Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróż. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 3 stycznia 2019

Jak wyjechać, wrócić i nie zwariować Vol.4 Szoping

                                                                  Shibuya, mekka miłośników zakupów

Nie będzie w tym poście informacji o wielkich domach towarowych i ekskluzywnych sklepach, bo nie są to miejsca, które odwiedzam. A tym bardziej nie są to miejsca, gdzie kupuję. I nie chodzi jedynie o zawartość portfela, ale również o atmosferę. Dużo bardziej przemawiają do mnie małe butiki czy tzw. thirft shopy i wąskie uliczki, gdzie natknąć się można na fantastyczne/dziwaczne skarby. Nie unikam miejsc takich jak Ginza (w końcu tam znajduje się największy na świecie sklep Uniqlo!), ale na pewno nie są to dzielnice, w których spędzam dużo czasu. Traktuję je raczej jako nieco egzotyczne, ale w sumie mało interesujące punkty na trasie. 

       Dom towarowy Wako w Ginzie                                              Jak perły, to tylko od Mikimoto

Co zatem znajdziecie w tym poście? Trochę informacji o sklepach typu konbini, o tzw. 100-jenowcach, zerkniemy też do japońskich lumpeksów, na pchle targi oraz w boczne uliczki tokijskiego Harajuku. Będzie też słów kilka o ciągnących się kilometrami pasażach handlowych i o zakupach tax free. No to zaczynamy!

Konbini コンビニ


Konbini, czy też convenience stores, są na każdym przysłowiowym rogu. Co kilka kroków możecie natknąć się na sklepy 7 Eleven, Lawson, czy Family Mart, żeby wymienić tylko te największe sieci. Jeśli miałabym do czegoś porównać konbini, to najbliżej chyba im do tzw. "żabek" czy "małpek" z naszego rodzimego podwórka. Jednak asortyment (nie mówiąc już o samej obsłudze) to trochę jednak inna bajka. :) Nie zliczę, ile moich śniadań czy wieczornych przekąsek zagwarantowały mi konbini. Kupimy tu nie tylko kawę na wynos, onigiri czy bento boxy, ale mnóstwo innych artykułów spożywczych, napoi, sezonowe produkty, artykuły pierwszej potrzeby, słodycze i alkohol oraz wiele, wiele innych. W niektórych konbini nadamy również paczkę, wyślemy swój bagaż do hotelu i kupimy bilety na różne wydarzenia. Nie wspominając nawet o bankomatach, które najpewniej znajdziecie właśnie tam, możliwości wydruku zdjęć czy skopiowania dokumentów. W konbini zwykle działa również wi-fi i jest toaleta. Ceny są niskie, obsługa na najwyższym poziomie, a ponadto wiele rzeczy, które kupujemy, możemy od razu podgrzać i zabrać ze sobą lub skonsumować na miejscu.

100円ショップ, czyli hyaku en shoppu


Od razu muszę się przyznać, że uwielbiam 100-jenowce! Lubię w nich buszować, nawet jeśli moimi zakupami okazują się być znowu jedynie herbata i chipsy o smaku wasabi. Zdecydowanie moją ulubioną siecią jest Daiso, a szczególnie lubię ich sklep w Harajuku - jest ogromny i oferuje sporo słodyczy z zieloną herbata matcha. :) A to wszytko za 100 jenów (plus 8 jenów podatku). W praktyce trafiają się produkty droższe, wciąż są to jednak niskie kwoty, a jakoś sprzedawanych towarów jest zdumiewająco dobra. 100-jenowce pod względem asortymentu trochę przypominają mi sklepy sieci Pepco (jeśli nie bierzemy pod uwagę artykułów spożywczych). Potrzebujemy podkładek pod nogi krzesła? 100-jenowiec! Gadżetów do bento? 100-jenowiec! Ręczniczka do rąk? 100-jenowiec! Znajdziemy w nich również kosmetyki, artykuły papiernicze, ceramikę oraz mnóstwo wspominanych już produktów spożywczych (głownie różnego rodzaju zupek "chińskich", słodyczy, napoi i snacków). Z każdą kolejną podróżą do Japonii, coraz trudniej mi znaleźć takie sklepy - wydaje się, że ich czas świetności przeminął. Mimo to Daiso w Harajuku trzyma się świetnie i oby tak zostało. :)

Lumpeksy/Second-handy


Lumpeksy czy też second-handy odkryłam w Japonii dopiero niedawno, a dopiero w tym roku poświęciłam trochę czasu, żeby tak naprawdę się po nich powłóczyć. I nie ma chyba lepszego na to miejsca niż Ura-Harajuku (裏原宿) w Tokio. Znajdziecie tutaj nie tylko sklepy popularnych sieci jak Flamingo czy Chicago, ale również mnóstwo innych sklepików z używaną odzieżą. Uwagi są dwie - sieci te sprzedają głównie ubrania zachodnie (niektóre sklepy mają dział japoński, np. Chicago, gdzie można znaleźć kimona, yukaty czy haori), a ceny do najniższych nie należą. Trafiliśmy nawet do sklepu, gdzie można było kupić używane ubrania z postaciami Disney'a. Sweter za kilkaset złotych to była średnia cena... Nawet jeśli nie planujecie zakupów, warto do takich sklepów zajrzeć. Mają spory asortyment, są zwykle fantazyjnie urządzone i może się nam łezka  w oku zakręcić na widok rzeczy, które noszono u nas masowo 20 czy 30 lat temu. :)


Pchle targi


O zgrozo japońskie pchle targi odkryłam dopiero niedawno i ogromnie tego żałuję, bo okazało się, że są to cudowne miejsca/wydarzenia, gdzie można wyszukać niesamowite przedmioty. Miałam okazję być jedynie na takich organizowanych na terenie świątyń, np. Kitano Tenmangu w Kioto, gdzie pchli targ odbywa się każdego 25-ego dnia miesiąca. Jednak istnieje wiele innych targów, na które warto się wybrać. Część z nich organizowanych jest cyklicznie, inne pojawiają się dosyć nieregularnie. Jeśli wybieracie się do Japonii, warto sprawdzić, czy w Waszej okolicy akurat nie będzie taki pchli targ organizowany. Najczęściej kupić na nich można używane ubrania, ceramikę, różne bibeloty, widziałam stoiska z parasolkami i lalkami kokeshi, płytami winylowymi i książkami. To bardzo klimatyczne miejsca, można się tam napić herbaty, coś przekąsić i spędzić naprawdę miło kilka godzin. Nawet niczego nie kupując. :)

Pasaże, tzw. shōten machi (商店街)

                               Pasaż handlowy w Kioto                                    Słynny Nishiki Market w Kioto

Zdarza mi się w Japonii zgubić. I wcale nie na stacji metra czy włócząc się po ulicach, ale w shōten machi, czyli ogromnych ciągnących się chyba kilometrami pasażach handlowych w samym centrum miast. Najczęściej wpadam do nich przypadkiem, nieco zbaczając z trasy i potem włóczę się pół dnia szukając wyjścia a przy okazji odkrywając fajne miejsca. Niektóre pasaże to nie tylko sklepy i restauracje czy kawiarnie, ale także salony gier, kina a nawet świątynie buddyjskie lub chramy shinto. Do najsłynniejszych shōten machi należy Nishiki Market w Kioto, który przyciąga tysiące turystów każdego roku. Ciężko stamtąd wyjść, ale nie tyle z powodu zawiłej drogi do wyjścia, co z powodu ilości i jakości smaków, których możecie tam spróbować. Miejsce to bywa nazywane kuchnią Kioto i nie ma w tym przesady. Wiele sklepów oferuje darmowe próbki swoich produktów, co pozwala spróbować naprawę mnóstwa nowych smaków. Jeszcze jednym plusem pasaży handlowych jest fakt, ze znajdują się one pod zadaszeniem, więc są świetna alternatywą, gdy pada deszcz.


No to jak jest z tym tax free?


Okazuje się, że sprawa jest banalnie prosta i szczerze żałuję, że wcześniej nie korzystałam z tego rozwiązania. Działa to w taki sposób, że kupując towary, np. ubrania warte powyżej 5000 jenów, nie płacicie podatku konsumpcyjnego, który w Japonii wynosi obecnie 8%. Należy mieć przy sobie swój paszport, ponieważ dowód zakupu jest doczepiany do dokumentu. Bez paszportu nie zrobicie zakupów tax free. Na lotnisku przy odprawie należy podejść do specjalnego okienka i zostawić wcześniej otrzymane w sklepie dowody zakupu. I to wszystko. Nie każdy sklep proponuje klientom takie rozwiązanie, ale jest ich sporo - w tym roku korzystałam z tej opcji jedynie przy zakupie ubrań, np. w sklepie Design T-shirts Store graniph. Więcej informacji na temat zakupów tax free znajdziecie tutaj.

2k540 Aki-Oka Artisan w Akihabarze

W Japonii rzuca się w oczy specjalizacja i bardzo często natkniemy się na sklepy, które sprzedają jeden rodzaj asortymentu, np. różnego rodzaju miotły lub parasolki. W wielu miejscach można kupić tradycyjne przedmioty, które świetnie nadają się na pamiątki czy prezenty, np. czarki do herbaty. W tym roku odkryłam niesamowite miejsce w Akihabarze, które zupełnie nie ma nic wspólnego ze zwykle kojarzonym z tą dzielnicą asortymentem. 2k540 Aki-Oka Artisan mieści się w pasażu pod torami nieczynnego odcinka linii Yamanote. Znajdziecie tam sklepiki i pracownie lokalnych artystów oraz designerów a także urokliwe kafejki, w tym słynącą ze swoich hamaków Asan Cafe. W niektórych pracowniach organizowane są czasami warsztaty i spotkania z artystami. Warto też zaglądać do niepozornych na pierwszy rzut oka miejsc, bo może się okazać, że akurat tam znajdziecie coś, co zabierzecie ze sobą do domu i co będzie Wam już na zawsze przypominać o japońskiej podróży. I pamiętajcie o window shopping'u, to tez może  być frajda! :)


poniedziałek, 12 listopada 2018

Na herbatce u Totoro... w Pradze!


Momoichi Bistro wpadło mi w oko dawno temu i przykuło moją uwagę maskotkami z animacji Mój Sąsiad Totoro oraz japońską kuchnią. Śledziłam to miejsce na FB i wypatrywałam okazji, kiedy w końcu będę mogła tam wpaść na matcha latte. Kilka dni temu się udało i mimo że miejsce to wcale nie jest aż tak bardzo "totorowate", jak mi się wydawało, to urzekło mnie wnętrzem, obsługą i smakami.



Momoichi Bistro mieści się w przepięknej odremontowanej kamienicy w centrum Pragi (niedaleko Muzeum Narodowego i Placu Wacława). Wnętrze jest bardzo proste, "oddycha", urządzone ze smakiem i azjatycką nutą (napisy są po czesku i japońsku, gdzieniegdzie wiszą kaligrafie, a w toalecie mamy kosmiczny japoński pojazd). Od wejścia wita nas "totorowy" przystanek oraz wystawione pyszności. Poza daniami z menu w Momoichi Bistro można obkupić się w "totorowe" gadżety (głównie maskotki) i japońską herbatę. Kusiło. :)



Do Momoichi Bistro przyszliśmy jednak przede wszystkim zjeść. W karcie, która jest akuratnych rozmiarów, znajdziemy nie tylko dania japońskie, ale i inne azjatyckie pyszności. Skusiliśmy się na Pork belly slider podawany w bule oraz Kuřecí "smoky" karaage, czyli kawałki kurczaka z ostrym sosem i ryżem. Porcje może nie były oszałamiająco duże, ale na nasz głód w sam raz, a wszystko ładnie podane i smaczne. Zostało nam miejsce na deser, więc skusiliśmy się na Matcha mille crepe (bardzo matcha!) oraz Matcha koshian roll (mało matcha). Pycha!



Było też matcha latte (nie słodkie, ale przyjemnie kremowe), a K. wypił bardzo dobrą kawę. Zapomniałam dodać, że na samym początku dostaliśmy wodę do stolika oraz mokre ręczniczki (substytut oshibori), więc już na starcie było miło. :) 


Momoichi Bistro na pewno na stałe zagości na mojej praskiej mapie i będę tu wpadać, jeśli nadarzy się okazja. Warto nawet dla samego matcha latte i atmosfery tego miejsca - przyjemnie niezobowiązującej - oraz obsługi, która cierpliwie znosiła moje obfotografowywanie i szukanie Totoro. :)


poniedziałek, 29 października 2018

Jak wyjechać, wrócić i nie zwariować. Vol.3 To pack or not to pack...




Jadąc na drugi koniec świata trzeba spakować się wygodnie i z głową, żeby niepotrzebnie nie dźwigać zbędnych rzeczy. Pewnie nie raz zadawaliście sobie pytania: walizka czy plecak? Co zabrać, a co kupić na miejscu? Czy na pewno to czy tamto mi się przyda?


Do Japonii zawsze jeździłam z wielką walizką (mając w głowie, że sporo rzeczy będę chciała przywieźć do Polski), ale zdecydowanie wolę plecaki. Mimo to do Japonii z plecakiem wybrałam się tylko raz kilka lat temu i… niestety moje kolana odczuwają tego skutki do dziś. Oba rozwiązania mają swoje plusy i minusy, wiele zależy od naszych preferencji oraz trasy i sposobów przemieszczania się. 


Stety-niestety ponownie wybieram walizkę, a mój zestaw bagażowy to walizka (dosyć spora), plecak jako bagaż podręczny i mała torba/torebka. W tym roku K. miał również walizkę, ale mniejszą, i plecak. Dla porównania wagi obu walizek "przed i po":
  • Duża walizka: przed wylotem do Tokio – 10,5kg / przed lotem powrotnym do Polski – 23,5kg 
  • Mała walizka: przed wylotem do Tokio – 9,5kg / przed lotem powrotnym do Polski – 19,5kg
Jak widać różnica jest znaczna. :)

Zawsze jadę z zamiarem przywiezienia sporej ilości rzeczy do domu. Kupuję dużo herbaty, przypraw, zdarza się jakiś ciuch czy torba. Trzeba również mieć miejsce na upominki dla rodziny czy znajomych. Warto pomyśleć o tym zawczasu i nie pakować niepotrzebnie dużej ilości rzeczy lub niepotrzebnych przedmiotów. Kilka uwag w tym temacie poniżej, mam nadzieję, że okażą się przydatne. :)

Ubrania
Nie ma potrzeby pakowania dużej ilości ubrań, bo praktycznie w każdym miejscu noclegowym można zrobić pranie (nie mówiąc o tym, że na mieście również są pralnie, z których można skorzystać). Koszt to ok. 300¥ łącznie z suszeniem plus 50¥ za detergent. Pranie podstawowe trwa 30 minut, a suszenie 1 godzinę (2x30 min., jedna tura zwykle nie wystarczała). Uwaga: nie we wszystkich hotelach/hostelach, etc. kupicie porcję proszku czy płynu do prania. Czasami trzeba zaopatrzyć się w niego samemu, a czasami okazuje się, że detergent dodawany jest do prania automatycznie i nie trzeba go nawet wsypywać/wlewać.

Kolejna  sprawa – jeśli jest taka możliwość, warto zabrać kilka rzeczy w jedną stronę i wyrzucić/zostawić je na miejscu, aby zwolnić nieco miejsca w walizce. Jadąc na wolontariat na farmę herbaty zabrałam tzw. odzież roboczą, która potem zostawiłam w Japonii i dzięki temu miałam gdzie wpakować kilka paczek herbaty. :)

I na koniec oczywista oczywistość - pogoda. W zależności od sezonu, w którym wybierzecie się do Japonii oraz miejsc, które macie zamiar odwiedzić, wasza garderoba będzie inna. Moim zdaniem najlepiej jechać do Japonii wiosną (kwiecień-maj) lub jesienią (październik/listopad). Nie miałam jeszcze okazji być w Japonii zimą, ale i na to przyjdzie czas... :)

Warto pamiętać, że Japonia ma to do siebie, że po pierwsze, cztery pory roku istnieją i np. latem na pewno możecie się spodziewać upałów i ogromnej wilgotności oraz pory deszczowej przypadającej na czerwcie/lipiec. A po drugie, prognozy pogody naprawdę się sprawdzają i jeśli w telewizji mówią, że będzie padać, to będzie. I nikogo rano nie dziwią osoby z parasolem pod ręką mimo błękitnego nieba. W tym roku akurat trafiliśmy na bardzo tajfunową pogodę (wrzesień to miesiąc, w którym tajfuny raczej Was nie ominą) i codziennie śledziliśmy informację pogodowe, które sprawdzały się niemal co do godziny.

 Kosmetyki
We wszystkich miejscach, w których kiedykolwiek nocowałam zawsze były jakieś amenities, czyli udogodnienia. Szampon, odżywka i mydło do ciała to standard. Czasami możemy także znaleźć w pokojach czy łazienkach jednorazowe szczoteczki do zębów z mini pastą, patyczki do uszu, jednorazowe golarki, czepki kąpielowe, waciki do demakijażu, składane szczotki do włosów, próbki balsamów do ciała... Nie musimy więc zabierać ze sobą wszystkiego albo w pełnowymiarowych opakowaniach. Poza tym zawsze można pewne rzeczy dokupić na miejscu, chociaż dla mnie kupowanie kosmetyków w Japonii to mały koszmar, bo nie jest to jakiś mój obszar zainteresowań, niewiele rozumiem - czasami ratują mnie obrazki i łamana japońszczyzna, wybór jest przeogromny, a i tak koniec końców kupuję trochę na ślepo. :)

Przykładowe amenities z Tokio
      Inne
     Parasolka bardzo się w Japonii przydaje, ale na miejscu można kupić parasol za kilkaset jenów, a wiele hoteli/hosteli etc. wypożycza je bezpłatnie, więc można swoją zostawić spokojnie w domu. Można też sprawić sobie śliczną parasolkę i przywieźć na pamiątkę do domu. Mnie się to dosyć często zdarza...

    We wszystkich miejscach na wyposażeniu była również suszarka do włosów, a czasami nawet lokówka i żelazko. :)  

A co z kolei warto zabrać?
  • Mały ręczniczek do rąk (nie wszędzie w toaletach publicznych będzie suszarka lub papierowe ręczniki).
  • Środek na komary – jeśli lubią Was tak bardzo jak lubią mnie, to na pewno warto uzbroić się w jakiś spray/maść na ukąszenia. Mnie w tym roku znowu kilkanaście komarów dopadło i mam wrażenie, że są bardziej krwiożercze niż nasze polskie.  
  • Skarpetki i wygodne buty: w wielu miejscach będziecie musieli zdejmować obuwie (w świątyniach, muzeach, czyimś domu, restauracji), więc może warto rozważyć takie, które nie będzie wymagało np. sznurowania za każdym razem. A skarpetki? Przydadzą się szczególnie latem - zwiedzanie na bosaka nie jest zbyt dobrze widziane.
  • Internet: W tym roku pierwszy raz zdecydowałam się na zakup karty SIM umożliwiającej połączenie z Internetem. Za kartę ważną 2 tygodnie (3GB) zapłaciliśmy 20EUR. I już wiem, że na pewno kolejnym razem również skorzystam z tego rozwiązania. Mimo że dostęp do Internetu jest coraz powszechniejszy w Japonii (nawet w starym ryokanie na Naoshimie wifi hulało), nadal w wielu miejscach bardzo ciężko z Internetem się połączyć, a czasami można się wciąż spotkać z Internetem na monety (zdjęcie takiego rozwiązania obok z hostelu w Kioto). W niektórych szybkich pociągach możemy znaleźć informację o wi-fi i darmowej rejestracji, mimo to i mimo nastu prób, nigdy nie udało mi się z siecią połączyć. Więcej w tym temacie możecie przeczytać tutaj.
  • Przejściówki: to oczywista oczywistość, warta jednak podkreślenia, bo bez nich nasze telefony, kamery, tablety, aparaty, etc. za długo nie podziałają. Można je zapewne kupić na miejscu, ale po co tracić czas...?
  • Leki: w Japonii jest sporo aptek czy też drug storów (oznaczanych znakiem kanji 薬 "lekarstwo"), gdzie zakupicie nie tylko leki, ale także kosmetyki. Jeśli jednak macie sprawdzone leki (albo zażywacie jakieś na stałe) nie ryzykowałabym i zabrała odpowiednią ilość ze sobą. Parę lat temu musiałam kupić wapno i była to nie lada przeprawa. A gdy w Japonii złapie nas choróbsko, dobrze byłoby zaopatrzyć się z maseczkę, jeśli już musimy iść między ludzi.   
Podróżowanie z dużym bagażem nie jest zbyt wygodne. W Japonii bywa to uciążliwe, szczególnie jeśli przyjdzie nam przemieszczać się z całym swoim dobytkiem w godzinach szczytu…  Poniżej kilka rad/uwag/doświadczeń, które być może się Wam przydadzą i odpowiedzą na niektóre Wasze pytania.

1. Na wielu stacjach, nawet tych mniejszych, zawsze udawało mi się znaleźć ruchome schody lub windę. Czasami trzeba trochę nadrobić drogi, ale dzięki temu nie musimy dźwigać naszych bagaży w górę i w dół.

2. W pociągach nie ma zbyt dużo miejsca na bagaż. Średniej wielkości torby spokojnie umieścicie na półkach nad głową, ale już z dużą walizą będzie problem. W shinkansenach i expresach na końcu każdego wagonu za ostatnimi siedzeniami jest trochę przestrzeni, gdzie można taki bagaż zostawić (jeśli się ma szczęście i jest pusto). Należy pamiętać, aby powiadomić o tym obsługę pociągu.

3.Przechowalnie bagażu na stacjach. Skorzystaliśmy z tego rozwiązania raz w Kioto. Koszt wyniósł 700¥ za dzień przechowania dużej walizy. Przy oddawaniu bagażu płacimy za pierwszy dzień i dostajemy kwitek. Resztę należności regulujemy przy odbiorze bagażu. Oczywiście, można także zostawić bagaż przed zameldowaniem się i po wymeldowaniu się w hotelu, jednak nasza walizka została oddana na przechowanie na 4 dni.

4. Płatne szafki: nie wiem, czy wszędzie, ale podczas tego wyjazdu korzystaliśmy z takich szafek np. na Naoshimie, co kosztowało 500¥ za dużą walizkę. W muzeach szafki są zwykle bezpłatne – wrzucamy 100¥, które są nam zwracane przy odbiorze bagażu.

5. TA-Q-BIN serwis to usługa, o której wiem od lat, ale nigdy nie zdecydowałam się z niej skorzystać. W tym roku jednak stwierdziłam, że przyda nam się chwila oddechu i postanowiliśmy wydać z budżetu wyjazdowego trochę jenów i uwolnić się na kilka dni od dużej walizki. TA-Q-BIN w skrócie polega na przesyłaniu bagażu z lotniska do hotelu, między hotelami, z jednego miasta do drugiego, etc. To tzw. hands-free serwis i czasami można go spotkać pod taką nazwą *istnieje w użyciu także zapis takkyubin oraz takuhaibin). Największym dostarczycielem tego serwisu jest firma Kuro Neko Yamato czyli "czarny kot Yamato". ;) Aby wysłać bagaż, należy wypełnić specjalny kwitek Waybill i nadać bagaż. Najczęściej można to zrobić albo w hotelowej recepcji, albo w sieci sklepów Lawson. Ceny zależą od wielkości bagażu oraz odległości, a bagaż powinien dotrzeć do miejsca docelowego w ciągu 1-2 dni. Nasza waliza została wysłana z Kioto do Tokio, co kosztowało 2030¥. Dotarła na miejsce cała i zdrowa. 

 
Charakterystyczna ciężarówka Kuro Neko Yamato

     Na koniec pozostaje mi tylko doradzić pakowanie z głową i stosowanie różnych tricków, aby do naszych walizek/plecaków zmieściło się jak najwięcej. W sieci można znaleźć setki podpowiedzi, jak spakować się odpowiednio i tyle samo filmików. Zostawiam Was z przykładowym video, być może podpowie Wam coś przydatnego. I pamiętajcie o złotej zasadzie pakowania - im mniej, tym lepiej. :)


niedziela, 21 października 2018

Naoshima, do zobaczenia!


Miałam w tym roku mały dylemat przed podróżą do Japonii. Czy ponownie odwiedzić Miyajimę, urokliwą wyspę z danielami i słynną pływającą torii? Czy też odkryć coś nowego i wybrać się na Naoshimę zwaną wyspą sztuki, gdzie dynie Kusamy i architektura Tadao Ando kształtują krajobraz? Nie był to łatwy wybór, bo lubię wracać do miejsc już sobie znanych i lubianych, ale lubię również poznawać nowe…  Ostatecznie padło na Naoshimę, na której postanowiliśmy spędzić dwa dni. Ilość miejsc do odwiedzenia i zobaczenia skłoniła nas do poszukania noclegu na wyspie, żeby bez pośpiechu móc zobaczyć muzea, dzieła sztuki i po prostu trochę się poszwendać. Okazało się, że była to bardzo dobra decyzja.

Naoshima (直島) nie jest zbyt duża i wraz z Teshimą oraz Inujimą wchodzi w skład małej grupy wysp, na których króluje sztuka nowoczesna. Tym razem nie mieliśmy możliwości, aby popłynąć na każdą z nich, ale na pewno zostanie nam taki plan w głowie na przyszłość. Wybraliśmy Naoshimę, ponieważ to na niej znajdują się najsłynniejsze prace takich artystów, jak Yayoi Kusama. Po szybkich porannych odwiedzinach w Okayamie, pojechaliśmy pociągiem do portu Uno, skąd odpływają promy na wyspę (zajmuje to około 20 minut - rozkład tutaj). Postanowiliśmy dotrzeć do zachodniego portu Miyanoura, w którym przywitała nas czerwona dynia Kusamy, piękne wybrzeże i krajobraz, od którego ciężko się było oderwać. Po kilkuminutowym zachwycie ruszyliśmy na poszukiwania naszego miejsca na nocleg.



Szukając noclegu trafiłam na informację o ryokanie Shioya. Na zdjęciach wyglądał uroczo, znajdował się blisko portu, a cena obejmowała tradycyjną kolację oraz śniadanie (6900¥ za osobę). Idealnie! Postanowiłam, ze to właśnie tam spędzimy noc. Szkopuł był tylko jeden – ryokan nie posiada strony internetowej i mejla, a rezerwacji można dokonywać jedynie telefonicznie… Postanowiłam dać sobie takie zadanie i zmierzyć się z tym wyzwaniem. Przygotowana i z japońskimi notatkami odbyłam przemiła rozmowę telefoniczną, po której zostałam z nadzieją, ze nawet jeśli coś pomyliłam, to pani Yukiko nie da nam zginąć i przyjmie nas pod swój dach. :)


I się udało! Muszę poświęcić jeszcze jeden akapit temu miejscu, ponieważ okazało się być ono PRZECUDOWNE. Yukiko-san jest wspaniałą gospodynią, bardzo pomocną i życzliwą (uprzedzając pytania – nie mówi po angielsku). Okazało się, że byliśmy jej pierwszymi polskimi gośćmi, a w czasie krótkiej rozmowy poprosiła o pokazanie na mapie, gdzie jest Polska i nasze miasto. Na pamiątkę podarowaliśmy Yukiko-san magnes na lodówkę z wrocławskimi krasnalami. :) Sam ryokan jest starym przepięknym domem z ogrodem, nieco nadszarpnięty zębem czasu, ale czystym i zadbanym. Pokój był bardzo duży, obejmował mały aneks wypoczynkowy z wyjściem na ogród oraz kącik z umywalką. Dla wszystkich gości dostępne było ofuro, a futony magicznie pojawiały się i znikały w pokoju w czasie posiłków. Kolacja i śniadanie serwowane były w jadalni o tej samej godzinie dla wszystkich gości. I były nie tylko przepięknie podane (tylko spójrzcie na te zdjęcia!), ale i smakowały znakomicie.

 kolacja

śniadanie

Na wyspie spędziliśmy poniedziałek i wtorek. Ciekawiło nas samo miejsce oraz architektura Tadao Ando wpisana w krajobraz Naoshimy. Mieliśmy świadomość, że w poniedziałki wszystkie muzea poza Benesse House Museum są zamknięte. Dzięki temu pierwszego dnia uniknęliśmy tłumów i mieliśmy wyspę oraz słynną żółtą dynię Kusamy praktycznie dla siebie. Pogoda nie do końca nastrajała do spacerów (było bardzo wietrznie), mimo to postanowiliśmy obejść część wyspy pieszo. Widoki były niesamowite, a po drodze trafiliśmy nawet na przystanek Totoro (ponoć ktoś go kiedyś zrobił i odnawia, co kilka lat, jak wyczytałam w Internecie).




Benesse House Museum to spory teren obejmujący kilkanaście prac wystawionych na świeżym powietrzu, plażę, restaurację oraz hotel. Niestety największy skarb tego miejsca, praca the Oval, jest dostępna jedynie dla gości hotelowych. Szkoda… Spędziliśmy na terenie muzeum popołudnie aż do wieczora. Architektura Tadao Ando świetnie współgrała wraz ze zmieniającą się porą dnia, wiatrem i zachodzącym słońcem. Kolor betonu, morza i zieleń drzew tworzyły harmonijną całość. Budynki oddalone są od siebie o kilka minut drogi, a spacerując można podziwiać nabrzeże oraz porozrzucane po wyspie dzieła sztuki.




Drugiego dnia korzystaliśmy z autobusów i shuttle busów, aby szybciej poruszać się między miejscami, które chcieliśmy zobaczyć. Dzień rozpoczęliśmy od wschodniej części wyspy i okolic drugiego portu Honmura, gdzie znajduje się Art House Project. To fantastyczna inicjatywa, która poniekąd skojarzyła mi się z wrocławskim festiwalem Survival. Całość obejmuje 7 budynków, które zostały zamienione w miejsca sztuki. Udało nam się odwiedzić wszystkie poza Kinzą, która akurat nie była dostępna dla zwiedzających. Na mnie największe wrażenie zrobiła, ale Minamidera zaprojektowana, jak większość budynków na wyspie, przez Ando Tadao. Nie będę Wam zdradzać dlaczego. Jeśli kiedyś będziecie mieli okazję być na Naoshimie, koniecznie sprawdźcie sami! 

Go'o Shrine, jeden z projektów Art House Project

Na koniec zostawiliśmy sobie Chichu Museum (miejsce jest oblegane i warto zawczasu kupić bilety przez Internet) oraz Le Ufan Museum. Stojąc w kolejce po bilety do pierwszego muzeum, zdecydowaliśmy się kupić je jednak na szybko przez Internet. Do wolnego slotu mieliśmy godzinę, więc w tym czasie przespacerowaliśmy się do Le Ufam Museum, które oddalone jest około 10 minut pieszo od Chichu Museum. Muzeum nie jest zbyt duże i mieści prace koreańskiego artysty Le Ufana. Podobnie jak w Benesse House Museum dzieła sztuki i betonowa architektura dopełniają się tworząc spójną całość.

 Dziedziniec Le Ufan Museum

Chichu Museum imponuje architekturą i samo przechadzanie się betonowymi korytarzami, obserwowanie wpadającego światła i odkrywanie nowych zakamarków tego miejsc, sprawiło nam ogromną frajdę. Wewnątrz swoją obecność zaznaczają trzej artyści: Claude Monet, James Turell oraz Walter De Maria. Wszystkie prace wkomponowane są w architekturę muzeum, panuje cisza i spokój, naprawdę można w tym miejscu kontemplować sztukę. A wszystko razem tworzy imponującą całość.
Seria Water Lilies

Więcej
https://archirama.muratorplus.pl/architektura/naoshima-wyspa-sztuki-w-japonii,67_1091.html
Claude Moneta, Jamesa Turella oraz


W żadnym muzeum nie wolno robić zdjęć - poza kilkoma miejscami w Benesse House Museum. Bez ograniczeń można za to fotografować prace umieszczone na zewnątrz, w tym obleganą żółtą dynię Kusamy. Muzea porozrzucane są po wschodniej i zachodniej stronie wyspy, którą można obejść pieszo, objechać rowerem lub korzystać ze wspomnianych już busów. Ceny są dosyć wysokie i trzeba przygotować się na spory wydatek, jeśli chcemy odwiedzić wszystkie miejsca na wyspie. Więcej praktycznych informacji tutaj.



Cudne na wyspie jest to, że mała sztuka jest wszędzie, pojawia się na płotach, przystankach, etc. Dużą przyjemność sprawia samo włóczenie się po wyspie nabrzeżem albo miedzy domkami w wąskich uliczkach.Warto podkreślić, że mimo iż Naoshima nazywana jest wyspą sztuki, nie jest do końca tylko wymyślonym artystycznym tworem. To miejsce, gdzie na co dzień mieszkają i pracują ludzie, których spokój oraz prywatną przestrzeń należy szanować. Obecność osób z zewnątrz należy tutaj do codzienności, mimo to miałam wrażenie, że nie jesteśmy zauważani, a życie na Naoshimie płynie sobie jak gdyby nigdy nic. :)

Zdecydowanie Naoshima, sztuka współgrająca z naturą oraz cudowny ryokan Shioya na zawsze pozostaną w naszych wspomnieniach. Obiecałam sobie, że kiedyś na wyspę jeszcze wrócę. A więc... do zobaczenia!