czwartek, 26 stycznia 2017

KAME, zielony berliński żółw


Mam swoje małe zielone miejsce w Berlinie. To Mamecha, o której pisałam tutaj. I nie obyło się bez odwiedzin w tym miejscu i tym razem. Jednak tego posta chciałam poświęcić innemu zielonemu miejscu, które również mnie urzekło i do którego także będę wracać. Są trzy główne powody, dla których bardzo mi zależało, żeby do KAME dotrzeć: matcha, japońskie wypieki i ceramika z Bolesławca. :) 



KAME odkryłam przeszukując sieć przed wyjazdem do Berlina na Japan Festival Berlin, o którym niedługo napiszę. Chciałam sprawdzić, czy "urodziło się" coś nowego zielonego/japońskiego na mapie tego miasta. Okazało się, że powstało KAME i to w miejscu, które może pretendować do miana małej azjatyckiej dzielnicy. Niedaleko znajdują się japońskie i nie tylko knajpki, azjatyckie delikatesy oraz J-Store. W tym ostatnim chciałyśmy sobie z K. zrobić purikura, ale cena nas odstraszyła... 



Miałyśmy w planach odwiedzić KAME w ostatni dzień naszego pobytu w Berlinie. Los jednak poniekąd chciał inaczej, ponieważ okazało się, ze na wspomnianym japońskim festiwalu KAME miało swój stand i serwowało pyszności. Na pierwszy ogień poszły meronpany i karepany oraz matcha drinki, a drugiego dnia anpany oraz... onigirazu, w których do utraty tchu zakochała się K. Ja trochę też. :) Urzekły nas smaki, przemiła obsługa i bon zniżkowy do stacjonarnego KAME. 


KAME po japońsku znaczy "żółw". W tym wypadku żółw bardzo zielony. W menu KAME są jednak nie tylko smakołyki z matcha, ale także z yuzu, czerwoną fasola i czekoladą. Można tu kupić wypieki, którymi w Japonii się zajadałam i które ciężko dostać poza Nipponem. I co ważne, smakują jak wprost z Japonii. Sztandarowym przysmakiem KAME są onigirazu. Niektórzy twierdzą, że to lepsza wersja onigiri. Na pewno dwie rzeczy sprawiają, że ta przekąska wysuwa się na prowadzenie: możliwość wepchania do środka większej ilości składników oraz fakt, że onigirazu podaje się na świeżo, jeszcze ciepłe.




Wybrałyśmy onigirazu z wołowiną sukiyaki, sałatą i majonezem. Niebo w gębie! Zdrowe, smaczne i zapełnia brzuszek na długo. Na deser wybrałyśmy spory kawałek pysznego delikatnego sernika z matcha. A na drogę do domu meronpan zapakowany w torebkę z kawaii żółwikiem - logo KAME.



Matcha, onigirazu i... Bolesławiec! Kiedy przeczytałam, ze w KAME herbatę i smakołyki serwuje się na polskiej ceramice, wiedziałam, że muszę tam pojechać i zapytać: dlaczego? :) Akiko-san, która akurat była w KAME, zapytana o to, odpowiedziała, że bolesławiecka ceramika jest jedyna w swoim rodzaju, a produkowane wzory bardzo im się spodobały. Nie omieszkała również wspomnieć, że ta ceramika jest obecnie bardzo popularna w Japonii. A moim zdaniem kolorowe wzory z Bolesławca świetnie komponują się ze spokojnym i stonowanym wnętrzem KAME.



KAME to bardzo przyjemne miejsce, gdzie można ukryć się przed berlińskim zgiełkiem i zamyślić się nad zieloną herbatą. Jest przytulnie, smacznie, a obsługa przemiła. KAME na stałe zawita na mojej berlińskiej mapie miasta. Tchüss! 





poniedziałek, 26 grudnia 2016

Nie-pełna pustka. Haiku Elżbiety Tabakowskiej


piórko gołębia
niedostrzeżona zguba
wysoko w górze

Haiku raz po raz do mnie wraca. Czasami jest to tomik haiku wybranych przez Czesława Miłosza (i nie są to jedynie autorzy japońscy) ze świetnymi ilustracjami Andrzej Dudzińskiego, a czasami zbiór wydany lata temu przez Ossolineum (wydanie, które swoją formą nieustannie mnie zachwyca). Do tych dwóch bardzo cenionych przeze mnie zbiorów ostatnio dołączył na moją półkę i trzeci, a to dzięki wydawnictwu Austeria.


Nie-pełna pustka. Haiku autorstwa Elżbiety Tabakowskiej to pięknie wydany tomik, w którym każdemu haiku towarzyszy sumie-e pędzla Lidii Rozmus. Obie panie jawią mi się jako kobiety niezwykłe. Profesor Elżbieta Tabakowska specjalizująca się w językoznawstwie kognitywnym i teorii przekładu jest autorką książek o tajnikach warsztatu tłumacza. Z kolei Lidia Rozmus, artystka od lat mieszkająca w Stanach Zjednoczonych, jest redaktorem artystycznym periodyku Modern Haiku - jej prace mnie zachwyciły i nie będę ukrywać, że spędziłam dłuższą chwilę podziwiając książki (niestety, na razie tylko wirtualnie), w których znalazły się jej prace. W tomiku Nie-pełna pustka. Haiku dla mnie razem z utworami pani Tabakowskiej tworzą pełną pełnię. :)


Haiku jest dla mnie wyjątkową formą wyrazu. Tutaj każde słowo nabiera olbrzymiego znaczenia. Cały utwór to tylko kilka słów. Sztuką jest nie tylko zgrabnie je połączyć, ale i przekazać treść - motyw przewodni konkretnej pory roku,  czyli kigo (季語). Współczesne haiku rządzi się nieco innymi prawami. Odchodzi się, a czasami po prostu trudno jest trzymać się sztywno japońskiego podziału sylab 5/7/5. Również natura nie zawsze już stanowi główne odniesienie dla współczesnych twórców haiku. Odwołują się więc  oni do tradycyjnej sztuki jednocześnie ją przełamując.

przekładoznastwo
dwa teksty dwoje ludzi
bezradny tłumacz

W haiku pani Elżbiety dostrzegam i tę japońską tradycję, i moją codzienność zwykłego szarego człowieka z drugiego końca świata. Te utwory łapią to, co często w natłoku zajęć nam umyka. Lubię się wgryźć w haiku, oglądać każde wybrane przez twórcę słowo i na swój sposób je odczytywać. Do haiku z tego tomiku wracać będę jeszcze nie raz. Dziękuję.

* Wszystkie cytowane haiku pochodzą z tomiku Nie-pełna pustka. Haiku autorstwa Elżbiety Tabakowskiej.

sobota, 17 grudnia 2016

Wielka Fala. Inspiracje sztuką Japonii w polskim malarstwie i grafice

Na takie wydawnictwo czekałam! Ci z Was, Drodzy Czytelnicy, którzy mnie czytają lub znają, wiedzą zapewne, ze inspiracje kulturowe bardzo mnie ciekawią. Nie bez powodu wszędzie, gdzie jestem, szukam Japonii. Wypatruję jej najmniejszych oznak, zapożyczeń, cieni. Japonizmy mnie fascynują. Te z definicji, określające coś, co jest typowe dla Japonii, oraz te w cudzysłowie, trochę koślawe, karykaturalne nawet czasami. Wielka Fala. Inspiracje sztuką Japonii w polskim malarstwie i grafice poświęcona jest japonizmom oznaczającym wpływy sztuki i kultury japońskiej na sztukę Zachodu w drugiej połowie XIX wieku.

                                                           Vincent Van Gogh, Père Tanguy

Wielka fala autorstwa historyka sztuki i malarza Łukasza Kossowskiego oraz kustosz Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, opiekującej się japońską kolekcją Feliksa Jasieńskiego, Małgorzaty Martini, to zebranie w jednym miejscu tych wszystkich dzieł, które od lat podziwiam i które staram się w miarę możliwości obejrzeć na żywo. Nazwiska takie jak Boznańska, Fałat czy Wyczółkowski przyciągają mnie jak magnes. Oczywiście wpływy japońskie nie ograniczają się jedynie do polskich artystów. Japonizmy widać w obrazach Moneta, Van Gogha czy Tissota. Jednak to właśnie dzieła polskich twórców interesują mnie najbardziej.

      Anna Bilińska-Bohdanowicz, Kobieta z japońską parasolką                    Włodzimierz Błocki, Japonka

Bez zbędnego rozwlekania się nad bądź co bądź wielokrotnie już opisywanym zjawiskiem, jakim był japonizm w sztuce Zachodu, autorzy Wielkiej fali zgrabnie wprowadzają nas w temat przybliżając nie tylko samą sylwetkę chyba najbardziej znanego miłośnika sztuki japońskiej tamtych czasów - Feliksa Jasieńskiego, ale także nakreślając ogólny klimat artystyczny ówczesnych czasów w Europie oraz na naszym rodzimym polskim podwórku. Zachwycano się i czerpano ze sztuki japońskiej, na przykład z kompozycji drzeworytu. Na obrazach przedmioty japońskie stanowiły popularne rekwizyty, które z biegiem czasu uzyskały status dzieła sztuki. Wachlarze, ceramika, lalki japońskie i inne przedmioty codziennego użytku zaczęto postrzegać jako wytwory artystyczne, a obrazy dam w kimonach powstawały jedne za drugim. 

                     Alfons Karpiński, Jane z japońską laleczką                       Józef Mehoffer, Drobiazgi na kominku

Warto pamiętać, że zamiłowanie do japońskiej sztuki nie zawsze spotykało się z aprobatą ówczesnych. Początki działalności kolekcjonerów takich jak Feliks Jasieński nie były łatwe. Bardzo chcieli zainteresować tą nowo odkrytą estetyką ludzi wokół siebie. Jednak często spotykali się z niezrozumieniem. Do określania japońskiej sztuki, w tym teatru, stosowano takie słowa jak "blaga", "szopka" czy "parodia". Niektórzy krytykowali to zamiłowanie do japońskiej wytworów i zarzucali jej miłośnikom odwrócenie się od kultury europejskiej. Z kolei zwolennicy sztuki Nipponu sugerowali, że "Europa niszczy sztukę japońską", jak pisał Przesmycki*. Poprzez kontakt Wschodu z Zachodem nastąpiła według nich między innymi degradacja drzeworytu japońskiego - zaczęły powstawać marne odbitki, "tandeta dla bazarów", jak pisał Jasieński*.

                                            Feliks Jasieński                                                   Olga Boznańska

Wielka fala jest moim zdaniem świetnie wydana. Zarówno format jak i układ książki bardzo mnie przekonuje. :) Wnętrze zawiera dużo przestrzeni, tekst nie przytłacza, a część albumowa jest przemyślana. Dostajemy nie tylko zbiór ponad 500 dzieł, ale także noty objaśniające  poszczególne elementy charakterystyczne dla malarstwa japońskiego, które europejscy twórcy wykorzystywali w swoich obrazach. Bardzo spodobał mi się pomysł, aby obok prezentowanych dzieł Zachodu umieścić japońskie dzieło, które stanowić mogło bezpośrednią inspiracje dla europejskich twórców.

                                                 Stanisław Witkiewicz, Motyw krajobrazowy z Lovrany II

                                                   Katsushika Hokusai, Wielka fala w Kanagawie

Czytam i przeglądam Wielką falę już od kilku tygodni - nie jest to książka "na raz". Warto się nią delektować i do niej wracać. Cieszy me oczy stojąc na półce z książkami i będąc na wyciągnięcie ręki. Dzięki czemu mam możliwosć odkrywania japonizmów wciąż na nowo i kiedy tylko chcę. :)

                                                   Julian Fałat, Krajobraz zimowy z rzeką

Więcej informacji na stronie wydawnictwa. Polecam bardzo!

* Cyt. za: Łukasz Kossowski, Wielka fala, [w:] Wielka fala. Inspiracje sztuką Japonii w polskim malarstwie i grafice, Warszawa-Toruń, s. 44.
* Cyt. za: Ibidem, s. 44.

sobota, 26 listopada 2016

Przypadki miłosne pięciu kobiet


Przypadki miłosne pięciu kobiet można zaliczyć do literatury erotycznej a także nurtu gesaku bungaku (戯作文学 "literatura ku rozrywce"). Można przeczytać zawarte w tym zbiorze opowiadania w jeden wieczór nie zagłębiając się zbytnio w ich treść i ukryte znaczenia. Ale można też odkrywać nawiązania, drugie dna oraz czytać Przypadki... nie zapominając o kontekście historycznym i kulturowym XVII-wiecznej Japonii.

Można by zadać sobie pytanie: ale co ja wiem o historii czy kulturze Japonii z tamtego okresu? Bez obaw! Nawet jeśli nie jesteśmy specjalistami w tej dziedzinie, książka jest tak skontrowana, że bez problemu zagłębimy się w świat okresu Edo. Obszerny wstęp przygotowany przez panią Katarzynę Sonnenberg, która także zajęła się tłumaczeniem Ihary, wprowadza nas w świat tych frywolnych historii. Rysuje kontekst, dzięki czemu łatwiej jest nam odnaleźć się w tamtejszej rzeczywistości. Z tego względu bardzo lubię opracowania wydawane przez Uniwersytet Jagielloński - nie do końca wyobrażam sobie przyswajanie takiej literatury bez odpowiedniego naukowego komentarza. 

"Wszystkie bohaterki tracą poczucie czasu, żyjąc jak we śnie, niepomne na zmieniające się pory roku. Pożądliwość wyraża się także w zmianach wyglądu zakochanych kobiet - wyraźnie trawione przez płomień namiętności, który - zgodnie z buddyjskim wyobrażeniem - wyniszcza ich ciało. W skrajnym wycieńczeniu bliskie są szaleństwu gotowe popełnić najzuchwalszy czyn (...)."


Przypadki... czyta się trochę jak dzienniki/pamiętniki ówczesnych kobiet i mężczyzn. Wchodzimy w ich świat, obserwujemy jakimi namiętnościami są targani, a jednocześnie otrzymujemy szersze tło - ówczesnego codziennego życia mieszczan i konwenansów, w jakie są uwikłani. Świat przedstawiony jest bardzo szczegółowo opisany, co mnie akurat interesowało najbardziej - antropologia codzienności to coś, co zawsze przyciąga moją uwagę. A to wszystko podszyte jest niemałą dawką humoru. Dzięki obszernym przypisom jesteśmy na bieżąco z wydarzeniami tamtych czasów, określeniem miejsc, słownictwem, z nawiązaniami np. do japońskich przysłów. To wszystko sprawia, że Przypadki... czyta się wartko, a każda aluzja znajduje swoje odniesienie i nie stawia znaków zapytania. 

Fajnym smaczkiem jest japońska wersja Przypadków..., którą znajdziemy po polskim tłumaczeniu. Jeśli nawet nie zdołamy jej przeczytać w oryginale :), to na pewno docenimy efekt wizualny pięknych znaków kanji. 

Więcej informacji na stronie wydawnictwa. Polecam!

(Cyt. za: K. Sonnenberg, Kōshoku Gonin Onna -  W świecie narracji Ihary Saikaku, [w:] Ihara Saikaku Przypadki miłosne pięciu kobiet, Krkaów 2016, s. 29.)

środa, 9 listopada 2016

Strasznie piękne, czyli japońska sztuka współczesna w BWA



Miałyśmy razem z K. z Japonia pełna chochla spędzić kolejne "japońskie" popołudnie. Tym razem poświęcone japonskiej sztuce współczesnej. A to za sprawą dwóch wystaw, które można oglądać w dwóch oddziałach wrocławskiej Galerii BWA.


Na początek trafiłyśmy do Galerii SiC! na wystawę Where Is My Paradise? Shige Fujishiro, artysty na stałe mieszkającego i tworzącego w Niemczech. Najbardziej interesują go kulturowe różnice miedzy Wschodem a Zachodem. W swoich pracach używa głownie szklanych koralików oraz agrafek. Tworzy z nich swoiste martwe natury oraz przedmioty obrazujące te, z którymi spotykamy się w życiu codziennym.

Uwodzicielskie obiekty Shige Fujishiro odnoszą się do symboliki rajskiego ogrodu. Mając świadomość, że zostaliśmy z niego wygnani, próbujemy jednocześnie doszukiwać się rajskiej obietnicy w małych przyjemnościach świata materialnego.




To właśnie o tej wystawie patrząc na wypchane zwierzęta K. powiedziała: "Strasznie piękne". I doskonale oddaje to nasze uczucia względem tej wystawy, Z jednej strony odrazę i niepokój patrząc w oczy martwych zwierząt, a z drugiej mimo wszystko nie możemy odwrócić wzroku i być obojętnym na ich piękno. Shige Fujishiro pokazywał już te swoje prace w ramach wystawy Animal Planet. Projekt SAKURA łączył w sobie piękno i kruchość życia. Artysta ozdabiając koralikowymi kwiatami wiśni poroża i łby zwierząt zastanawiał się nad europejskim zwyczajem zdobywania trofeów myśliwskich i jednocześnie dziwił, że piękne zwierzęta są zabijane i sprowadzane do ozdoby w salonie...


Najbardziej podobały mi się motyle, które pojawiają się w kilku miejscach w przestrzeni wystawy. Razem z barwnymi ptakami i kwiatami oraz ciepłym światłem w galerii naprawdę tworzyły coś na kształt małego rajskiego ogrodu. Szczególnie, że aura na zewnątrz daleko odbiegała od tego, co zastałyśmy w środku. :)


Częścią ekspozycji były wykonane przez artystę także torby/reklamówki znanych sklepów jak IKEA czy Lidl, opakowania biżuterii firmy Tiffany&Co. oraz opakowania fast-foodów czy worki pełne śmieci symbolizujące zapewne te "małe przyjemności świata materialnego". Wydaje się, ze artysta używa niektórych z nich na co dzień albo przynajmniej się z nimi fotografuje.



Shige Fujishiro tak, jak my wszyscy, poszukuje raju. A dla każdego z nas, raj może oznaczać coś innego. Mimo to dążenie do najwyższego szczęścia, do raju, zawsze ma wysoką cenę, co świetnie obrazują słowa Niny Hagen cytowane na wystawie: Wszyscy chcą do raju, ale nikt nie ma ochoty na śmierć.


Następnie trafiłyśmy do Studia BWA na wernisaż wystawy Yuji Hamady Tsumugu

Nie patrzysz na las, kiedy widzisz drzewo
przysłowie japońskie


Wystawa jest rezultatem rezydencji artysty we Wrocławiu. Yuji Hamada zainspirowany Wrocławiem i Dolnym Śląskiem stworzył cykl fotografii. Obserwował naszą codzienną rzeczywistość, dał się w nią wciągnąć i zwrócił uwagę na te jej elementy, które zwykle na co dzień nam umykają, których często nie dostrzegamy.





Bardzo podobał mi się zbiór stworzony przez Yuji Hamadę. Odwołanie się do tego, co wokół nas - niby zwykłe i zwyczajne, ale jednak kryjące w sobie coś jeszcze. Może jego prace skłonią nas, aby spojrzeć n naszą rzeczywistość trochę inaczej. :)



Więcej informacji o wystawach na stronie Galerii BWA. Polecam się wybrać. :)