Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Yokohama. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Yokohama. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Ōsanbashi, czyli wielorybie molo


Jakoś tak się stało, ze będąc kilka razy wcześniej w Yokohamie nie zauważyłam Ōsanbashi (大さん橋). Trochę to dziwne, bo molo jest spore, ale też wyglądem różni się od znanych nam tego typu konstrukcji. I jakoś tak moje oko nigdy wcześniej Ōsanbashi nie dostrzegło. W tym roku udało mi się naprawić to niedopatrzenie. :) 





Ōsanbashi to Międzynarodowy Terminal Pasażerski - to tutaj zatrzymują się statki wycieczkowe przybywające do Yokohamy. Mimo to molo dostępne jest dla wszystkich i nie obowiązują żadne opłaty. Ōsanbashi ma 400 metrów długości, a pierwotna konstrukcja pochodzi z 1894 roku - w 2002 roku molo zostało przebudowane. Kształt Ōsanbashi przypominać ma wieloryba, a dokładnie plecy wieloryba, stąd czasami molo bywa nazywane Kujira no senaka, czyli plecy wieloryba, a znajdujące się poniżej wewnątrz lobby Kujira no onaka, czyli brzuch wieloryba. 


To, co w Ōsanbashi najfajniejsze, moim zdaniem, to po pierwsze, taki układ powierzchni, że ma się wrażenie załamywania przestrzeni, a po drugie, trawniki, które czynią to molo wyjątkowym. Z górnego pokładu rozciąga się świetny widok na port i miasto, ponoć czasami widać i Fuji. Nie chciało nam się schodzić z tego wieloryba. :)




Ōsanbashi to świetne miejsce na przerwę w sporym spacerze między Minato Minari a parkiem Yamashita. Można posiedzieć na zewnątrz i rozkoszować się widokiem, lub wypić kawę i coś zjeść w brzuchu wieloryba. O dziwo, znajduje się tam również sklep z materacami. :) 

środa, 14 maja 2014

Yamate


Yamate (山手) to ta część Yokohamy, która została przeznaczona dla obcokrajowców, gdy Yokohama otworzyła swój port na świat w połowie XIX wieku. Ta specjalnie zaprojektowana dzielnica gościła głównie osoby zajmujące się handlem, między innymi jedwabiem. Do dziś znajduje się tam wiele miejsc związanych z białymi barbarzyńcami. Historia tego miejsca bardzo mnie zainteresowała i na pewno chciałabym przyjrzeć się jej bliżej.


W końcu udało mi się dotrzeć do Yamate, części miasta określanej również jako "The Bluff" (urwisko, skarpa). Zdecydowanie jest to miejsce na jednodniową wycieczkę, jeśli chcemy zobaczyć wszystko. A jest co oglądać. Na wzgórzu, poza rezydencjami w różnych stylach, znajdują się korty tenisowe mające być kolebką tego sportu w Japonii, katedra, dwie międzynarodowe szkoły, cmentarz oraz park, z którego roztacza się widok na port. To przyjemna mieszkalna okolica z parkami i kafejkami.



Na wzgórze weszłyśmy trochę przypadkiem, bo nie mogłyśmy znaleźć żadnych oznaczeń. Ale dzięki temu najpierw trafiłyśmy na ulicę Motomachi. Jest tam nieco zachodnio, kilka domów, sklepów wygląda jakby były niemalże wyjęte z jakiejś europejskiej uliczki. Ponoć wzdłuż całej trasy porozmieszczane są poidełka dla zwierząt, więc jest to również dobre miejsce na spacer ze swoim pupilem. Będąc już na wzgórzu najpierw trafiłyśmy na korty tenisowe (znajduje się tam również Muzeum Tenisa) i jedną ze szkół, a potem do katedry.


Udało nam się zwiedzić także trzy domy z siedmiu istniejących, nad którymi piecze sprawuje Yamate Seiyoukan. Najpierw trafiłyśmy do Berick Hall. Wspaniały dom w hiszpańskim stylu zbudowany w 1930 roku. W środku piękne schody, łazienki z retro korkami przy kranach, a do obejrzenia między innymi sypialnia, pokój dziecka i gabinet pana domu. Cudowne czarno-białe posadzki, ogromna sala (balowa?) z fortepianem i okna z okiennicami. To największa rezydencja w Yamate i na pewno warta uwagi.




Następnie wstąpiłyśmy do Ehrismann Residence. Budynek powstał w 1926 roku i znajdował się w innym miejscu - w obecne został przeniesiony w 1990 roku. W środku dosyć pusto. Możemy zerknąć między innymi na makietę całej okolicy Yamate, jadalnię, pokój do rysowania i sypialnię.


Na koniec udało nam się jeszcze zobaczyć Bluff No. 234. Przyjemny dom, w którym znajdują się cztery identyczne pod względem metrażu apartamenty. Zachwycił mnie salonik na parterze z fotelami i gramofonem.


Większość zachowanych rezydencji można oglądać za darmo, należy jedynie zdjąć buty i zamienić je na kapcie. Poczułam się trochę jak w polskich muzeach za dawnych lat. :) W każdym domu można przystawić sobie pamiątkową pieczątkę w notesiku albo zaopatrzyć się w specjalną mapkę (tylko w języku japońskim), gdzie jest specjalne miejsce na pieczątki z odwiedzanych miejsc. Polecam również zajrzeć do Yamate Museum, chociażby z zewnątrz. Cudowny bajkowy budynek otoczony ogródkiem.


Zaraz obok znajduje się również cmentarz, na którym pochowanych jest ponad cztery tysiące obcokrajowców z czterdziestu różnych krajów. Niestety, nie miałyśmy już czasu, aby tam zajrzeć.


Yamate oferuje jeszcze wiele ciekawych miejsc, między innymi Muzeum Zabawek i całoroczny sklep z ozdobami bożenarodzeniowymi Christmas Toys oraz Muzeum Kotów. Warto wybrać się do parku (Minato no Mieru Oka Koen) na Francuskim Wzgórzu i spojrzeć na port, a także zajrzeć do francuskiej kafejki niedaleko cmentarza. Jest jeszcze wiele do zobaczenia i między innymi dlatego chciałabym jeszcze kiedyś do Yamate wrócić.

niedziela, 24 listopada 2013

Yokohama by night


Nocą każde miasto wygląda inaczej niż za dnia. Dlatego, o ile czas i siły pozwolą, staramy się w Japonii powłóczyć się trochę również po zachodzie słońca. Ostatnim razem w Yokohamie spędziliśmy również wieczór. Krótki, dlatego poświeciliśmy go jedynie na spacer wzdłuż portu, żeby zobaczyć wizytówki tego miasta nocą. Do Chinatown już niestety nie dotarliśmy.

 Największy japoński drapacz chmur - Landmark Tower. Prezentował się bardzo okazale po zmroku.

 Nippon Maru, statek powstały w 1930 roku. Od lat osiemdziesiątych XX wieku funkcjonuje jako muzeum.

Cosmo Clock 21, czyli zegar umieszczony na ogromnym diabelskim młynie, który pięknie mieni się kolorami.

Jeden z wielu budynków w zachodnim stylu.

 
Jeden z wielu statków-restauracji, które wypływają po zmroku. Wyglądają uroczo z zapalonymi lampionami. Może kiedyś skusze się na kolację na wodzie. 

Yokohama Akarenga Sōko, czyli dawne magazyny, które zostały przerobione na sklepy, restauracje i galerie. Jedno z moich ulubionych miejsc w Yokohamie - nie ze względu na sklepy, ale ogólny wygląd oraz fantastyczną matcha kawiarnię. :) 

A każdego dnia do portu zawija mnóstwo okazałych statków. Nocą prezentują się niesamowicie.

Było już Kioto, teraz Yokohama, przyjdzie i czas na Tokio by night... :)

wtorek, 13 sierpnia 2013

Yokohama Doll Museum


Będąc w Yokohamie warto wybrać się do tamtejszego Muzeum Lalek. Nazwa jest nieco myląca, bo, co prawda większość kolekcji, to lalki, ale na wystawie można oglądać i inne zabawki. Z całego świata. Kolekcja liczy ponad 3500 eksponatów - jest więc, co podziwiać. Polecam nie tylko dzieciom. :)

Już przed wejściem wita nas Niebieskooka Lalka - Pauline. To wizerunek jednej z 13 tysiący lalek, które w 1927 roku zostały wysłane z Ameryki do Japonii. Każda miała imię oraz paszport, a wszystkie zostały wybrane przez amerykańskie dzieci. Stanowiły prezent na japońskie Święto Lalek. Prezent, który miał nieść pokój i zrozumienie. Lalki rozesłano do szkół i przedszkoli w całej Japonii. Współcześnie odnaleziono i zlokalizowano jedynie 300 lalek. Część uległa zniszczeniu w czasie wojny, część została kiedyś schowana i zapomniana. Zajmuje się tym specjalna organizacja, która powołała do życia Blue-eyed Doll Project. W tym samym roku japońskie dzieci postanowiły się odwdzięczyć i do Ameryki wysłano tzw. lalki Ichimatsu. Jedną z nich również zobaczyć można w muzeum.


A poza nią jest bardzo fajna kolekcja lalek w różnych strojach narodowych czy też regionalnych. Była nawet para polska. :) 


Są różne lalki i zabawki z całego świata. Część eksponatów można podziwiać tylko przez szybę, ale niektóre są dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jak te owieczki.


Wystawiane sa również zabawki z Zachodu, nieco już leciwe.


Oraz te bardziej współczesne. Jest także spora kolekcja uwielbianych nie tylko w Japonii lalek Blythe.


W pobliżu muzeum jest fajny sklep z zabawkami, co widać już przed wejściem. :) Miło spędza tam się czas. To taki krótki powrót do dzieciństwa. :)


Informacje praktyczne.

Website: http://www.yokohama-doll-museum.com/english.html
Czynne: codziennie poza poniedziałkami od 9:30 do 17:00
Wstęp: 500 jenów (wystawy specjalne 800 jenów)
Dojazd: trzy minuty ze stacji Motomachi-Chukagai na linii Minato Mirai
Mapa: http://www.homeandabroad.com/map/mainInfoGMap.ha?mainInfoId=105297

poniedziałek, 8 października 2012

Chinatown w Yokohamie.

Bywa, że ludzie nieco się dziwią, kiedy opowiadam, jak spędzałam czas w japońskim Chinatown. Czasami patrzono na mnie z powątpiewaniem: "Chinatown? W Japonii? Ale przecież to jest to samo...". Ano nie jest. O czym świadczyć może popularność "chińskich miasteczek" w Japonii.


W Japonii istnieją trzy Chinatown - w Nagasaki, Kobe i Yokohamie. Wszystkie zaczęły się formować na początku XIX wieku, kiedy w Japonii osiedlali się Chińczycy. Obecnie nie są to już tylko miejsca zamieszkania Chińczyków, a raczej miejsca turystyczne, gdzie istnieje wiele restauracji, sklepów i chińskich usługodawców, np. wróżbitów i grawerów.

Wschodnia brama

Chinatown w Yokohamie (横浜中華街, Yokohama Chūkagai), które uwielbiam, jest największym Chinatown nie tylko w Japonii, ale i całej Azji. Zlokalizowane w centrum miasta każdego dnia przyciąga tysiące osób. Japończycy zwykle przyjeżdżają tutaj na zakupy oraz aby zjeść coś z kuchni chińskiej. Na sushi nie ma tu co liczyć. :)

Chinatown to tylko niewielki skrawek Yokohamy, drugiego, co do wielkości, miasta w Japonii. Składa się z głównej trzystu metrowej ulicy Chukagai Odori oraz wielu mniejszych. W obrębie "chińskiego miasteczka" znajdują się cztery bramy główne oraz sześć mniejszych (tzw. paifang) , dwie świątynie buddyjskie, mnóstwo sklepów i restauracji (ponad sześćset...).

Jedna z mniejszych bram

Brama Techno-Mon i Dai Sekai, czyli China Museum

Świątynia Mazu Miao (横滨妈祖庙)

Świątynia Kwan Tai

Chinatown już na pierwszy rzut oka jest inne (niż Japonia). Panuje gwar i mały chaos. Pełno ludzi, brak wyraźnej granicy między chodnikiem a ulicą, mnóstwo straganów, smaków i zapachów. I jeszcze więcej kabli nad głową. Wszystko na wyciągniecie ręki. I kusi.

Niemal 1001 drobiazgów...

A może chińskie wdzianko dla pieska?

Sklep z herbatą

Można sobie powróżyć tak...

lub tak
A za tysiąc jenów możemy mieć smoka na komórce...

A co można zjeść w Chinatown? Chyba prawie wszystko - ciężko było się czasami oprzeć i nie próbować kolejnych nowych dla nas rzeczy. :)

 Bardzo słodkie kulki z sezamem

Chińskie buły, czyli bao z nadzieniem słodkim, mięsnym lub warzywnym.

Pyszne napoje herbaciane bubble tea

Kaczkę...?

A tutaj siadaliśmy i spokojnie pałaszowaliśmy smakołyki

Restauracja jest nie tyle na każdym rogu, co jedna przy drugiej. Każda kusi menu wystawionymi na zewnątrz, czasami na zewnątrz przedstawiciel danego miejsca nawołuje i poleca specjały, rozdawane są ulotki, a niekiedy nawet próbki dań. Chcąc nie chcąc prędzej czy później coś zjemy.





Świąteczne dekoracje widziałam w kilku miejscach - lampki, gwiazdki, a nawet mikołaje. Nie dowiedziałam się, co ma wspólnego Gwiazdka z Chinatown...

I wszędzie natykamy się na pandy - chyba w każdej możliwej postaci. :) Ciastka, maskotki, parasole, kubki, koszulki, kapcie...

Sklepik ze wszystkim, co "pandowe"

Puma? Panda? Whatever...

Strasznie smutna i leciwa mechaniczna panda w jednej z restauracji

Nawet Hello Kitty jest tu pandą...

Buły ze słodkim nadzieniem

Chinatown w Yokohamie to świetne miejsce na spędzenie wolnego czasu. Jest, co oglądać, co zjeść i wypić, i co kupić. Kilka większych i mniejszych uliczek obwieszonych lampionami, a gdzie się nie skręci - niespodzianka. Mały zaimprowizowany targ, sklepiki z "chińszczyzną", herbaciarnie, a, jeśli dobrze trafimy, to weźmiemy udział w jakimś chińskim święcie, np. obchodach Nowego Roku. I trzeba uważać, bo ta chińsko-japońska feeria barw, smaków i zapachów może nas wciągnąć na dłużej...