piątek, 9 września 2016

TIFF Festiwal po japońsku



"Nieustannie towarzyszy nam idea zgłębiania i przeżywania fotografii na nowo."

Dzięki uprzejmości organizatorów TIFF Festival miałam w tym roku (i nadal mam, bo festiwal trwa do 11 września) okazję uczestniczyć w tym małym świecie fotografii nie tylko jako widz, ale i swoisty narrator mający za zadanie opowiedzieć Wam, Drodzy Czytelnicy, o tym wydarzeniu. "Rivers&Roads, hasło przewodnie tej edycji, od razu przypadło mi do gustu. Wiadomo - podróże, odkrywanie, włóczęga, "wyprawy wyobrażone". Wszystko to jest mi bliskie i stanowi niejako mój mały sens. I chodzi mi o wszystkie podróże - te małe, mniejsze i te duże, te realne, mniej realne, w głowie i palcem po mapie też. 


Tegoroczna edycja przyciągnęła mnie głównie dwoma japońskimi wydarzeniami. 


"Wszyscy robimy zdjęcia."

Munemasa Takahashii był jednym z wielu wolontariuszy, którzy postanowili gromadzić odnalezione zdjecia na terenach dotkniętych katastrofą elektrowni Fukushima, a konkretnie w mieście Yamamoto. Zdjęcia miały być oczyszczone i oddane właścicielom. Nie wszystkie jednak dąło się odratować. Z tych właśnie fotografii nie do odtworzenia powstał projekt Lost&Found. Postanowiono je wystawić we wrocławskim Muzeum Sztuki Współczesnej, w Bunkrze na Placu Strzegomskim. 



Moim zdaniem był to strzał w dziesiątkę - juz samo miejsce idealnie współgrało z historią pokazywanych zdjeć. Spędziłam troche czasu przypatrując sie tym strzępkom normalnego życia, które udąło sie uchwycić na fotografiach. Zarys sukni panny młodej, rodzinny portret, scenki mniej i bardziej szczególne z codziennego życia. Wspomnienia. Wystawa mocno wbija się w pamięć, uświadamia, że oglądamy momenty życia osób, których może już nie być wśród nas. Skrawki tego, co zostało w pamięci.





"Kontakt z naturą, banalne siedzenie pod drzewem, poczucie, że jest się elementem czegoś większego, spokój, który z tego wynika – to wszystko jest równie niemniej istotne."

Wcześniej nie słyszałam o projekcie European Eyes on Japan, którego organizatorem jest EU-Japan Fest Japan Committee. Bardzo spodobała mi się idea mu przyświecająca. Każdego roku wybieranych jest dwóch przedstawicieli fotograficznego świata europejskiego, którzy jadą do Japonii, aby fotografować japońską codziennosść. Jako że własnie ta zwyczajna szara codzienność najbardziej mnie interesuje, byłam bardzo ciekawa efektu końcowego osiemnastej edycji projektu, w którym udział wzięli Łukasz Rusznica z Wrocławia (projekt Czasem granica jest cienka) oraz Jon Cazenave z San Sebastian (projekt Omaji). 


Bardzo spodobały mi się prace prezentowane w Galerii Studio BWA. Wnętrza świetnie uwydatniały fotografie - jedyny problem stanowiło odbijajace się w nich światło, co troche zaburzało podziwianie zdjęć.


Zachwyciły mnie prace wykonane na japońskim papierze (washi), które od razu skojarzyły mi się z farbowaniem indygo. Ciekawy pomysł, tekstura i kolory, które przywołują na myśl świat japońskich tradycji. 




Mój wzrok przykuły również portrety i żałuję, że nie można było poznać historii osób, które zostały uwiecznione na fotografiach. 


Generlanie cała wystawa jest schludna, innego słowa nie potrafię użyć, aby oddało moje wrażenie, i jak dla mnie japońska, w tym sensie, że ujecia oraz kolorystka bardzo współgra z moim wyobrażeniem tego kraju, jego kultury i ludzi. Nieco stereotypowym, ale estetyka tej wystawy bardzo przypadła mi do gustu. :) 



Czekam już na kolejną edycję festiwalu. Będę również śledzić dalsze losy projektu European Eyes on Japan. A tymczasem już w niedzielę ostatnie kuratorskie oprowadzanie po wystawie. Polecam się wybrać! :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz