Najnowsza książka pani Joanny Bator kupiła mnie okładką. Nie będę zaprzeczać, okładka mnie urzekła i dla tej okładki książkę kupiłam. Z pewną dozą nieśmiałości. Szczególnie, gdy pozachwycałam się okładką i mój wzrok przeniósł się na krzyczące w naszą stronę słowa: „Wielkie zaskoczenie w duchu zen! Purezento to powieść tajemnicza i na wskroś japońska”. Czy to jest powieść japońska? Nieśmiało śmiem twierdzić, że nie. Czy
jest to powieść w duchu zen? Nie wiem, nie znam się na zen. Akcja Purezento jest niespieszna i momentami skupia się na "tu i teraz", więc być może to jest właśnie zen. Taki codzienny zen, który akurat trochę rozumiem.
"Zdarzają się rzeczy, które nie czynią nas silniejszymi, nawet jeśli przeżyjemy. Chcemy wierzyć, że czas nas uleczy sam z siebie. Ale czas nie jest lekarstwem, jeśli pozostajemy bierni. Wtedy po prostu upływa, obojętny. Kintsugi pokazuje nam, jak objąć nasze uszczerbki, pęknięcia i rysy. Nasze rany. Słabość i ułomność. Nasza kruchość i przemijalność. Jeśli się postaramy, możemy stworzyć nowa całość z rozbitych części i łączących je blizn. Blizny po bólu, cierpieniu spowodowanym utratą, doznanych upokorzeniach są widoczne. Takie pozostaną. Do końca. Nie ukrywamy ich w poszukiwaniu sztucznej doskonałości. Niedoskonałość i przemijanie to część tego, kim jesteśmy. Część naszej podróży. I to właśnie jest piękne."
Akcja powieści dzieje się wokół kintsugi(金継ぎ), japońskiej sztuki naprawiania ceramiki za pomocą mieszanki laki i złota. Interesuje mnie nieco ten temat, miałam nawet okazję wziąć udział w warsztatach à la kintsugi (piszę à la, ponieważ do sklejania fragmentów ceramiki używaliśmy kleju zmieszanego z różnymi barwnikami). Podobało mi się i podobały mi mi się odniesienia do tej japońskiej sztuki w Purezento, mimo że porównywanie ludzkiego życia/duszy/nastroju, etc. do rozbitych naczyń nie jest niczym nowym. Fragmenty dotyczące kintsugi były dla mnie najciekawsze. Z resztą było już gorzej.
Główna bohaterka nie przekonała mnie do siebie - ani jej historia, ani jej złamane serce i próby poskładania się na nowo w jedną całość. Miałam momentami wrażenie, że czytam książkę dla nastolatków, a chyba nie takie było założenie autorki. Wszędobylskie rekiny obrazujące jej stratę i demony przeszłości irytowały mnie równie mocno, co wyświechtane metafory, klisze i przewidywalność akcji powieści. Tak naprawdę żaden z bohaterów nie wydał mi się na tyle autentyczny, abym mogła się z nim w jakiś sposób identyfikować, przez co cała historia była mi w sumie obojętna.
Purezento jednak czyta się całkiem fajnie, książkę przeczytałam chyba w trzy dni. Podobały mi się fragmenty opisujące Tokio i Enoshimę, bo mogłam sobie zwizualizować odwiedzone przeze mnie miejsca. Mimo to w tej "japońskiej" powieści Japonii nie znajduję. Akcja Purezento mogłaby się dziać zupełnie gdzie indziej - Japonia nic tutaj do głównego wątku nie wnosi, jest raczej pretekstem, aby pisać o kintsugi. Dla mnie to trochę za mało, ale okładka ładna. :)
(Cyt. za: Joanna Bator, Purezento, Kraków 2017, s. 159.)