poniedziałek, 31 sierpnia 2015

Dzienniki japońskie, czyli Japonia 15 lat później


Jakiś czas temu dostało mi się od autora - jego najnowszą książkę do przeczytania. Obiecałam, że napiszę kilka słów. Co prawda z niemałym poślizgiem, ale piszę. :) Zawsze lubiłam czytać opowieści innych z Japonii, poznawać ich wrażenia, subiektywne spojrzenie na zastaną rzeczywistość i odkrywać razem z nimi Kraj Kwitnącej Wiśni. Nie wszystkie te wędrówki był moim zdaniem udane... Dzienniki japońskie obroniły się, ale nie porwały mnie za serce.

"Mój świat rozrastał się z każdym dniem. Poznawałem kolejne zaułki, tanie bary, sklepy i warsztaty. Okolice stacji Hatanodai i Nakanobu. (...) Potem zapuszczałem się dalej na południe. Zwykle przyłapywałem się na myśli, że sceneria niewiele się zmienia, że kolejne dzielnice są niczym klony sąsiednich. Dopiero gdy się im lepiej przyjrzałem, zacząłem zauważać różnice (...)."  

Od samego początku czytając Dzienniki japońskie miałam skojarzenia z inną książką  - z Autostopem na Hokkaido. Oczywiście, głównie ze względu na rodzaj przemieszczania się głównych bohaterów po Japonii. Obaj autorzy spotykali na swej drodze masę najróżniejszych osób, z którymi nawiązywali bliższe lub bardziej zdystansowane relacje i na kanwie tych spotkań w drodze snuli swoją opowieść o Kraju Kwitnącej Wiśni. I to mi się podobało. Dzięki temu mogłam dotrzeć do miejsc, których nie udało mi się jeszcze w Japonii odwiedzić. Poza tym świadomość, że bohater Dzienników japońskich miał bardzo ograniczony budżet i pokazał nam, że można po Japonii podróżować nie wydając fortuny (również dzięki znajomościom i odrobinie szczęścia, nie ukrywajmy), jest na pewno inspirujące, ale i pouczające - bo podróż autora książki była pełna satysfakcji, ale także wyrzeczeń, trudów i chwil zwątpienia. Czy mimo to było warto? Chyba tak, skoro autor wraca do Japonii raz jeszcze po kilku latach. Co prawda już w trochę innych okolicznościach, ale nadal podróżuje autostopem.

Zaczynając czytać Dzienniki japońskie chłonęłam strony jedna po drugiej, ale gdzieś mniej więcej w połowie zaczęła mnie nużyć. Zastanawiałam się dlaczego i doszłam do wniosku, że czekam na kolejnych współtowarzyszy podróży i właściwie czytam od jednej historii w drodze do drugiej, a to, co pomiędzy już mniej mnie interesuje. Szczególnie te fragmenty, które pozwolę sobie nazwać encyklopedycznymi, czyli opisy miejsc, w których autor się znalazł - opisy oparte na faktach, datach, historii, nieco suche i mnie osobiście odrywały od przewodniego tematu książki, jakim jest niewątpliwie, podróż. Owszem, dowiedziałam się sporo, ale lepiej czytałoby mi się Dzienniki japońskie bez tych wstawek. Jeśli mnie coś interesuje, sama z siebie szukam informacji i takie encyklopedyczne fragmenty tylko wybijają mnie z rytmu. To takie moje zdanie. :)

Dzienniki japońskie to świetna książka na oderwanie się. Trochę zaskoczył mnie fakt, że opisywane wydarzenia miały miejsce kilkanaście lat przed wydaniem książki, ale w sumie było to całkiem ciekawe doświadczenie - przenieść się do ówczesnej Japonii, która jednak chyba niewiele się zmieniła. Przynajmniej pod pewnymi względami. :)

p.s. Zachęcam również do przeczytania wywiadu z autorem tutaj. Polecam!

(Cyt. za: Piotr Milewski, Dzienniki japońskie, Kraków 2015, s. 43.)

sobota, 29 sierpnia 2015

Japońskie tkaniny, EuGenius i nowa galeria, czyli znowu Kraków.


Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha jest znane chyba wszystkim miłośnikom Japonii. Wpadam do Krakowa 2-3 razy w roku głównie po to, aby zerknąć na aktualne wystawy. Podczas ostatniego pobytu w Krakowie poza zobaczeniem wyników projektu Ki-Mono Reconstruction, obejrzałam również wystawę Wielowątkowe piękno. Techniki dekoracyjne tkanin japońskich



To świetna okazja, aby zapoznać się z różnymi technikami zdobienia tkanin. Można podpatrzeć warsztaty takich mistrzów jak Ishimi Ōsugi, którego papierowe szablony zachwycają motywami i precyzją wykonania. Technika ise-katagami od lat mnie zachwyca i na tej części wystawy spędziłam chyba najwięcej czasu. Ale nie tylko tej technice pomysłodawcy wystawy poświecili miejsce. Zainteresowani farbowaniem techniką shibori czy haftem również znajdą coś dla siebie.





Bardzo spodobało mi się to kimono. Faktura, kolory, a nawet i trochę użyte motywy  odbiegają nieco od kimon, które do tej pory udawało mi się zobaczyć.



Wystawa sama w sobie została w ciekawy sposób zaprojektowana. Poza eksponatami mamy filmy video obrazujące niektóre techniki zdobienia, a na ścianach wyświetlano postacie ubrane w różne stroje. Podobało mi się również to, że można było zobaczyć narzędzie, którymi posługują się artyści zajmujący się poszczególnymi  technikami.





Wystawę można oglądać do 13 września. Polecam!

Ponadto od niedawna tuż obok Muzeum Manggha działa Galeria Europa - Daleki Wschód. Warto zajrzeć nie tylko z powodu ciekawych wystaw (obecnie oglądać można video instalację chińskiego artysty Yanga Fudonga oraz obrazy Andrzeja Wróblewskiego), ale również samego budynku. Łączy on w sobie prostotę i przestrzeń oraz nowoczesne technologie.




W głównym holu wita nas EuGenius, robot, który nie tylko powie "dzień dobry", ale również oprowadzi nas po galerii i opowie o tym miejscu. Jest całkiem przyjazny i pozwala sobie robić zdjęcia. :) Można również pobawić się dwoma aplikacjami i poćwiczyć kanji oraz odnajdywać znaczenie niektórych znaków ulokowanych na posadzce dzięki trójwymiarowym interaktywnym obrazkom wyświetlanym na tablecie.



Galeria Europa - Daleki Wschód to kolejny powód dla mnie, aby wpadać do Krakowa. Będę. :)

niedziela, 23 sierpnia 2015

Restaurant Day po japońsku po raz trzeci


Restaurant Day to inicjatywa, którą w pełni popieram i małym łutem szczęścia oraz pracą od dwóch edycji jestem nie tylko oglądaczem-smakowaczem, ale również mam okazję stać po drugiej stronie i raczyć niektórych matcha wyrobami spod szyldu Słowik&Myszka. :)


Tym razem poza klasykami, czyli muffinkami i tartami z owocami sezonowymi udało nam się również zaserwować ciasto z porzeczkami i borówkami oraz biszkoptowe ciasteczka. Cieszymy się, że wszystko przypadło do gustu, a nasze zielone zdjęcie znalazło się nawet w Gazecie Wyborczej - miło. :)





Mimo że byłam tym razem po stronie serwujących jedzenie, udało mi się spróbować kilku japonskich, a jakże!, przysmaków. Jak zwykle nie zwiodły KAME, które tym razem podały bento, karē-risu oraz najprawdziwsze dorayaki! Stęskniłam się, za tymi smakami, a wszystko było przepyszne!






Inne japońskie akcenty to ponownie panowie od zupki miso, której tym razem nie zdążyłam spróbować, oraz zielona herbata z musem truskawkowym od Tutto Belle i Żymła - również nie udało mi się sprawdzić, jak bardzo zielona. :)




Z tego miejsca jeszcze raz dziękuję odwiedzającym i próbującym naszych matcha pyszności, wszystkim wspierającym - ciałem i duchem oraz współsprzedającym za wspaniałą atmosferę i możliwość jedzeniowej wymiany wrażeń smakowych (tu szczególny ukłon w stronę Dr Soka za ogórkowe smoothie, przemiłej rodzince z naprzeciwka za trufle oraz dziewczynom od słodkości - niestety, nie pamiętam nazwy... - za przepyszny sernik z dynią). :)

O poprzednich edycjach Restaurant Day, w których miałam okazję uczestniczyć, przeczytać możecie tutaj i tutaj. Do zobaczenia już w listopadzie! :)

sobota, 15 sierpnia 2015

KIMONO UN-PERFECT


Projektem Joanny Bodzek zainteresowałam się kilka miesięcy temu i od razu mnie zachwycił. Uwielbiam przenikanie się kontekstów kulturowych, a szczególnie, kiedy ktoś realizuje taką ideę w taki sposób jak widać to w projekcie Ki-Mono Reconstruction. Nie mogłam się już doczekać, kiedy będę mogła wyskoczyć do Krakowa i obejrzeć wystawę KIMONO UN-PERFECT poświęconą temu projektowi w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Udało się tydzień temu. :)



Wystawa jest zwieńczeniem projektu Ki-Mono Reconstruction, który artystka prowadziła od 2009 roku. To przedstawienie tradycyjnego stroju japońskiego w kontekście innej kultury (europejskiej/zachodniej) oraz innych materiałów - przedstawione kimona stworzone zostały nie tylko z takich materiałów jak ściereczki, włóczka czy koronka, ale również detale czy elementy dekoracyjne odbiegają od typowo japońskich. Zachwyciły mnie ślubne kimona ze sztućcami oraz koronkowe.



Kimono nadal jest strojem urastającym do rangi symbolu - i trudno się z tym nie zgodzić, skoro Japonia nadal głównie kojarzy się z tym strojem. Mimo że już nie na porządku dziennym, to jednak kimono nadal wpisane jest mocno w japońską kulturę. Moim zdaniem projekt Ki-Mono Reconstruction trochę to kimono odczarowuje, sprowadza na ziemię, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Bo mimo użycia innych materiałów czy kontekstu (np. kimono jako obrus piknikowy) kimono nadal pozostaje kimonem i niesie ze sobą ten sam zbiór skojarzeń i wyobrażeń. Japońskich.



W przestrzeni wystawy znalazło się miejsce na małą zaimprowizowaną pracownię artystki. Można było bliżej przyjrzeć się procesowi twórczemu, spojrzeć na schematy i zdjęcia, a czasami nawet podpatrzeć samą artystkę, która pojawia się w Muzeum i tworzy na miejscu.




Ja nie miałam tego szczęścia i nie spotkałam artystki, ale za to mogłam przymierzyć jedno z lekkich kimon jej autorstwa. Do wyboru mamy dwa - niebieskie i limonkowe. Oba piękne, ale z chęcią przygarnęłabym którekolwiek z wystawy. :)


Wystawę można oglądać do 13 września. Bardzo polecam!