze przeze mnie nieodkrytych - a do takich miejsc zalicza się północ Japonii. To właśnie na Hokkaido rozpoczyna się rowerowa wyprawa przez Japonię i Koreę, więc akcja książki od razu mnie wciągnęła. :)
Książka wolna jest od pustych peanów na cześć Japonii i Korei, które poznajemy z perspektywy mniej utartych szklaków. Autor podchodzi do otaczającej go rzeczywistości z otwartością i wnikliwością podróżnika, a na swojej drodze spotyka wiele osób, dzięki którym wychodzi z tarapatów i/lub odkrywa nowe oblicza mijanych krajobrazów, wsi i miast. Ludzie tworzą tę historię - są to nie tylko osoby związane z judo, ale także mieszkańcy odwiedzanych przez Artura miejsc albo po prostu postacie spotkane w drodze.
Nie raz już wspominałam, że lubię czytać o miejscach, które udało mi się w Japonii odwiedzić. Jednak lubię też poznawać relacje z tych jeszcze przeze mnie nieodkrytych - a do takich miejsc zalicza się północ Japonii. To właśnie na Hokkaido rozpoczyna się rowerowa wyprawa przez Japonię i Koreę, więc akcja książki od razu mnie wciągnęła. :)
Książka wolna jest od pustych peanów na cześć Japonii i Korei, które poznajemy z perspektywy mniej utartych szklaków. Autor podchodzi do otaczającej go rzeczywistości z otwartością i wnikliwością podróżnika, a na swojej drodze spotyka wiele osób, dzięki którym wychodzi z tarapatów i/lub odkrywa nowe oblicza mijanych krajobrazów, wsi i miast. Ludzie tworzą tę historię - są to nie tylko osoby związane z judo, ale także mieszkańcy odwiedzanych przez Artura miejsc albo po prostu postacie spotkane w drodze.
"Są jednak trzy rzeczy, które w moim przekonaniu Japończykom wychodzą względnie średnio, żeby nie powiedzieć słabo: śniadania , kawa i pomniki."
Przez kolejne strony śledziłam zmagania Artura i pokonywałam kolejne
kilometry przez Japonię, czasami wręcz czułam niemal fizyczne zmęczenie
myśląc: o matko, ja jednak wolę się szwendać pieszo. :) Trasa, którą
pokonał Artur jest imponująca i za samo podjęcie wyzwania należą się
wielkie brawa! W judodze na rowerze... to świetna
książka-przewodnik, dla osób, które chcą podjąć podobne wyzwanie,
ponieważ można w niej znaleźć mnóstwo praktycznych informacji.
Początkowo trochę obawiałam się, że książka będzie przeładowana treścią,
która nie jest w centrum mojego zainteresowania. Jednak już po kilku
stronach okazało się, że informacje rowerowe i o judo są umiejętnie
wplecione w tekst. O obu dyscyplinach można się sporo dowiedzieć, ale
informacje te nie przytłaczają i nie zakłócają odbioru tekstu jako
całości.
Książka jest bardzo ładnie wydana - urzekła mnie okładka, która łączy trzy istotne elementy, czyli judo, rower i Azję. Format idealnie nadaje się do czytania w drodze, a książka zawiera sporo kolorowych zdjęć ilustrujących wyprawę. To, co mnie bardzo przekonuje do tej książki, to fakt, że relacja napisana jest od serca - to Artura spojrzenie na Japonię i Koreę, to jego pomysł na tę wyprawę oraz szczerość, z jaką o niej pisze sprawia, że mamy przed sobą coś autentycznego. W judodze na rowerze... czyta się jak dziennik podróży. I to bardzo mi się podobało.
Lekcja judo dla dziewczynek w szkole podstawowej z Wazuce
Książka jest bardzo ładnie wydana - urzekła mnie okładka, która łączy trzy istotne elementy, czyli judo, rower i Azję. Format idealnie nadaje się do czytania w drodze, a książka zawiera sporo kolorowych zdjęć ilustrujących wyprawę. To, co mnie bardzo przekonuje do tej książki, to fakt, że relacja napisana jest od serca - to Artura spojrzenie na Japonię i Koreę, to jego pomysł na tę wyprawę oraz szczerość, z jaką o niej pisze sprawia, że mamy przed sobą coś autentycznego. W judodze na rowerze... czyta się jak dziennik podróży. I to bardzo mi się podobało.
Zachęcam do zapoznania się z książką (szczególnie, że 10% ze sprzedaży trafi do Fundacji Judo - Sport Walki z Rakiem) oraz do zerknięcia na stronę internetową i na FB.
(Cyt. za: Artur Gorzelak, W judodze na rowerze. Japońsko-koreańska przygoda na dwóch kółkach, Warszawa 2018, s. 44.)