Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Japonia live. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Japonia live. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 4 października 2020

Kawai jinja jest bardzo kawaii

 

                                                                                Główna hala Kawai Jinja

Do Kawai Jinja (河合神社) trafiliśmy zupełnym przypadkiem. Po wizycie w chramie Shimogamo poszliśmy trochę się poszwendać po okolicy i lesie Tadasu no Mori, a ścieżka zaprowadziła nas prosto tam. Kawai Jinja poświęcona jest bogini Tamayorihime Mikoto, matce pierwszego cesarza Japonii, oraz kobiecemu pięknu. Pierwsze wzmianki o Kawai Jinja mają pochodzić już z VIII wieku. Na terenie chramu można kupić produkty do pielęgnacji, wypić smaczny i bardzo słodki specyfik, o którym więcej za chwilę, oraz kupić tabliczkę wotywną w kształcie lusterka (kagami ema) i na niej samemu narysować swoją wizję piękna. 


Teren chramu nie jest zbyt duży, ale położenie Kawai Jina sprawia, ze można tam odciąć się od zgiełku dużego miasta, a w upalny dzień odpocząć w cieniu drzew. Tak, jak inne osoby, które wybrały się tam w odwiedziny, także i my postanowiliśmy odsapnąć na ławeczce i uraczyć się bijinsui, czyli "wodą piękna", produkowaną z owoców chińskiej pigwy (karin), które rosną na terenie Kawai Jinja, i podawaną na ciepło lub zimno z dodatkiem miodu. Owa bijinsui zawiera przeciwutleniacze, witaminę C i ma pomagać w wybielaniu skóry.

                                        Rekonstrukcja chaty, w której mnich Kamo no Chomei napisał Hōjōki (方丈記)

Paradoksalnie najbardziej znanym mieszkańcem świątyni był mnich Kamo no Chōmei zwany także Chōmei Kawai. Początkowo mieszkał na cesarskim dworze, gdzie zajmował się poezją. Kiedy został pominięty w przejęciu schedy po swoim ojcu kapłanie shintō, postanowił odwrócić się od świata i zostać buddyjskim mnichem. Jego studium buddyjskiej koncepcji nietrwałości (mujō) Hōjōki na stałe wpisane została w poczet klasycznej literatury japońskiej i do dziś stanowi jedną z lektur. Hōjōki jest opisem wielu katastrof, które nawiedziły miasto Kioto. Z tego względu Kamo no Chōmei nazywany jest największym japońskim pesymistą.

                                                                                Kagami ema w Kawai Jinja
                                                                              Stoisko z produktami marki Black Paint

Kawai Jinja to jednak przede wszystkim miejsce, w które przychodzi się, aby lepiej wyglądać - a bardziej precyzyjnie, aby cera stała się jeszcze piękniejsza. Ponoć najlepiej przyozdabiać kagami ema własnym zestawem do makijażu, bo tylko wtedy nasze życzenie o pięknie ma szansę się spełnić. Ale jeśli ktoś przychodzi nieprzygotowany, chram udostępnia kredki. :)

Wśród wielu urokliwych miejsc, które do tej pory udało mi się odwiedzić w Japonii, Kawai jinja na pewno jest godna wzmianki i jeśli tylko będzie taka okazja, zachęcam, aby to miejsce odwiedzić. Nie wiem, czy był to przypadek, czy celowe działanie, ale muszę przyznać, że maiko zajmująca się sprzedażą kosmetyków, goshuinchō, etc. była najładniejszą Japonką, jaką chyba widzieliśmy w życiu. Nie śmiałam nawet zrobić jej zdjęcia. Być może tak właśnie działa aura tego miejsca... :) 

środa, 29 kwietnia 2020

Kanazawa, urzekające bagno złota


Kanazawa. Miasto złota, starej zabudowy i obrazków sosen przykrytych śniegiem. "Bagno złota" (金沢), jak można przetłumaczyć jego nazwę. Miasto, które ma tak wiele do zaoferowania, że bardzo ciężko się zdecydować, gdzie pójść, czego doświadczyć i co zobaczyć mając tylko jeden dzień. Tak, mieliśmy tylko jeden dzień. I chcieliśmy go wykorzystać maksymalnie, wiedząc, że i tak nie uda nam się zobaczyć wszystkiego. Świadomie więc zrezygnowaliśmy między innymi z odwiedzin w zamku Kanazawa oraz 21st Century Museum (to nie do końca prawda, ale o tym za chwilę). 


Zaraz po śniadaniu, które zjedliśmy w hostelu Emblem Stay Kanazawa (bardzo polecam - jeden z najlepszych hosteli, w którym nocowałam będąc w Japonii) udaliśmy się do dzielnicy Higashi Chaya, jednej z trzech zachowanych w świetnym stanie tzw. herbacianych dystryktów (pozostałe to Nishi Chaya oraz Kazuemachi). Chaya (茶屋) oznacza po japońsku "herbaciarnię", łatwo się więc domyśleć, że ta część miasta będzie tradycyjna, nie tylko w swej zabudowie, ale także pełna uroku jak gejsze i owiana atmosferą dawnej Japonii. Nic dodać, nic ująć. Dokładnie takie wrażenia mieliśmy już po kilku minutach włóczenia się wąskimi alejkami między drewnianymi budynkami, zaglądania do małych sklepików oraz herbaciarni właśnie i wypatrywania gejsz. Te można tutaj spotkać, ale wieczorem, a nawet wziąć udział w przedstawieniu, które daje niepowtarzalną okazję zobaczenia gejsz i ich pełnych gracji tańców. Taki był plan, jednak już wieczór z gejszami nie zmieścił się w naszym rozkładzie... Jeśli jesteście zainteresowani polecam zajrzeć tutaj.

Na osłodę odwiedziliśmy jeden z kilku zachowanych domów gejsz, Kaikaro, zbudowany w 1820 roku. Przepiękny budynek z licznymi autentycznymi meblami, dekoracjami, etc. Zwiedzanie zaczynamy od piętra, na które prowadzą strome czerwone wypolerowane schody. Sala bankietowa, pokój gejsz, toaletka, przed którą wykonywały swój charakterystyczny makijaż - niesamowite uczucie być tak blisko tej części japońskiej kultury. W Kaikaro można wejść do kilku pomieszczeń, rzucić okiem na patio i podziwiać złoty pokój herbaciany. Ten ostatni oślepia blaskiem i zachwyca złotymi żurawiami origami.




Złoto. To jeden z symboli tego miasta. Prawie skusiliśmy się na złote lody, ale cena i kolejka jednak nas odstraszyły. Zamiast tego udaliśmy się do flagowego sklepu Hakuza, gdzie poza licznymi wyrobami pokrytymi złotymi płatkami, można zobaczyć "złoty tron". Tak naprawdę jest to stary magazyn, który zamieniono w pokój herbaciany i pokryto z góry na dół złotem. Z siedziskiem po środku. W sklepie zaopatrzymy się między innymi w naczynia, torebki czy kosmetyki wyprodukowane z użyciem złota, a także jadalne złoto czy wino śliwkowe z drobinkami tego kruszcu (bardzooo pyszne). Kanazawa słynie ze złotych płatków i rzemieślników, którzy dosłownie wszystko są w stanie przemienić w złoto. ;)


Kanazawa zaskoczyła nas szerokimi alejami, brakiem konbini (naprawdę szukaliśmy jakiegoś...) oraz tym, że wiele restauracji było zamkniętych do popołudnia. Kiedy w końcu posiłkując się internetem znaleźliśmy miejsce specjalizujące się w okonomiyaki, to szukaliśmy go niemal godzinę. Ostatecznie trafiając do niego zupełnym przypadkiem. Zimne piwo i pyszne okonomiyaki wynagrodziły wszystkie trudy. Z polecenia kelnerki zamówiliśmy dwa rodzaje - z boczkiem i z krewetkami. Jeśli będziecie w Kanazawa koniecznie wpadnijcie na obiad do Okonomiyaki Shizuru. Świetna obsługa i przepyszne okonomiyaki!



Kolejnym punktem dnia był słynny ogród Kenrokuen (兼六園). Ogród znajduje się tuż obok zamku (dawniej stanowił tereny zewnętrznego zamkowego ogrodu) i należy do trzech najpiękniejszych tzw. krajobrazowych ogrodów w Japonii. To jedno z tych miejsc, gdzie można, a nawet należy spędzić dużo czasu. Niestety, tym razem nie mieliśmy go zbyt wiele. Nieco pobieżnie zwiedziliśmy więc ogród zachwycając się malowniczymi zakątkami, podziwiając jedną z najstarszych japońskich fontann oraz szukając charakterystycznych konstrukcji chroniących sosny karasaki zimową porą przed śniegiem (do podejrzenia tutaj). Wielkie było moje rozczarowanie, gdy okazało się, że konstrukcje te miały być dopiero montowane za jakiś. Szkoda. Kenrokuen zaskakiwał niemal na każdym kroku. Widać było, że każdy jego skrawek jest wypielęgnowany i nic nie jest pozostawione przypadkowi, ale mimo to odnosi się wrażenie lekkości i spontaniczności.



Na koniec pognaliśmy do Muzeum Sztuki Współczesnej 21 Wieku, do którego dotarliśmy godzinę przed zamknięciem. Mimo to kolejka do kas była spora. Nie było sensu próbować, bo bilety są dosyć drogie, a na zwiedzanie zostałoby nam zaledwie paręnaście minut. Tuż obok kas można było wyjść na zewnątrz i podziwiać słynny basen, instalację  Leandro Erlicha. Żeby udać się pod powierzchnię wody potrzebne już były jednak bilety... 

Troszkę zrezygnowani udaliśmy się do wyjścia. Kątem oka zauważyłam plakat z nazwiskiem Makoto Shinkai. Okazało się, że w innej części muzeum trwa właśnie retrospektywna wystawa poświęcona jego twórczości. Nie było kolejki do kasy, mieliśmy prawie godzinę, nie było się nad czym zastanawiać! Mnóstwo video, każda animacja rozpisana, gadżety, etc. Nie żałowaliśmy ani jednego jena. :) Wystawa była obszerna i świetnie przygotowana, dzięki niej powróciłam do ulubionych kadrów tak pięknie rozrysowanych w animacjach Makoto Shinkai. Do Muzeum mamy nadzieję jeszcze kiedyś powrócić, więc cieszyliśmy się w gruncie rzeczy z takiego niespodziewanego obrotu spraw - raczej trudno będzie taką wystawę zobaczyć w najbliższym czasie gdziekolwiek poza Japonią. Wyszliśmy z budynku już po zmroku i ruszyliśmy w drogę powrotną do hostelu. Na kolację był oden z 7Eleven, to był długi i wspaniały dzień.




Kanazawa jakoś zawsze do tej pory znikała z mojej listy, kiedy planowałam kolejne podróże do Japonii. Przyznam, że nie doceniałam tego miasta. Teraz wiem, że warto spędzić tutaj co najmniej kilka dni, a nie tylko jeden. Kanazawa ma jeszcze wiele miejsc, które czekają, aż je odkryjemy. Z braku czasu poruszaliśmy się głównie utartym szlakiem. Kolejnym razem trzeba będzie zboczyć z trasy...

niedziela, 8 marca 2020

Goshuinchō, czyli moja najlepsza pamiątka z Japonii



Dosłownie goshuinchō (御朱印帳) oznacza "książkę czerwonych pieczątek/z czerwonymi pieczątkami". Odnoszą się one do pięknie wykaligrafowanych nazw świątyń buddyjskich/chramów shintō i oficjalnych pieczęci, które zbierane są przez pielgrzymów w specjalnych książeczkach z gładkimi stronami. Obecnie taka forma zaznaczenia swojej obecności w danym miejscu odnosi się nie tylko do pielgrzymów, ale i zwykłych śmiertelników, dla których goshuinchō stanowią cudną pamiątkę. Gdzieś przeczytałam, że goshuinchō to "książka wspomnień" i bardzo spodobało mi się to określenie, jakże trafnie opisujące to, czym dla mnie są takie książeczki. Tradycja goshuinchō sięga okresu Muromachi (1336-1573), kiedy pieczęciami poświadczano, że dana osoba ofiarowała świątyni ręcznie przepisaną sutrę.

Podczas pierwszych podroży nie miałam pojęcia o istnieniu czegoś takiego jak goshuinchō. Dopiero kilka lat temu odkryłam, co to jest i że ja również mogę sobie takie wpisy z różnych świątyń i chramów zbierać. A że odwiedzam sporo takich miejsc, okazało się, że każda nowa podróż do Japonii, to nowa goshuinchō. Pierwsze kupiłam w chramie Meiji w Tokio. Drugie w świątyni w Matsumoto, a trzecie podczas ostatniej podróży w tokijskim chramie Yasukuni. Jedynie podczas wolontariatu nie zaopatrzyłam się w goshuinchō wiedząc, że odwiedzę w ciągu kilku tygodni jedynie 3-4 świątynie i chramy. Ale nie omieszkałam poprosić w chramie w Wazuce, gdzie przebywałam jako wolontariuszka, o wpis (goshuin) i dostałam go na osobnej karteczce. Taką formę praktykują niektóre świątynie i chramy, gdy na przykład nie ma na miejscu osoby, która mogłaby taki wpis wykonać od ręki.

Moje trzy kolorowe goshuinchō

Goshuinchō dostępne w chramie Sumiyoshi Taisha w Osace

Przepiękne goshuinchō dostępne w sklepie papierniczym w Izumo

Goshuinchō w swej formie różnią się w zasadzie jedynie obwolutą. Bywają bardzo proste, z okładką w jednolitym kolorze, ale bardzo często zachwycają formą - nierzadko pojawiają się motywy z danego chramu czy świątyni lub ich okolicy, wzory geometryczne i tradycyjne motywy. Widziałam nawet książeczki w drewnianych okładkach. Jeszcze do niedawna goshuinchō można było zakupić jedynie w chramach i świątyniach. Od jakiegoś czasu zauważyłam, że dostępne są one również coraz powszechniej w sklepach papierniczych czy z rękodziełem. I są przepiękne! Już wiem, że w moje kolejne goshuinchō zaopatrzę się właśnie w jednym z takich miejsc. Jeśli tylko zdołam się na jakieś zdecydować... Bo najchętniej kupiłabym je wszystkie! I tutaj uwaga, takie "nieoficjalne" goshuinchō mogą nie być akceptowane w świątyniach i chramach. Nie proście również o wpis w jakimś notesie, na wyrwanej stronie, etc. Czegoś takiego robić nie wolno. Dame desu!



Wpisami zajmują się miko (神子) lub pomocnicy świątynni. Najczęściej goshuin otrzymamy biurze/recepcji chramu lub świątyni. Na wpis należy czekać spokojnie, w ciszy i nie robić zdjęć lub filmować bez pozwolenia. Czasami zostawia się tam swoja książeczkę i dostaje numerek, z którym odbiera się wpis po kilkunastu minutach. Zwyczajowo w goshuinchō wpisy następują po sobie w tej kolejności w jakiej odwiedzamy chramy i świątynie. Tworzy się wtedy ze stron przepiękna harmonijka. Ja jednak na każde miejsce przeznaczam dwie strony - najczęściej jedna zostaje pusta, ponieważ w większości miejsc proszę o jeden wpis, mimo że czasami są do wyboru dwa lub trzy. Generalnie to my wskazujemy, w którym miejscu chcemy dany goshuin otrzymać. Najczęściej jeden wpis kosztuje 300¥ lub 500¥, ale tak naprawdę można dać więcej. Z tego względu też warto mieć odliczone pieniądze, żeby nie robić kłopotu z wydawaniem reszty. Książeczki kosztują zwykle 1500¥.

W Hōryūji w Ikaruga

W Tōdaiji w Narze

Uwielbiam przypatrywać się, jak powstaje każdy goshuin. Jak wprawne ręce trzymają pędzel i kreślą idealnie każdą kreskę - nigdy nic nie jest rozmazane czy napisane nie w tym miejscu co trzeba. Każdy wpis wygląda identycznie jak wzór, który możemy podpatrzeć. Poniżej filmik z tokijskiej Sensōji w Asakusie.



Niektóre goshuin są mniej inne bardziej skomplikowane. Czasami jest to tylko nazwa świątyni lub chramu oraz czerwona pieczęć, a czasami i inne elementy, np. rok, obrazek a nawet wklejany kod QR. W bardzo turystycznych miejscach jak Złoty czy Srebrny Pawilon w Kioto otrzymujemy karteczkę, na której opisano, co oznaczają dane elementy wpisu. 

Goshuin z wyspy Enoshima z chramu poświęconego bogini Benzaiten


Goshuin ze Srebrnego Pawilonu w Kioto


Goshuin z chramu Ise Jingū


Goshuin ze świątyni Somedono Jizōin w Kioto


Nie wszystkie świątynie/chramy oferują goshuin. Tak, jak wspominałam, czasami wpisy dostępne są na osobnych karteczkach, a nawet można je zakupić w sklepie z pamiątkami - tak jest w przypadku małego chramu przy teatrze kabuki w Tokio. Nie można zapominać, że goshuin nadal są głęboko zakorzenione w sacrum i należy je traktować z szacunkiem. Nie niszczyć, dbać i najlepiej przechowywać w specjalnej zamykanej okładce. Dla nas mogą one stanowić jedynie fajną pamiątkę lub przykład przepięknie wykaligrafowanych znaków kanji. Dla wielu ludzi jednak goshuin są także wyrazem ich religijnego oddania, a także relacji, jaka łączy goshuinchō i jej właściciela - wpisy są namacalnym śladem łączącym pielgrzyma z miejscem, które odwiedza. Niektórzy wciąż wierzą, że zapisana goshuinchō to klucz do następnego życia...

piątek, 31 stycznia 2020

Kawa czy herbata? Oto jest pytanie...

Droga, ale bardzo dobra kawa w Burn Side St Cafe w Harajuku

Nigdy nie byłam kawoszem i przez lata picie kawy było mi zupełnie obce. Ale człowiek się starzeje i mądrzeje ;), więc od lat kawę pijam i z nią zaczynam dzień. Dla smaku, bo legendarne właściwości anty usypiające kawy na mnie zupełnie nie działają. Nic a nic. Ale smak kawy, dobrej kawy, lubię. A co to znaczy dobra kawa? Taka, która mi smakuje i która nie jest kwaśna, tylko aromatyczna i smooth. I musi być z mlekiem - czarnej kawy nie znoszę. Ale, jak już pisałam, żaden ze mnie smakosz, a tym bardziej znawca. Kawę w Japonii pijam i owszem, mimo że to herbatą się zachwycam.

Hōjicha set w Yamajin Cafe w Wazuce

Japonia jak wiadomo herbatą stoi. I to przede wszystkim zieloną. Wciąż jest to chyba najpopularniejszy napój podawany i kupowany w bardzo różnych odmianach - od taniej (ale nie znaczy to, że zawsze złej) herbaty butelkowanej z automatów po kosztowne odmiany sproszkowanej matcha podawane w czasie ceremonii herbacianej. To właśnie matcha (jej kulinarna wersja) używana jest do produkcji sławnych zielonych Kit Katów i wielu innych słodyczy, jak lody czy ciastka.

 Krótka ceremonia herbaciana prowadzona przez gejsze w teatrze Minamiza w Kioto

Niektórzy wiedzą, że jestem matchaholikiem i nie przepuszczam okazji, aby czarkę matcha wypić. Uwielbiam też wszystko o smaku matcha i kiedy tylko mam okazje próbuję nowych dań. Specjalnie wybrałam się do Green Tea Restaurant 1899 Ochanomizu w Tokio, aby rozsmakować się w ich menu - każda potrawa zrobiona jest z dodatkiem zielonej herbaty (niekoniecznie matcha), a zasłynęli swoim matcha piwem. Niestety, miejsce to okazało się być sporym rozczarowaniem, bo ładnie i owszem, ale niezbyt smacznie. Nie wspominając już o tym, że kolor zielony wcale nie gwarantuje matcha smaku... W Japonii często pijam matcha latte i muszę przyznać, że to z sieciówek także mi smakuje - chyba najbardziej to z Tully's. Ich matcha latte nie jest tak słodkie jak to ze sławnego Starbucksa, a używana przez nich matcha pochodzi z Uji (czyli najpewniej z Wazuki ;) ).

 Pyszna matcha latte w sieciówce Tully's oraz butelkowana herbata z Wazuki

Jak to jest z tą kawą? Otóż kultura picia kawy tak naprawdę ma już trochę lat, a rozkwitła wraz z pojawieniem się tzw. kissaten 喫茶店 (w skrócie kissa), czyli kawiarni. Mimo że w nazwie znajduje się znak kanji oznaczający herbatę (), a tłumacząc dosłownie kissaten oznacza "sklep, w którym pija się herbatę", to właśnie w takich miejscach kawy na pewno się napijecie. W menu zwykle też są dania typu tosty czy spaghetti. Kissa powstawały w głównej mierze erze Shōwa (1926-1989), a jedzenie i wystrój kojarzą się raczej z Zachodem niż japońską estetyką i kuchnią. To miejsca zatrzymane w czasie,które mają specyficzny klimat, dlatego zachęcam, żeby zajrzeć, jeśli będzie taka możliwość. Więcej o kissa można przeczytać tutaj.


Lodowy deser z kulkami mochi i owocami w kissa w Kioto

Malutka filiżanka kawy w uroczej kissa w Kioto

Obecnie kawa jest bardzo popularnym napojem w Japonii i nie brakuje także wspomnianych już sieciowych kawiarni, w tym Starbucksa. Ta sieć ma na swoim koncie kawiarnie, które architektonicznie świetnie wpisują się w japoński krajobraz, jak np. słynny już Starbucks w Kioto wyłożony tatami. Ale sieciówek jest więcej, że wspomnę tylko o Pronto, Dotour czy już wymienionej przeze mnie Tully's. Poza kissa oraz sieciówkami są jeszcze coffee shops. Są to zazwyczaj malutkie, wyspecjalizowane miejsca serwujące różne rodzaje kawy. Miejsca nieco hipsterskie i instagramowe, ale na pewno mające swój urok. Osobiście lubię. Kiedyś chyba z pół godziny szukałam ukrytej w niepozornej uliczce Omotesando Koffee, którą w końcu udało się odnaleźć, kiedy natknęłam się na kolejkę do garażu. Okazało się, że ten bardzo trendy wówczas coffee shop powstał w podwórku domku rodzinnego i był bardzo dobrze ukryty przed światem zewnętrznym. Ale było warto - kawa była pyszna! Więcej o tego typu kawowych miejscach przeczytacie np. tutaj.
 
Trudna do odnalezienia i niestety nieistniejąca już Omotesando Koffee

Wyruszając z samego rana gdzieś dalej, najczęściej moja śniadanie kombinuję na dworcu kupując ekiben i puszkowaną kawę. Automaty w Japonii nie tylko chłodzą - są i takie, w których kupimy gorące napoje, najczęściej właśnie kawę. Bolączki są dwie. Najczęściej kawy mamy tylko dwa rodzaje - czarna (gorzka) i z mlekiem (przeraźliwie słodka). Dla mnie obie wersje są nie-do-wypicia. Czasami trafia się ciepłe matcha latte i wtedy taki napój wybieram do śniadania. Zwykle jest to jednak kawa. Używam określenia "puszkowana", ponieważ kształtem opakowanie przypomina butelkę, ale jednak zrobione jest z aluminium, więc jak puszka. Mimo że kawa jest w środku gorąca, zwykle da się ją chwycić gołą ręką - ale już kilka razy się nadziałam, więc trzeba uważać.Alternatywa na większych stacjach jest oczywiście kawa na wynos - praktycznie na każdym dworcu mamy co najmniej jedną kawiarnię lub konbini, gdzie można się w taką zaopatrzyć.

Puszkowana czarna i biała kawa oraz najlepsza puszkowana matcha latte, którą piłam w Japonii

Mam też swoją małą tradycję związaną z kawą właśnie. Uwielbiam tokijską dzielnicę Asakusa. Kilka lat temu powstał tam nowy budynek informacji turystycznej, a dokładnie  Culture Tourist Information Center. Na górze znajduje się taras widokowy, z którego mamy widok na Sky Tower i świątynię Sensōji. Ale. Lepszy widok na świątynię i prowadząca do niej uliczkę Nakamise mamy z kawiarni tuż obok. Co prawda, tam nie można usiąść i podziwiać bez zamówienia czegoś, ale myślę, ze warto. Kawa jest tam nieco droższa, ale dobra - a taki widok wynagradza wszystko. Za każdym razem będąc w Japonii kieruję się tam, aby posiedzieć, popodziwiać i napić się kawy. Albo herbaty. :)