sobota, 15 maja 2021

A gdyby tak ze świata zniknęły koty?

 


Pamiętam, jak na jednych zajęciach w czasie studiów zajmowaliśmy się tematyką śmierci. Jej oswajaniem, ośmieszaniem, aby wydawała się mniej straszna. W polskiej kulturze ludowej i w kulturach innych krajów było na to pomysłów bez liku. Kiedyś śmierć była częścią życia. Dzisiaj zwykle się o niej nie mówi. Nie chcemy o niej myśleć, mimo ze jej nieuchronność wisi nad nami jak jakaś gradowa chmura. Obecnie śmierć nie tyle ośmieszamy, drwimy z niej, co wypieramy ją z naszej codzienności. Nie chcemy o niej pamiętać na co dzień.

"Za to diabeł nosił się pstrokato. Miał żółtą hawajską koszulę w palmy i amerykańskie samochody retro, krótkie spodnie, a na głowie okulary przeciwsłoneczne."

Bohater książki A gdyby tak ze świata zniknęły koty? staje w obliczu nieuniknionego w momencie, gdy dowiaduje się, że wkrótce umrze. Nim jeszcze zdąży do końca przyswoić sobie tę wiadomość, na jego drodze staje sam diabeł z propozycją, wydawałoby się, nie do odrzucenia. W zamian za usunięcie jednej rzeczy ze świata, przedłuży swoje życie o kolejny dzień. Oferta wydaje się być dla naszego bohatera absurdalna, jednak po czasie przystaje na propozycję diabła. 

"Gdyby zniknął Sałatek, Kapustek i mama... Jak głupi i bezmyślny musiałem być, skoro nie potrafiłem sobie tego wyobrazić? Ale teraz już zrozumiałem. Każda rzecz istnieje na świecie z jakiejś przyczyny. I żaden powód nie jest wystarczająco dobry, by coś z niego usunąć." 

Początkowo usuwane rzeczy wydaja się być zbędne. Zanim decyzja zostanie podjęta, nasz bohater rozważa wszystkie za i przeciw. Rozmyśla nad tym, jak inny byłby świat, gdyby danej rzeczy nigdy na nim nie było. I tak usuwa między innymi zegarki i telefony. Z każdym z tych przedmiotów wiążą się jednak jakieś wspomnienia. Wydarzenia, które już teraz nie miałaby prawa zaistnieć, a tym samym, nie byłoby czego zapamiętać. Rzeczy na pozór błahe i niepotrzebne zyskują na znaczeniu w relacji z drugim człowiekiem. 

Czytając co jakiś czas wracał do mnie wiersz Wisławy Szymborskiej Kot w pustym mieszkaniu  rozpoczynajacy się słowami: Umrzeć - tego nie robi się kotu. Dawno temu analiza tego wiersza była tematem jednej z moich prac. Również dlatego mam go stale w pamieci. A teraz dodatkowo nabrał mocy przy czytaniu opowieści Genki Kawamury. W życiu naszego bohatera koty miały zasłużone miejsce od dawna. Najpierw w postaci Sałatka, ukochanego kota jego mamy, a następnie Kapustka, obecnego towarzysza życia. Kiedy okazuje się, że ze świata mają zniknąć i koty, podjecie decyzji nie jest już takie łatwe, żeby nie powiedzieć niemożliwe. Pozbycie się kotów, a tym samym jedynego przyjaciela, nie wchodzi już w rachubę. 

A gdyby tak ze świata zniknęły koty? wywołuje w nas pytanie, czy, a jeśli tak, to co bylibysmy skłonni poświęcić, aby zyskać jeszcze jeden dzień. Czy nie odkładamy zbyt wielu rzeczy na potem, licząc na to, ze kiedyś, ze jakoś to będzie albo ze to potem może wcale nie nadejść. To, co podobało mi się w tej krótkiej opowiastce, to fakt, ze nasz bohater nie łapie się życia kurczowo. Nie jest może do końca pogodzony ze swoim losem, dlatego przyjmuje ofertę diabła, ale też panicznie nie wykorzystuje okazji, aby zyskać jeszcze jeden dzień. I jeszcze jeden. I jeszcze jeden bezrefleksyjnie poświęcając kolejne rzeczy, wspomnienia, osoby...

Zachęcam do przeczytania i małej zadumy nad światem. :)


Cyt. za: Genki Kawamura, A gdyby tak ze świata zniknęły koty?, Kraków 2021, s.11.
Cyt. za: Genki Kawamura, A gdyby tak ze świata zniknęły koty?, Kraków 2021, s.134.

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Dwa przewodniki, dwa światy, jedna Japonia

 

Jakiś czas temu sprawiłam sobie dwa przewodniki: Japonia. Subiektywny przewodnik nieokrzesanego gaijina oraz Japonia. Przewodnik osobisty. 'Subiektywny' i 'osobisty' to słowa, które mnie przyciągają - bardzo mnie ciekawi spojrzenie na Japonię konkretnej osoby oparte na własnych doświadczeniach, dlatego lubię czytać różne opowieści z podróży osób, którym udało się Kraj Kwitnącej Wiśni odwiedzić, zamieszkać w nim czy pobyć tam choć przez chwilę. Nie zawsze jest to lektura zajmująca, ponieważ często tematy, miejsca, zdarzenia się powtarzają, mimo to po takie książki lubię sięgać najbardziej. Zresztą cała moja historia z Japonią zaczęła się właśnie od relacji z podróży napisanych, już chyba mogę tak to określić, wieki temu.

Z kolei słowo 'przewodnik' zwykle mnie odstrasza. Po pierwsze dlatego że bardzo rzadko, żeby nie napisać wcale, zdarza mi się korzystać z tego typu publikacji, kiedy planuję jakąkolwiek podróż. Zdecydowanie wolę szperać w Internecie, sama sobie wszystko poukładać/rozplanować, a bardzo często natykam się na ciekawe miejsca zupełnie przypadkiem, np. czytając jakiś artykuł. Po drugie, z przewodnikiem jednak kojarzy mi się tylko i wyłącznie podawanie powtarzających się wszędzie informacji w mało interesujący encyklopedyczny sposób - no bo jak na kilku stronach opisać całe bogactwo np. takiego miasta jak Kioto, czy prefektury Shimane, o całej Japonii nie wspominając.

Miałam więc bardzo mieszane uczucia, kiedy sięgałam po obie te książki. Obie, niestety, trochę mnie rozczarowały.

 Japonia. Subiektywny przewodnik nieokrzesanego gaijina

Przyznam od razu, że z braku czasu nie zaglądałam na bloga Rodziną w świat i przeczytałam jedynie kilka postów 'japońskich'. Kiedy natknęłam się na zapowiedź książki Japonia. Subiektywny przewodnik nieokrzesanego gaijina, zamówiłam od razu będąc ciekawa perypetii rodziny na drugim końcu świata. Bo przewodnik, ale jednak subiektywny, więc zakładałam, że treść książki będzie po prostu spisanymi historiami z bloga lub historiami podobnymi. I tu, niestety, przyszło pierwsze rozczarowanie, ponieważ książka jest kolejnym zbiorem haseł o Japonii, które opisane są owszem z zabawny sposób, ale skrótowo i szczerze mówiąc nie wnoszą kompletnie nic nowego do mojej wiedzy na temat Japonii. Książkę czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, ale dla mnie była po prostu nudna. I nie chodzi tutaj o to, że piszę te słowa z perspektywy osoby wszystko wiedzącej, bo za taka się nie uważam, ale naprawdę informacje zawarte w książce nie dość, ze można znaleźć w wielu innych książkach o Japonii, to jeszcze wystarczy tak naprawdę Internet i dostaniemy tę samą porcję wiedzy w kilka minut. Dodatkowo mnie po jakimś czasie styl pisania autorów i przeładowanie żartobliwym, ale nieco wydaje mi się również lekceważącym/prześmiewczym tonem po prostu zmęczył. To, co być może świetnie się sprawdziło w pisaniu postów, niekoniecznie dobrze wyszło na stronach książki.  

Duży plus za wykorzystanie przez autorów tylko własnych zdjęć. Niestety jest to książka, do której prawdopodobnie już nigdy więcej nie będę zaglądać.

 
Japonia. Przewodnik osobisty

Japonia. Przewodnik osobisty skusiła mnie przede wszystkim zapowiedzią rozmów zawartych w książce. Spodobała mi się też okładka, nie powiem, że nie. :) Wydanie już spodobało mi się trochę mniej - ciężkie strony, za mały moim zdaniem format i zdjęcia nie zawsze spod ręki autorów (rozumiem, ze nie zawsze się da, ale dla mnie nieco umniejsza to wartość publikacji - wolę gorszej jakości zdjęcia autorskie, niż zdjęcia z internetowych baz). Oddanie głosu przedstawicielom licznych japońskich sztuk, rękodzielnikom, którzy od pokoleń kontynuują tradycję np. wyrabiania bambusowych miotełek chasen to sposób, aby zapoznać czytelnika z niektórymi z tych sztuk, a także być może dotrzeć do nowych odbiorców, których japońskie rękodzieło zainteresuje.

Układ książki to rozdziały podzielone ze względu na obszar geograficzny, np. Alpy Japońskie czy Wakayama. Na początku każdego z nich mamy krótki opis oraz sugerowane miejsca, które warto odwiedzić. Moim zdaniem to najsłabsze fragmenty książki - niewiele wnoszące i po prostu nieco nużące. Szybko je czytałam, aby przejść do kolejnych postaci ze świata japońskiej sztuki czy rękodzieła. Bardzo miłym zaskoczeniem była dla mnie rozmowa z panem Kōji Yoshioka na temat herbaty z mojej ukochanej Wazuki oraz z Haną Umedą, prekursorką klasycznego tańca japońskiego w Polsce, dzięki której odkryłam piękno jiutamai. Doświadczenia osób, które na co dzień obcują z japońską sztuką są fascynujące i cieszę się, że autorom książki udało się tak wielu z nich zaprosić do rozmowy.

Który z przewodników wygrywa tę małą batalię? Jak dla mnie Japonia. Przewodnik osobisty, głównie z powodu rozmów w nim zawartych. Ale jak zwykle zachęcam, aby przeczytać obie książki. I wyrobić sobie własne zdanie. :)

poniedziałek, 18 stycznia 2021

Smutna Stacja Tokio Ueno...


 
 

Lata temu odwiedzając Park Ueno po raz pierwszy zetknęłam się z problemem bezdomności w Japonii. Po jednej stronie parku wzdłuż ogrodzenia stały jeden za drugim prowizoryczne namioty. Nakryte charakterystyczną niebieską folią odcinały się na tle otaczającego ich krajobrazu. Nie mogłam dostrzec ich mieszkańców, z namiotów nie wydobywał się żaden dźwięk, ale widać było ślady obecności drugiego człowieka. Szczególnie zapamiętałam jeden obraz, który mam wciąż przed oczami - schnącą na słońcu białą koszulę powiewającą na wietrze wywieszoną przed jednym ze schronień. Zdziwiło mnie to trochę i zapytałam o to znajomych Japończyków. Odpowiedź również nieco mnie zaskoczyła. Okazało się, że niektórzy bezdomni mimo że nie mają dachu nad głową (między innymi z powodu bardzo wysokich cen w Tokio, jak mi powiedziano) nadal codziennie pracują. Stąd potrzeba posiadania białych koszul, co często jest wymogiem przy podejmowaniu pracy. 


"Nie chodzi o tęsknotę, nostalgię czy inny sentymentalizm, ja nie mogłem znieść teraźniejszości, a przyszłość wzbudzała we mnie strach, dlatego ciągle odruchowo wracałem do przeszłości, do czasu, który nigdzie nie ucieknie, bo już minął (...)."


Bezdomność ma wiele twarzy, często wiąże się z biedą i niemożnością lub niechęcią dopasowania się do zastanej rzeczywistości. W Japonii bardzo ceni się wartości rodzinne i bezdomność bywa odczytywana również jako niechęć lub niemożność założenia rodziny (o tym między innymi tutaj). Bohater Stacji Tokio Ueno jest bezdomnym z wyboru. A raczej był, ponieważ poznajemy go już nie jako człowieka z krwi i kości, ale ducha, który po śmierci wraca do Parku Ueno i przygląda się jego mieszkańcom. Kazu doświadczył w swoim życiu wiele złego. Śmierć syna i inne tragiczne wypadki mocno odcisnęły się na jego psychice. Dodatkowo wiele lat swojego życia spędził poza domem imając się różnych prac, aby móc wyżywić rodzinę. Wracał do domu, do swoich bliskich bardzo rzadko i na krótko. Ostatecznie porzucił rodzinne strony, wrócił do Tokio, gdzie zamieszkał w parku Ueno. 

Z jego opowieści przebija przede wszystkim smutek. Nie żal czy złość, ale ogromne przygnębienie. Kazu po śmierci nie zastaje ukojenia. Jego duch błąka się po parku i wraca niejednokrotnie do czasów minionych. Wspomina swoje życie, ale również losy innych bezdomnych. Będących częścią społeczeństwa i jednocześnie żyjących obok niego. Wspomnienia Kazu przeplatają się ze skrawkami rozmów osób przechodzących przez park. Dla nich bezdomni stanowią tylko tło, są częścią krajobrazu. Dobitnym wyrazem tego są tzw. 'polowania', które co jakiś czas odbywają się w parku. Na kilka dni przed, ale bywa że i na kilka godzin, na każdym namiocie policja pozostawia informację. Kiedy i na jak długo bezdomni muszą opuścić parkowe tereny i poszukać schronienia gdzieś indziej.

Przy wejściu do szałasu znalazłem przyczepiona kartkę. 
Specjalne sprzątanie parku odbędzie się zgodnie z poniższymi wytycznymi. Proszę przenieść namioty i rzeczy osobiste. 
Data: 20.11.2006 (poniedziałek) bez względu na pogodę
Do godz. 8:30 należy opuścić dotychczasowe miejsce (Wstęp do parku wzbroniony w godz. 8:30-13:00).

Kazu nie wszystko mówi wprost i podaje nam na tacy. Część jego smutku jest zawoalowana, skryta pod warstwami, których odkrywanie boli tym bardziej, im bliżej jego jesteśmy. Smutek i samotność człowieka stanowią główny motyw tej powieści, a Kazu jest człowiekiem/duchem opisującym życie, którego już nie ma. Próżno szukać w tej książce nadziei czy ukojenia. Kazu mając rodzinę, praktycznie nie znał swoich dzieci i nigdy nie narodziła się między nimi silna więź. Pracował ciężko daleko od swoich najbliższych przez większą część swojego życia. Jego sensem było zarobienie na chleb, nawet kosztem czasu spędzanego z rodziną. Mimo wszystko Kazu snuje swoją opowieść spokojnie, można odnieść wrażenie, że momentami wręcz beznamiętnie. Nie wydaje mi się jednak, aby był pogodzony z tym wszystkim, co go spotkało. Myślę, ze jest to wyraz rezygnacji i wspominanego już smutku. Smutku, który otępia i nie pozwala już dłużej żyć...



Cyt. za: Yu Miri, Stacja Tokio Ueno, Kraków 2020, s.19.
Cyt. za: Yu Miri, Stacja Tokio Ueno, Kraków 2020, s.129.


niedziela, 3 stycznia 2021

Izumo taisha, czyli miejsce, gdzie spotykają się bóstwa

 

Raz do roku 8 milionów shintoistycznych bóstw udaje się do chramu w mieście Izumo. Spotykają się tam w dziesiątym miesiącu kalendarza księżycowego, zwanego w Izumo kamiaritsuki ('miesiąc, w którym bóstwa są obecne') oraz kannazuki ('miesiąc bez bóstw'), jak czas ten nazywany jest w pozostałej części Japonii. Izumo taisha (出雲大社) to jeden z najważniejszych chramów shintō (出雲大社) i drugi najstarszy chram shintō w Japonii (o pierwszym, czyli Ise Jingū pisałam tutaj).

Izumo-taisha od dawna chodziła mi po głowie i koniecznie chciałam odwiedzić to miejsce, kiedy nadarzy się okazja. Podczas ostatniej podróży do Japonii udało nam się pojechać do Matsue, skąd wybraliśmy się na kilka godzin do Izumo, miasta w prefekturze Shimane. Po 30-minutowej jeździe pociągiem, czekała nas jeszcze podróż autobusem, który zatrzymuje się tuż przed bramą torii prowadzącą na tereny chramu. My jednak zdecydowaliśmy się wysiąść wcześniej i przejść się wzdłuż ulicy handlowo-usługowej z licznymi kawiarniami i restauracjami.


Tuż przy wejściu na teren Izumo taisha stoi brama torii, za którą rozpoczyna się ścieżka umiejscowiona pomiędzy majestatycznymi drzewami. Po drodze mija się wiele mniejszych chramów/kapliczek, a przy niektórych dostępne są informacje w języku angielskim oraz kody QR, dzięki którym można dowiedzieć się więcej, jeśli coś nas zainteresuje. Po przekroczeniu bramy zostaliśmy również pouczeni łamanym angielskim przez odwiedzającego to miejsce mężczyznę, że znajdujemy się w miejscu szczególnym, gdzie należy zachować cisze okazując mu szacunek. I ze warto tym pomniejszym chramom/kapliczkom również poświęcić trochę czasu. Niestety, nie mając zbyt wiele czasu (chcieliśmy zdążyć na zachód słońca nas jeziorem Shinji, o czym jeszcze kiedyś napiszę) tylko pobieżnie przyjrzeliśmy się temu, co mijaliśmy po drodze.


 
 
 
A wszędzie dookoła króliki! Single, w parach, stadami buszują na terenie chramu. Każdy z nich jest inny, ale wszystkie są tak samo urocze. Przy niektórych odwiedzający chram pozostawiają szyszki, co ma przynieść pomyślność, a może i szczęście w miłości...



 

 

A skąd te króliki? Zwierzęta te są częścią opowieści o bóstwie Ōkuni-nushi (大国主), dosłownie 'Wielki Pan Ziemi', które odpowiedzialne było za stworzenie ziemi w czasie kreacji świata i które czczone jest w chramie Izumo taisha. Ōkuni-nushi uratował pewnego królika przed okrutnym losem, a opowieść o zającu/króliku z Inaby można przeczytać między innymi tutaj. Ōkuni-nushi uważany jest za opiekuna rolnictwa i małżeństw/związków, bywa nazywany bóstwem miłości. Wiele osób przyjeżdża do Izumo taisha, aby prosić o znalezienie dobrego partnera. Z tego powodu również sposób składania modlitwy różni się tutaj od innych chramów shinto. W Izumo taisha klaszczemy cztery a nie dwa razy, kiedy chcemy przywołać bóstwa, aby wysłuchały naszych próśb. Po dwa klaśnięcia dla siebie oraz przyszłego partnera. Bardzo znany chram Ōkuni-nushi znajduje się także na terenie świątyni Kiyomizu w Kioto. 



Idąc wytyczoną ścieżką i przechodząc przez kolejną bramę torii widzieliśmy już ze znacznej odległości świętą linę shimenawa. Bardzo szybkim krokiem pokonaliśmy resztę drogi i w końcu dało nam się stanąć przed, jak nam się wydawało, największą świętą liną w Japonii... Zrobiliśmy trochę zdjęć i obserwowaliśmy z zachwytem zadzierając głowy do góry. Kręciliśmy się wokół niej dobrych parę minut, następnie postanowiliśmy obejść teren chramu, odstać swoje w kolejce po wpis w goshuinchō oraz podziwialiśmy drewniane zabudowania, przepięknie zdobione i odcinające się na tle zielonego lasu.

 
Jakież było spore nasze zdziwienie, gdy tak spacerując przeszliśmy przez niemalże szparę w płocie chciałoby się napisać, i stanęliśmy oko w oko z TĄ właściwą znaną nam z setki zdjęć świętą liną. Okazało się, że ta największa i wyjątkowa shimenawa znajduje się nad wejściem do świętej hali tanecznej (kaguraden), która umiejscowiona jest po lewej stronie głównych zabudowań chramu. I faktycznie jest ogromna!
 

Charakterystyczna ogromna oshimenawa oddzielająca świat bóstw od naszego, pojawia się na folderach, pocztówkach, pamiątkach z podróży. Ta święta lina jest największą tego typu w Japonii i mierzy 13,5m oraz waży 4,5 tony. Co kilka lat shimenawa jest wymieniana na nową, kilkadziesiąt osób bierze udział w tworzeniu nowej liny, co trwa około trzech miesięcy, a aby je wymienić potrzebny jest specjalny dźwig.


Wszystkie te zachwyty oraz eksplorowanie terenu chramu sprawiło, ze zaczęliśmy myśleć o rzeczach bardziej doczesnych. Nie ma lepszego dania na pusty żołądek, jeśli akurat jesteśmy w Izumo niż Izumo enmusubi donburi. Enmusubi (縁結) oznacza związek małżeński i niekończącą się miłość, więc takie danie ma również wspomóc nasze starania i dopomóc szczęściu w miłości. Ogromna micha pełna pysznego grzybowego bulionu z ryżem, warzywami, mięsem, a na samym dnie jeszcze do tego wszystkiego naleśnik. Najeść można było się już od samego patrzenia. :)


Zaraz po posiłku musieliśmy ruszyć w drogę powrotną mając w głowach, bo nie w brzuchach, pewien niedosyt. Jeśli zdarzy Wam się kiedyś wybrać do Izumo, na pewno warto na to miejsce poświęcić cały dzień, a nie kilka godzin. Szczególnie mając na uwadze, ze tereny Izumo taisha są spore, a w niedalekiej odległości znajduje się również przepiękna plaża oraz świątynka dedykowana bogini Benzaiten. Tam nie udało nam się już jednak dotrzeć... Więc mamy po co wracać!



niedziela, 8 listopada 2020

Fukushima, historia (nie)zapomniana...

 

Kiedy dostałam propozycję przeczytania książki Urbex History: Fukushima. Wchodzimy do skażonej strefy, przyznam, że chwilę się zastanawiałam, czy chcę po tę publikację sięgać. Nie tylko z powodu napiętego ostatnio harmonogramu zajęć, ale także dlatego, że temat Fukushimy, a co za tym idzie, katastrofy, która dotknęła to miasto i okolice, został już wzdłuż i wszerz opisany, sfotografowany, sfilmowany - jednym słowem przemielony przez media, turystów, poszukiwaczy przygód, etc. Niedawno powstał nawet film Fukushima 50 opowiadający o grupie 50 pracowników elektrowni, którzy pozostali na miejscu i próbowali nie dopuścić do tragicznego końca. Dodam tylko, że w jedną z głównych ról wcielił się Ken Watanabe, więc pewnie obejrzę. :).

 


 

W każdym razie pomyślałam, że ciekawie będzie spojrzeć na Fukushimę oczyma nie tylko rodaków, ale również eksploratorów miejsc zapomnianych, opuszczonych, czy też jak sami o sobie piszą miejsc, do których wchodzić nie wolno. :) Łukasz Dabrowski, Konrad Niedziułka, Jakub Stankowski spełnili jedno ze swoich marzeń i postanowili nam o tym napisać. Książka jest przepełniona ich entuzjazmem do tego, co robią, dlatego przyjemnie czytało się relacje z ich wyprawy na drugi koniec świata. Nie do końca odnajduję się w temacie urban exploration, ale...

Swego czasu trochę interesował mnie temat japońskich ruin, haikyo (廃墟), czyli właśnie opuszczonych miejsc, do których docierali eksploratorzy i często na własną rękę pokazywali światu, jak obecnie wyglądają. Zarośnięte lunaparki, kruszejące domy i fabryk opuszczone hotele i wille... To, co wydaje mi się być najbardziej interesujące, to fakt, ze te wszystkie miejsca, kiedyś żyły - ktoś w nich mieszkał, pracował, bawił się. To obraz pewnych dni zatrzymanych w czasie. Prawda, zakurzony i odrapany, ale prawdziwy. Antropologia codzienności to ta część nauki o człowieku, która zawsze fascynowała mnie najbardziej. Nie tylko to, gdzie, ale także, a może przede wszystkim, jak ludzie żyją, jak spędzają czas oraz co przykuwa ich uwagę, jakimi przedmiotami się otaczają, jakie przedmioty wytwarzają i które uważają za swoje skarby. Świat haikyo pokazuje sporo miejsc zatrzymanych w czasie. Porzuconych, zastygłych w danym momencie, często obrośniętych nie tylko roślinami, ale i przedmiotami, które ktoś kiedyś pozostawił. Sporo takich japońskich miejsc znajdziecie między innymi na tej stronie

Postanowiłam więc zajrzeć do książki Urbex History: Fukushima. Wchodzimy do skażonej strefy i trochę Wam o moich wrażeniach napisać. W tym miejscu chciałabym podziękować Wydawnictwu Otwarte oraz samym autorom za taką możliwość. Dodam jeszcze, że nie byłam w Fukushimie i rejon ten jakoś nigdy za bardzo mnie nie interesował. Być może kiedyś będzie okazja tam dotrzeć...

Książka wydana jest w sposób, który zwykle nie zachęca mnie do czytania. Wolę, jak tekst oddycha i z reguły wyznaję zasadę im mniej przeszkadzajek przy czytaniu, tym lepiej. Szczególnie, gdy do czynienia mamy ze swego rodzaju reportażem. Tutaj przeszkadzajek jest sporo - począwszy od wstawek na marginesach, po linie oddzielające marginesy od tekstu po czcionki, których użyto np. do napisania tytułów. A to wszystko jest dosyć pstrokate, kolorowe, trochę krzyczy. A ja nie lubię, jak tekst do mnie krzyczy. :) Dotyczy to również samego tekstu, który w wielu miejscach wydał mi się transkryptem filmików z YT, których przyznam jeszcze nie zdążyłam obejrzeć*. Rozmowy między naszymi autorami okraszone żartami mało do mnie przemawiały i bardzo szybko dialogi autorów zaczęłam trochę pomijać skupiając się na opisach oraz rozmowach z mieszkańcami Fukushimy oraz innych odwiedzanych przez autorów miejsc. Wiadomo, że nie wszystko ma się każdemu podobać. Autorzy zresztą w kilku miejscach sugerują, że taki styl właśnie mają i pewnie niejeden miłośnik ich przygód ten styl lubi. Ja się w nim nie odnajduję. Po prostu. 

"Zwróciłem uwagę na wiszący na krześle kobiecy żakiet, ewidentnie przygotowany przez kogoś na następny dzień. Od ośmiu lat oczekuje na właścicielkę i będzie tam wisiał, aż budynek się rozpadnie bądź zostanie wyburzony w ramach oczyszczania terenu."

Co wcale jednak nie umniejsza zawartości tej książki. Mimo tych wszystkich przeszkadzajek, w książce odnaleźć można sporo wiedzy oraz interesujących historii z życia. Wydawać by się mogło, ze, tak jak wspominałam, o katastrofie w Fukushimie, zabójczym tsunami i ich skutkach powiedziano i napisano już wszystko. A jednak wciąż i wciąż powraca się do tych wydarzeń i do ludzi, którzy byli tych wydarzeń świadkami. To właśnie sylwetki osób, które autorzy spotykali na swej drodze, były dla mnie najbardziej godne uwagi. Ludzie, którzy wrócili na te tereny, którzy żyją w tej swojej nowej normalności i próbują jakoś na nowo zdefiniować otaczającą ich rzeczywistość. Mimo ton radioaktywnej ziemi za oknem. Mimo braku odpowiedzi na pytanie, co dalej. Mimo tragicznych wspomnień, które kładą cień na każdy ich dzień i które już na zawsze będą częścią Japonii. Mimo tego wszystkiego próbują...

Dzięki naszym autorom mamy wgląd w osławioną już strefę i miejsca, do których zazwyczaj nie każdy może wejść, a już na pewno nie bez przewodnika. Docieramy między innymi do opuszczonej szkoły, do prywatnych domów, do których nigdy już nikt nie powróci, salonów pachinko, sklepów i innych miejsc kiedyś tętniących życiem. Wszystko to tworzy przygnębiający obraz minionych dni. Obraz uwieczniony nie tylko tekstem, ale również spora ilością zdjęć. Dodatkowo każdy rozdział w książce kończy się podaniem kodu QR, który jest odnośnikiem do konkretnego filmiku na YT.

To, co bardzo do mnie przemawia, to fakt, ze wszyscy autorzy są bardzo szczerzy w tym, co piszą i uczciwie relacjonują każdy dzień wyprawy. Ich zdziwienia, zachwyty i refleksje składają się w spójną całość i są wyrazem dotarcia do nieznanego wcześniej kraju, poznawania odmiennej kultury oraz spełnienia marzeń. Trochę obawiałam się, że książka będzie miała wydźwięk taniej sensacji, niczego takiego w niej jednak nie znajdziecie. Na całe szczęście. Zachęcam, aby zapoznać się z relacją z tej japońskiej wyprawy. A jeśli podoba Wam się idea urbexu i chcielibyście wesprzeć autorów w kolejnych przedsięwzięciach, można to zrobić na Patronite tutaj

 

* Wszystkie filmiki można obejrzeć na kanale na YT tutaj


(Cyt. za: Łukasz Dabrowski, Konrad Niedziułka, Jakub Stankowski, Urbex History: Fukushima. Wchodzimy do skażonej strefy, Kraków 2020, s. 71.)