sobota, 23 stycznia 2016

Think Tank, czyli trochę japońskich obrazków


W ramach obecnej edycji Międzynarodowego Festiwalu Rysunku Współczesnego Think Tank lab Triennale jeszcze do 31 stycznia można oglądać ciekawe prace artystów nie tylko z Polski, ale jest również sporo japonskich nazwisk. Razem z K. z Japonia pełną chochla postanowiłyśmy dzisiaj z rana zrobić sobie mały tour i przyjrzeć się z bliska niektórym artystom. Zawitałyśmy do dwóch miejsc. 


Na pierwszy ogień nomen omen galeria BOSA oraz projekt japońskiego artysty tworzącego pod pseudonimem Mitsutoshi Burn (artysta mówi również o sobie Drawing Man czy też Drawing Monster). Zajmuje się głownie rysunkiem oraz graffiti i to z tymi dwoma formami związany jest jego pierwszy pobyt w Polsce. Artysta tworzy praktycznie bez przygotowania, a za materiał służy mu dosłownie wszystko - kartki, gazety, papierowe kubki, śmieci, deski, ściany.



Miałyśmy szczęście, że artysta był akurat w galerii. Szczęście, bo projekt polega na tworzeniu nocną porą (na żywo można ją podglądać w internecie, a gotowe filmiki podejrzeć tutaj), więc pewne byłyśmy, że Mitsutoshi Burn w sobotnie przedpołudnie będzie raczej smacznie spał niż zajadał lunch w otoczeniu swoich prac. :) Bardzo miły człowiek, którego podpytałam trochę o przedstawione prace. Okazuje się, ze nie ma z góry założonej koncepcji - wszystko tworzy się na bieżąco, bez planu. Olbrzymie graffiti robi wrażenie, dziwne to jednak uczucie dreptać po dziele sztuki. :)



Poza tworzącym się graffiti można oglądać setki innych rysunków artysty, które splatają dwie historie jego życie - pożar pracowni oraz tajemnicza kobieta, którą Mitsutoshi Burn przedstawia w dziesiątkach odsłon, zawsze z pustymi oczami. 





W ramach projektu KEN&COMPANY powstały różne gadżety, które poza pracami można w galerii zakupić. Więcej informacji na stronie galerii i wydarzeniu na FB. Bardzo polecam!


Następnie udałyśmy się do Muzeum Architektury, na wystawę Two Sticks, na której prezentowane są prace 9 polskich i 9 japońskich artystów. To spotkanie Wschodu i Zachodu na gruncie rysunku - symetrii i różnic w postrzeganiu tej formy wyrazu przez różne kultury. Nie wszystkie prace równo do mnie przemówiły, ale na pewno wszystkie były godne uwagi, a każdy artysta zaprezentował swoje podejście do rysunku.


Najbardziej podobała mi się praca Hikikomori Jakuba Woynarowskiego. Zaintrygowała mnie taka interpretacja tego słowa/zjawiska (chętnie sięgnę rownież po komiks, jeśli go tylko gdzieś znajdę) - zaskakujące przedstawienie tematu. Rozpad energii, materii, ludzkiej psychiki ograniczony przestrzenią obrazują kulki/kropki przybierające różne nietrwałe formy.





Na wystawie można zobaczyć również kilka prac Masanori Hanady. Kolorowe obrazy nie do końca przypadły mi do gustu - były jak dla mnie zbyt krzykliwe. Za to podobało mi się, że chyba artysta użył kredek świecowych do ich stworzenia. :)


Na jednej przestrzeni można zapoznać się z dwoma większymi przestrzennie pracami - Nic nadzwyczajnego Sadaharu Horio oraz Klonowanie cienia Takashiego Nariduki Masaya Chiby. Szczególnie druga instalacja wyglądała interesująco - temat i jego potraktowanie świetne, pomysł bardzo mi się podobał, ale jednak praca ta pozostawia pewne niepokojące odczucie.






To nie wszyscy artyści, których prace można oglądać we Wrocławiu. Polecam zajrzeć i sprawdzić samemu. :)

środa, 20 stycznia 2016

Matcha pankejksy


Zachciało mi się matcha na słodko. Naleśniki nie do końca mnie przekonywały, spróbowałam się z pankejksami. :) I w końcu dotarło do mnie, że muszę kupić foremki do tych specjałów, bo nigdy mi nie wychodzą tak pięknie, jak u innych. Więc mamy naleśniko-placko-pankejksowe słodkie danie. :)


Co potrzebujemy:

mąka (1/2 szklanki)
1 jajko
mleko (1/3 szklanki)
oliwa (2 łyżeczki)
proszek do pieczenia (1/5 łyżeczki)
średnie jabłko
matcha (1 łyżeczka)
syrop z agawy
cynamon

Co robimy:

Zerkałam na ten przepis, ale jak zwykle był on tylko inspiracją, bo. Nie dodałam cukru, ale za to słodkie starte jabłko - a pankejksy wyszły i tak jak dla mnie dużo za słodkie. Ominęłam również ekstrakt waniliowy i sól. Najpierw łączymy jajko, oliwę i mleko. Potem wsypujemy mąkę, proszek do pieczenia i matchę. A na koniec dodajemy starte jabłko i mieszamy. I z tak przygotowanego ciasta smażymy pankejksy. Na koniec można je obsypać cynamonem i oblać syropem z agawy. Pyszne i strasznie słodkie. :)

wtorek, 5 stycznia 2016

Hotaru no Hikari


Dawno już nie oglądałam żadnej j-dramy, a czasami lubię. Koleżanka T. poleciła mi Hotaru no Hikari twierdząc, że to super śmieszna historia kobiety, o której w Japonii mówi się himono-onna (干物女). Określenie to (w dosłownym znaczeniu to "dried fish woman") opisuje młode kobiety, które nie mają żadnego zainteresowania w związkach międzyludzkich, lubią przesiadywać w domu, całą pensję wydają na siebie, a w domu zmieniają swój office lady look na dresy, włosy związane w kok i puszkę piwa w ręce. 

W takim właśnie wydaniu poznajemy Amemiyę - młodą kobietę zatrudnioną w firmie projektującej wnętrza. Mieszka w wynajmowanym domu i wiedzie spokojne leniwe życie, kiedy z dnia na dzień jej świat zostaje przewrócony do góry nogami. A to za sprawą dwóch mężczyzn. Pierwszy, okazuje się być nie tylko synem właściciela domu, który postanowił wrócić na stare śmiecie, ale również jej szefem. A drugi, to przystojny projektant, który właśnie dołączył do firmy i zawrócił Amemiyi w głowie.

Nie będę zdradzać, jak potoczą się losy tej trójki. Napiszę tylko że jest zabawnie, a szczególnie sceny, gdy dochodzi do konfrontacji mieszkających pod jednym dachem bardzo powściągliwego i ułożonego Takano z emocjonalną i  nieprzewidywalną Amemiyą.

Poza dwoma sezonami Hotaru no Hikari mamy również do wyboru mangę oraz film fabularny, który opowiada dalsze części bohaterów - tym razem akcja dzieje się w Rzymie. Być może kiedyś obejrzę. A serial polecam już teraz. :)


piątek, 1 stycznia 2016

Wazuka vol.2, czyli wolontariuszem być


Aby zostać wolontariuszem, przede wszystkim trzeba chcieć. I wiedzieć, po co się chce. Na trzydniowym seminarium przed rozpoczęciem projektów to właśnie to podkreślano najczęściej - motywacja i chęć do pracy to klucz do zadowolenia z wybranego przez siebie projektu. Bo wolontariat to nie wakacje i nie wolno o tym zapominać. Aby wymienić się doświadczeniami i przygotować na udział w konkretnym projekcie, NICE organizuje cyklicznie wiele seminariów, których celem jest przede wszystkim networking byłych i przyszłych wolontariuszy. Mnie przyszło uczestniczyć w seminarium tuż pod górą Fuji w ośrodku Fujinosato.


Jest to przepięknie położone miejsce, tuż u podnóża Fuji-san i, jeśli tylko pogoda dopisuje, to można tę świętą górę oglądać w całej okazałości. Nam pogoda nie sprzyjała i przez całe trzy dni niebo było spowite mgłami, padało i było zimno. Ale dzięki temu ominęły nas codzienne poranne ćwiczenia fizyczne w plenerze, które były zaplanowane na 8 rano każdego dnia. :)




Wolontariusze przez cały czas są razem. Razem śpią na jednej sali, razem przygotowują posiłki i jedzą, razem również biorą kąpiel w tradycyjnej japonskiej łaźni - od razu uprzedzę, że dziewczynki osobno i chłopcy osobno. :) Wszystko jest zaplanowane - godziny posiłków, kąpieli, warsztatów etc. Mieliśmy okazję zobaczyć zdjęcia z innych projektów oraz porozmawiać o swoich obawach i oczekiwaniach. Nasz grupa liczyła 17 osób - plus koordynator Yasu-san oraz japońscy wolontariusze wracający lub wybierający się do Afryki. 


Zostaliśmy podzieleni na kilka grup, z których każda była odpowiedzialna za przygotowanie śniadania, obiadu lub kolacji. Menu było zróżnicowane. Śniadania jadaliśmy głównie po europejsku - kawa, tosty i dżem. A obiady i kolacje na japońską nutę - w menu była między innymi yakisoba czy karē-raisu. Posiłki zapijaliśmy wrzątkiem źródlanej wody prosto ze stoków Fuji. :)



Dni upływały nam na rozmowach, wymianie doświadczeń oraz relacjach z projektów, które już się zakończyły. Osoby, które poznałam były z całego świata - od Anglii, Rosji, Czech i Belgii, po Stany Zjednoczone, Meksyk, Hawaje i Wietnam. Była to więc również świetna okazja do poznania siebie nawzajem, różnych kultur i wymienienia się historiami z fantastycznymi ludźmi. Za którymi trochę mi tęskno. :)

c.d.n.

sobota, 26 grudnia 2015

Wazuka vol.1, czyli jak to się wszystko zaczęło


O wolontariacie/workcampie w Japonii myślałam już od dobrych kilku lat. Co jakiś czas przeszukiwałam sieć, ale nigdy nie trafiłam na projekt, który tak do końca by mnie przekonał. Aż przypadkiem znalazłam ten artykuł i od tamtej pory wiedziałam, że to Wazuka będzie moim celem.

Minęły trzy lata i ostatecznie zdecydowałam, że to właśnie 2015 rok będzie rokiem, w którym postaram się do Wazuki wyjechać. Ponownie zaczęłam przeszukiwać sieć i japońskie organizacje, aby sprawdzić, czy jakieś wolontariaty odbywają się w Wazuce. Często trafiałam na odnośniki do Obubu Tea Farm, ale to nie o ten wolontariat mi chodziło - z różnych względów (chociaż kiedyś może... :) ). Ostatecznie skontaktowałam się z organizacją NICE.


NICE, czyli Never-ending International workCamps Exchange, to organizacja założona w Japonii w 1990 roku przez 7 osób, które brały udział w międzynarodowych projektach za granicą. Celami NICE są między innymi współpraca z lokalnymi społecznościami, projekty ekologiczne oraz budowanie międzynarodowych przyjaźni. Obecnie NICE prowadzi kilkadziesiąt projektów na całym świecie. W tym jeden w Wazuce, którym się zainteresowałam.

Projekt w Wazuce zaliczany jest do grupy AGRI, HERI, czyli "Agriculture" i "Cultural or Heritage". Doskonale mi to odpowiadało, ponieważ chciałam nie tylko przysłużyć się lokalnej społeczności pracując na jej rzecz, ale również poznać bliżej codzienne życie ludzi, ich zwyczaje i kulturę. Minimalny okres czasu, na który można do Wazuki pojechać, to 3 miesiące, nie ma ograniczeń wiekowych, a wymagania to znajomość języka angielskiego, co najmniej podstawy języka japońskiego oraz chęć i motywacja do pracy. Postanowiłam więc skontaktować się bezpośrednio z NICE, aby dowiedzieć się, jakie są szanse, abym mogła do Wazuki pojechać - w związku z tym, że moim ograniczeniem był czas (mogłam zostać w Japonii jedynie 5 tygodni).
Po kilkunastu tygodniach wymiany mejlowej, okazało się, że lokalny gospodarz zgodził się, abym przyjechała do Wazuki jedynie na 4 tygodnie. Z uśmiechem na twarzy mogłam więc kupować bilet i rozpocząć powoli przygotowania do wyjazdu. Okazało się jednak, że muszę dopełnić formalności i nie mogę pominąć polskiego partnera NICE, czyli Stowarzyszenia Promocji Wolontariatu. Stety-niestety tak to już jest poukładane na świecie, że nie można aplikować ot tak sobie na każdy wybrany projekt, ponieważ procedura wymaga, aby wszelkie formalności załatwiane były w naszym ojczystym kraju. Jeśli więc dana organizacja nie posiada żadnego partnera w Polsce, nie możemy na taki projekt wyjechać. Szczęśliwe w tym wypadku się udało. Formalności polegały na założeniu konta na stronie Stowarzyszenia, wypełnieniu ankiety, wysłaniu listu motywacyjnego i opłaceniu wpisowego*.



I tak o to po kilku miesiącach trafić miałam na farmy firmy Wachaen, którą prowadzi Osamu-san. Nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać, jakie będą moje obowiązki, gdzie i z kim będę dzielić czas, mimo to czekałam na datę wyjazdu od momentu kupienia biletu.

c.d.n.

* W przypadku projektu w Wazuce wolontariusze mają zapewniony wikt i opierunek, czyli wyżywienie oraz zakwaterowanie, natomiast na miejsce projektu muszą dojechać we własnym zakresie. Wymagane jest również dodatkowe ubezpieczenie oraz opłata 10.000 jenów za każdy miesiąc pobytu.