Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fuji. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Fuji. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 17 października 2019

Made It In Taiwan, czyli gdzie cię rowerem poniesie


Ponad rok temu napisałam posta o książce W judodze na rowerze, która opisywała wyprawę rowerową Artura Gorzelaka przez Japonię i Koreę (do przeczytania tutaj). Jakiś czas temu Artur wybrał się razem ze swoją dziewczyną Judytą na Tajwan, który również postanowili zwiedzić na dwóch kółkach. Z tego powstała książka Made It In Taiwan, nad którą patronat objęła JB. Dlaczego na blogu o Japonii pojawia się książka o Tajwanie? A to dlatego, że druga część książki opowiada o ostatnim etapie podróży i wspinaczce na świętą Fuji-san. Poza tym - pisząc już nieco mniej serio - na Tajwanie jest nieco japońsko: mają sklepy sieci 7Eleven i mieszka tam sporo Japończyków, którzy ponoć czuję się na Tajwanie trochę jak u siebie (ciekawy artykuł o tym tutaj).


Made It In Taiwan to zapis dwutygodniowej podróży rowerem po Tajwanie. Artur i Judyta odwiedzili na swojej trasie między innymi Tajpej, Park Narodowy Taroko czy tzw. nocne targi, które stanowią jedną z największych atrakcji Tajwanu. Mieli okazję poznać zarówno wielkomiejskie oblicze wyspy, jak i miejsca oddalone od zgiełku miasta. I wszystko to opisali, dzięki czemu dostajemy całościowy obraz kraju, jakim jest Tajwan. Jest to tym bardziej istotne, że nie ma w Polsce podobnej publikacji o Tajwanie. Jak pisze sam Artur: Co zaskakujące, nie znaleźliśmy przewodników ani książek turystycznych w języku polskim opisujących tę piękną wyspę. Cieszę się, że ta, którą trzymacie w rękach, będzie pierwszą tego typu publikacją.

Dzięki ich relacjom poznajemy również samych Tajwańczyków. Życzliwość i gościnność to cechy charakterystyczne wyspiarzy - nie raz nasi bohaterowie spotykali się na trasie z uśmiechniętymi i gotowymi do pomocy Tajwańczykami. Nie można zapominać również o historii, tajwańskiej państwowości (nie wszystkie kraje ją uznają traktując Tajwan jako część Chin) oraz japońskiej okupacji, które także wywarły wpływ na kulturę kraju i jego mieszkańców. Te wszystkie tematy zostały ujęte w książce Made It In Taiwan.

Widok na Tajpej i budynek Taipei 101 z trasy

To, co także podoba mi się w tej książce to sposób w jaki opisywana jest podróż. Styl jest nieco blogowy, dynamiczny i daje nam wgląd krok po kroku w to, jak taka podróż wyglądała - od załatwiania formalności, pakowania, etc. po informacje o przebytej trasie i miejscach godnych uwagi. Są to bezcenne dane z pierwszej ręki oparte na własnym doświadczeniu. Książkę tę można traktować jako swego rodzaju przewodnik - dostajemy bardzo dużo praktycznych informacji (łącznie z tym, co nasi bohaterowie jedzą na trasie), o które czasami trudno, gdy sami przygotowujemy się do podróży. Śmiało więc można wyczyny Artura powtórzyć posiłkując się tą książką. Dodatkowo w każdym rozdziale znajdziemy specjalnie wyróżnione sekcje zawierające na przykład wskazówki dla rowerzystów, informacje dotyczące historii i kultury czy lokalnej kuchni. Książka zawiera także sporo zdjęć - żałuję tylko, że część z nich jest bardzo mała.

Lampiony w miasteczku Jiufen
富士山に一度も登らぬバカ、二度登るバカ
Ten, kto wspina się na górę Fuji jest mądrym człowiekiem, ten, który wspina się po raz drugi, jest głupcem, przysłowie japońskie
Na koniec rozdział traktujący o wspinaczce na górę Fuji. Ten ostatni punkt na planie podróży Judyty i Artura, najbardziej wzbudził moje zainteresowanie. Oczywiście. :)  To jeden z tych tematów, który za mną chodzi i kiedy natykam się na jakaś relacje ze wspinaczki na Fuji-san, znowu przychodzi do mnie myśli: a może by jednak spróbować? Zazwyczaj szybko jednak dochodzę do wniosku, że podziwianie z daleka tej świętej góry Japończyków daje mi tyle radochy, ze nic mi więcej nie potrzeba (jedynie błękitnego nieba, aby tę kapryśną chowającą się często górę dojrzeć...).

Relacja z wyprawy Artura i Judyty raczej utwierdziła mnie w tym przekonaniu. Ponownie książka dostarcza nam cennych wskazówek i informacji między innymi o tym jak wyglądają schroniska na poszczególnych stacjach i z jakimi restrykcjami wspinacze muszą się borykać, np. z ściśle wyznaczonym czasem przebywania w budynku schroniska. Wejście na górę Fuji to nie bułka z masłem. Bywa stromo, wysokość daje organizmowi w kość (na trasie można zaopatrzyć się w tlen), a i z aurą bywa różnie - mimo, że sezon wspinaczkowy trwa latem od początku lipca do połowy września.

Niestety, Artur z Judytą trafili na złą pogodę i część wspinaczki pokonywali w strugach deszczu i opierając się silnym porywom wiatru. Czytając strona za stroną coraz bardziej im współczułam, że nie będzie im dane dojrzeć świata ze szczytu, ale cieszyłam się, że dotarli i wrócili z powrotem cało i zdrowo. Momentami opisy były bardzo sugestywne - nie wiem, czy będąc na ich miejscu nie dałabym sobie ze świętą górą spokoju...

Wspinacze w drodze na Fuji-san

"Marsjańskie" krajobrazy na górze Fuji

O Tajwanie przeciętny Polak wie raczej niewiele. Myślę, że obecnie do Japonii wybiera się dużo więcej osób niż właśnie na Tajwan, który rzadko stanowi cel podróży. Jeśli więc chcecie dowiedzieć się więcej o kraju, gdzie gorące źródła są lodowate, na śniadanie je się ryżankę a herbaciarnie zainspirowały samego Hayao Miyazakiego przy tworzeniu Spirited Away,  to koniecznie sięgnijcie po tę książkę*. A potem? Kierunek Tajwan!

W oddali klify Qingshui

*Chciałam jeszcze dorzucić informacje o restauracji Modern Toilet, ale... chyba lepiej będzie, jak zainteresowani sami rzucą okiem, bo trochę zabrakło mi słów. Można tutaj. :)

(Cyt. za: Artur Gorzelak, Made It In Taiwan, Warszawa, s.17.)

niedziela, 29 czerwca 2014

Veni, vidi, vici... Fuji!


Jeszcze do niedawna nie lubiłam Fuji. Nie cierpiałam jej wręcz, irytowała mnie, bo ciągle gdzieś mi się chowała. Na ileż to punktów widokowych nie weszłam, żeby ją zobaczyć. I nawet nie zamajaczyła gdzieś tam na horyzoncie. Wiele razy była wręcz na wyciągnięcie reki, np. w Hakone, gdzie tylko ona postanowiła znowu schować się za chmurami. Więc i tym razem nie robiłam sobie wielkich nadziei, ale postanowiłam Fuji zaskoczyć. Z samego rana.


Naszym pierwszym przystankiem była stacja Shimo-Yoshida na trasie do Kawaguchiko, naszego głównego celu podróży. Pogoda nam sprzyjała, niebo było całkiem niebieskie, ale dosyć ostre słońce, mimo to byłam dobrej myśli. Już w połowie drogi z pociągu witała nas Fuji i od razu cała moja niechęć do niej przeszła. :) Naszym celem była wspinaczka na wzgórze, gdzie znajduje się pagoda Chureito i jeden z najbardziej znanych widoków Fuji. Droga ze stacji zajmuje kilkanaście minut sielskimi ścieżkami, gdzie ludzie żyją sobie jak gdyby nigdy nic z Fuji za oknem. 

 

A na górze było tak. 

Mimo że pora była wczesna, już roiło się od fotografów bardziej i mniej profesjonalnych, którzy chcieli uchwycić to samo - Fuji, pagodę i kwitnące wiśnie.

 

Nie chciało nam się stamtąd ruszać. Widoki są naprawdę przepiękne, panuje cisza i spokój, to jedno z moich ulubionych miejsc w Japonii. Jednak już po godzinie chmury zaczęły zasłaniać naszą Fuji i nim dotarłyśmy nad jezioro Kawaguchi, nie było po niej śladu. Mimo to wciąż można ją było dostrzec niemal wszędzie, nawet pod nogami.



Także podczas podróży w te rejony nie da się zapomnieć, że tutaj króluje Fuji. W jedną stronę udało nam się pojechać Fujisan Exspressem. Wygodny, chociaż nieco drogi, i szybki transport, a wszędzie wokół Fuji - na siedzeniach, na ekranach i na samym pociągu. Ale i innych pociągach linii Fujikyuko znajdziemy symbole tej świętej góry Japończyków.


Fuji od wieków inspiruje artystów - od wielkich dzieł Hokusai i jego 36 widoków na górę Fuji, po współczesny design, którego takie przykłady jak koperty, ręczniczki czy opakowania chusteczek znane są na całym świecie. Są też śliczne mydełka, krakersy czy szklanki. Wystarczy zerknąć tutaj, aby zobaczyć wiele innych przykładów.

I mnie trochę dopadło to Fuji szaleństwo i (poza kolejnym brelokiem z Hello Kitty - tym razem w objęciach z Fuji), zafundowałam sobie tez paczkę Fuji ciastek. Pyszne waniliowe i czekoladowe ptysie mini.

Kit Katy o smaku sernika z truskawkami sprzedawane w pudełkach o kształcie Fuji. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat ten smak z Fuji miałby się kojarzyć.

A na koniec przepyszna kawa i ciasteczka (tutaj matcha i truskawkowe) od Fujiyama Cookie. Warto wybrać się do tego uroczego miejsca nad Kawaguchiko.



Fuji kusi i może w końcu kiedyś zdecyduję się na zdobycie szczytu. Na razie jednak w zupełności wystarcza mi spoglądanie na nią z daleka. :)