niedziela, 23 października 2016

Avant Art Festival Odsłona Japońska a.d. 2016

 Dla mnie było to spełnienie marzenia 
 Kostas Georgakopulos, dyrektor festiwalu

Kiedy dowiedziałam się, że w tym roku Avant Art Festival będzie poświęcony tylko i wyłącznie Japonii, było to dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Miłym - wiadomo, bo Japonia. Zaskoczeniem - bo nie spodziewałabym się, że uda się zorganizować tak świetne wydarzenie, zaprosić tylu wspaniałych artystów, a to wszystko w japońskim klimacie. Dzięki organizatorom miałam możliwość uczestniczenia we wszystkich koncertach, pokazach filmowych etc. I udało mi się zobaczyć prawie wszystko. Było to niesamowite przeżycie. I bez zbędnej przesady muszę stwierdzić, że była to jedna z najlepszych imprez, w jakiej miałam okazję wziąć udział. 

Wystawa zdjęć Gin Satoh

Muzyczna odsłona Avant Art była mocnym, czasami wymagającym, i zaskakującym dla mnie doświadczeniem. Miałam okazję zobaczyć na żywo i posłuchać japońskich twórców, których inaczej mogłam nigdy nie mieć szans poznać bliżej. Nie bez powodu oddzielam te dwa zmysły - niejednokrotnie koncerty uderzały mnie nie tylko dźwiękami, ale i imidżem twórców. Od mistrza improwizacji Keiji Haino, który skojarzył mi się z japońskimi wiedźmami górskimi yamamba, po Buffalo Daugther, niepozornie wyglądające Japonki, które można by minąć na ulicy w ogóle nie podejrzewając, że to frontmenki muzycznego bandu, czy Phew, której nigdy nie podejrzewałabym o bycie współtwórczynią pierwszej fali japońskiego punk rocka. Japońscy artyści idealnie wyrażają przysłowie "Nie oceniaj książki po okładce".  :)

Phew podczas solowego występu

Uderzyło mnie duże skupienie artystów na swojej muzyce. Niektórzy podczas koncertów  w ogóle nie nawiązywali kontaktu z publicznością, a jedynie jak zahipnotyzowani wpatrywali się w ekran monitora. Fascynujące było obserwować ich w czasie bądź co bądź ich pracy. 

 Group A, reprezentantki nurtu "przemysłowej muzyki ekstremistycznej"

Najfajniej wspominam występ Buffalo Daughter. Może nie było tu żadnego show, ale muzyka i podejście zespołu do sprawy całkowicie mnie urzekło. Granie było lekkie, na luzie, widać było, że Buffalo Daughter mają radochę występując przed ludźmi.



Podobnie było na koncercie Kyoki. Czysta energia i szczęście na scenie. Jej muzyka jest świetna do tańca, więc tzw. taneczna, a jednocześnie ma w sobie pewien zgrzyt, który dodaje jej pazura. To połączenie bardzo przypadło mi do gustu. 



Odkryciem były dla mnie dwa polskie występy. Zespół Kristen oraz Zamilska. Przy obu bawiłam się świetnie, mimo że odniosłam wrażenie, że są to dwie różne bajki. :)

Kristen na scenie

75% of me is in Tokyo
Naofumi Ishimaru

Nie mogę nie wspomnieć o filmowej odsłonie festiwalu. Na pierwszy ogień poszedł dokument Yximalloo. O artyście, który żyje w swoim świecie i tylko czasami dzieli się nim ze światem.


Film przedstawia sylwetkę japońskiego artysty Naofumi Ishimaru znanego jako Yximalloo, który żyje pomiędzy Irlandią a Japonią. A także pomiędzy życiem codziennym borykając się z brakiem pracy i nudą, jak sam mówi, a chęcią wyrażenia siebie, muzyczną fantazja, która dzieli się z ludźmi. Film był bardzo poruszający i zabawny. Ale był to trochę śmiech przez łzy. Yximalloo to dla mnie film o miłości, niespełnieniu i sztuce.


Drugim filmem był Live From Tokyo. Live From Tokyo to zrealizowany w konwencji video dokument, chociaż pewnie można by go nazwać klipem, prezentujący muzyczną undergroundową scenę Tokio.


Już pierwsze sceny sprawiły, że na myśl przyszło mi tylko jedno japońskie słowo - natsukashii (懐かしい), co można przetłumaczyć jako nostalgiczny, ukochany, oswojony. Nic nie znaczące i przypadkowe mogłoby się wydawać kadry z Tokio sprawiły, że bardzo mi się zatęskniło. I tym bardziej jeszcze z większa uwagą oglądałam. Wszystkie prezentowane z nim zespoły miały coś w sobie i mnie zainteresowały. Trzeba będzie zagłębić się w Internet w muzycznych poszukiwaniach. :)



Live House is not for everybody
lider zespołu Ed Woods


Kolejny dokument skupiał się na tzw. live house-ach, czyli klubach, gdzie niezależni twórcy mogą prezentować swoją muzykę. Co ciekawe wszystko odbywa się według zasady nomura, co polega na tym, że to zespoły płacą, aby móc wystąpić na scenie. Live House portretuje ten sam światek co Live From Tokyo. Także i ten dokument zaprezentował zespoły, które zapamiętam i będę do nich wracać. A jeśli uda mi się jeszcze kiedyś odwiedzić Tokio, to na pewno wybiorę się na jakiś gig. Dla zainteresowanych tutaj lista live house-ów, które działają w stolicy.


2045: Carnival Folklore był ostatnim filmem zaprezentowanym podczas festiwalu. Zainspirowany katastrofą w Fukushimie obraz przedstawia upadek społeczeństwa. Totalitarny i post nuklearny klimat, agenci z zaświatów, szpital dla obłąkanych, czyli nie umiejących dostosować się do nowo panujących norm, asystentka lekarza wyglądająca jak króliczek Playboya, to tylko niektóre z wielu charakterów, które przewijają się przez cały film. Pokazowi filmu towarzyszyła muzyka na żywo w wykonaniu projektu Sierror! założonego między innymi przez samego reżysera.



Fabuła wciąga, mimo że momentami jest kalką innych filmów. Najtrudniejszym dla mnie momentem była chyba kilkunastominutowa scena przedstawiająca przebitki z kwitnącej wiśni (chyba było to najsłynniejsze drzewo Miharu Takizakura z prefektury Fukushima) w połączeniu ze ścianą dźwięków na żywo. W pewnym momencie wyskoczył przed nami aktor grający jedną z głównych ról. Był to fajny i zaskakujący moment. Film na żywo. :)


Na koniec dwa słowa o butoh, które było bardzo wyrazistą częścią festiwalu. Wiele razy już pisałam o tym, jak odbieram tę wymagającą sztukę japońską. Napisze więc tylko, że butoh Ayi Irizuki oraz Kena Maia to doświadczenie zapadające w pamięć i serce. Czekam już na kolejne odwiedziny tych artystów w Polsce.

 Aya Irizuki w spektaklu Thread Clay
Ken Mai w spektaklu XESDERCAS

O obu spektaklach pisałam więcej tutaj i tutaj.



Podsumowując. Jak już wspomniałam na początku tegoroczna odsłona Avant Art Festival była dla mnie cudownym przeżyciem. Świetni japońscy artyści, organizacja na najwyższym poziomie, miejsca festiwalowe oraz podejście organizatorów na wielki plus. I nie ma w tych moich słowach żadnej przesady. Z tego miejsca dziękuję raz jeszcze organizatorom, ze miałam okazję uczestniczyć w tym wydarzeniu oraz K. z Japonia pełną chochlą oraz K., którzy towarzyszyli mi i bawili się razem ze mną. :)

2 komentarze:

  1. Bardzo raduje me serce fakt, że oprócz japońskiej popkultury i wszechobecnego sushi, przybliża się w Polsce japońskie ruchy awangardowe. Ja sama niewiele o nich wiem, ale chodzi o to, żeby wyjść z tym wszystkim do nowego widza, takiego jak ja. Brawo WRO!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj tak, oj tak! Ten festwiwal na zawsze pozostanie w mojej głowie. :)

    OdpowiedzUsuń