sobota, 18 października 2014

Mamecha, zielone niebo w Berlinie


Mamecha. Takiego miejsca szukałam. Takiego miejsca nie znalazłam nawet w Japonii. Do tego miejsca chcę wracać i wracać. I to właśnie temu miejscu poświęcam osobnego posta i zaczynam moją relację z szukania Japonii w Berlinie.







Mamecha to miejsce, gdzie matcha gra pierwsze skrzypce. I był to główny powód odszukania jej na mapie Berlina. Nie było to trudne, mimo że z perspektywy ulicy łatwo Mamechę ominąć. W środku jest przytulnie i nieco japońsko - można usiąść sobie na tatami, które zostały świetnie wkomponowane w przestrzeń, albo zaszyć się na drewnianej ławie lub na krzesełku w bardziej schowanej części.


Zamówiliśmy matcha cappucino oraz matcha latte, a także coś słodkiego - matcha tiramisu i matcha sernik. Sernik tak nam smakował, że wróciliśmy na niego raz jeszcze następnego dnia. :) Co ciekawe, żadna z zamówionych rzeczy nie była bardzo matcha, co zwykle jest dla mnie minusem, jednak smaki były tak zbalansowane, że tym razem nie miałam się do czego przyczepić. :)




Mamecha oferuje wiele smakołyków, nie tylko matcha. Można zjeść także bento i inne japońskie potrawy, kupić onigiri i sałatkę z tofu. Wszystko jest bardzo szybko i ładnie podawane. Trochę żałuję, że nie skusiłam się jeszcze na matcha lody, ale może kiedyś będzie jeszcze okazja.




Mamecha prowadzona jest przez Japończyków i to widać, słychać i z kuchni czuć. Można się dogadać po japońsku, angielsku i niemiecku. I warto zabrać ze sobą sporo gotówki, bo nie można płacić kartą. A jest na co wydawać. Mamecha oferuje również w sprzedaży herbatę i herbaciane utensylia. Polecam, nie tylko matchaholikom takim jak ja. :)






wtorek, 7 października 2014

Moje widzenie polskich miast - relacja


Nierzadko się zdarza, aby ktoś zachwycał się polskimi miastami, bo przecież daleko nam do Paryża czy Rzymu. Ponoć. A już na pewno nie Ktoś z drugiego końca świata i nie w taki sposób. A jednak Shinya Ayama Polską i polskimi miastami się zachwycił. Wyrazem tego zachwytu, poza spędzaniem czasu w naszym kraju, są rysunki i obrazy. Świetne prace, na których można odkryć naszą Polskę na nowo i spojrzeć na nasze miasta z innej perspektywy. Może nawet trochę jak z bajki.


Shinya Ayama pochodzi z Kioto i, jak twierdzi, to malowanie zawsze było jego pasją. A dlaczego akurat Polska stała się obiektem jego zainteresowań? Ponoć to wszystko przez nasze spadziste czerwone dachy. :) Nie można nie zauważyć, że owe dachy często pojawiają się w twórczości artysty i są niemalże jego znakiem charakterystycznym.




Jak przyznał sam artysta, Polska kojarzy mu się również z "maluchami", czyli środkami transportu, które praktycznie zniknęły już z polskich ulic. Tym bardziej cudownie było zobaczyć te relikty dawnych czasów widziane okiem japońskiego artysty.




Nie wszystkie prace nawiązują bezpośrednio do Polski czy polskiej architektury. Mój zdecydowany faworyt to obraz Thinking (z białą chmurą nad zafrasowanym człowiekiem) oraz praca Never give up, której tu nie pokazuję, ale można ją podejrzeć tutaj. Bardzo podoba mi się również postać (być może samego artysty?), która pojawia się na wielu pracach - czasem z boku, czasem w centralnej części, ale nie można jej nie zauważyć. Wnikliwy obserwator rzeczywistości.


Wystawa została objęta patronatem Prezydenta Miasta Wrocławia oraz Ambasady Japońskiej. Miałam okazję wziąć udział w wernisażu, który tak, jak i afterparty, uważam za bardzo udany. :) A że wystawę można oglądać do 31 grudnia 2014 roku w Galerii Sztuki Naiwnej i Ludowej we Wrocławiu, koniecznie trzeba się wybrać. Ja pewnie jeszcze nie raz zajrzę. :) 




Polecam zapoznać się z relacją Podróże Japonia i zapraszam również na stronę artysty oraz stronę na FB, gdzie można bliżej przyjrzeć się jego pracom. Poland is beautiful. :)

niedziela, 5 października 2014

Zielone matcha smoothie vol.1


Całkiem niedawno zaczęłam swoją przygodę z zielonymi koktajlami. Wcześniej standardem były jogurtowo-owocowe, głównie z owoców leśnych albo bananów. Jednym z  moich ulubionych składników jest świeży szpinak. Tym razem postanowiłam dodać moja ulubioną matchę - w końcu zielony kolor zobowiązuje. :)



Trafiłam na ten przepis, który, jak zwykle w moim przypadku, był jedynie inspiracją, bo użyłam:

  • mleko kokosowe (400ml)
  • 2 banany
  • 2 garście szpinaku baby
  • 2 kopiaste łyżeczki matcha

Zmiksowałam i "tadam!", wyszedł pyszny, zielony i zdrowy koktajl z lekką (następnym razem dodam więcej) nutką matcha. Takie koktajle świetnie sprawdzają się jak przekąska w ciągu dnia albo drugie śniadanie. Na pewno będę dalej eksperymentować w tym temacie. :)

sobota, 27 września 2014

CITIx60 City Guides: Tokyo


Kilka dni temu wpadła mi na chwile w ręce ta kolorowa książeczka od T. Pierwszym moim skojarzeniem był przewodnik z serii Wallpaper. Na cale szczęście nie było aż tak źle. :) CITIx60 City Guides: Tokyo przedstawia nieco bardziej przyjazne miejsca dla portfela, a dodatkowym plusem jest to, że wszystkie proponowane atrakcje są polecane przez mieszkancow Tokio.

A jest w czym wybierać. Przewodnik podzielony jest na takie kategorie jak Leisure czy Coffee Breaks, na końcu mamy miejsce na notatki, a hitem dla mnie jest okładka, która po zdjęciu przekształca się w mapę miasta. Jest ładnie i ciekawie, kilka polecanych miejsc sobie wpisałam na listę "next time", ale to znowu przewodnik chyba nie dla osób, które pierwszy raz znajdą się w tym mieście. Takie jest przynajmniej moje zdanie. :)



Zdjęcia z oficjalniej strony wydawcy.

czwartek, 25 września 2014

Summer days with Coo


Po Wilczych dzieciach naszła mnie ochota, żeby jeszcze jakąś japońską animację sobie obejrzeć. Szukałam czegoś lekkiego i interesującego, aż natknęłam się na Summer days with Coo. Co mnie przekonało? Główna postać, czyli kappa o wdzięcznym imieniu Coo. :) 

Poznajemy Coo w tragicznych okolicznościach, kiedy staje się on świadkiem zabójstwa swojego ojca przez samuraja. Tak, mamy epokę Edo. Następnie przenosimy się do współczesnego Tokio, gdzie ten sam Coo zostaje przypadkiem znaleziony przez chłopca imieniem Kōichi. Tak rozpoczyna się piękna opowieść o przyjaźni, poczuciu akceptacji oraz przemijaniu, dzięki której dowiadujemy się nieco również o japońskim folklorze w tym i o samych kappach. Coo z pomocą Kōichiego stara się odnaleźć inne kappy (odwiedzają między innymi miasto Tōno, do którego chciałabym się kiedyś wybrać). Nie jest to łatwe zadanie, tym bardziej, że obecność Coo w końcu wychodzi na jaw i staje się on ogólnokrajową sensacją. 

Momentami miałam skojarzenia z najlepszymi animacjami Studia Ghibli i faktycznie reżyser Summer Days with Coo Hara w wywiadach nie ukrywał, że twórczość Hayao Miyazakiego stanowi dla niego inspirację. Jednak animacja, która wyszła spod ręki Hary w dużej mierze różni się jednak od ghiblowskich produkcji. W japońskich animacjach bardzo lubię przywiązanie do szczegółu, co najlepiej widać na drugim planie, w scenerii i krajobrazach. Nie inaczej jest w Summer Days with Coo - nieważne czy jest to całodobowy sklep, stacja kolejowa czy polna dróżka, wszystko oddane jest z taką dokładnością i realizmem, że można poczuć się tak, jakby się tam było. I powspominać na koniec lata... :)



Więcej informacji na oficjalnej stronie filmu. Zachęcam również do zapoznania się z tą recenzją.

Już w czasie oglądania anime przypomniało mi się, że mam gdzieś jeszcze kappa makaron przywieziony z tegorocznego wyjazdu. Trafiłyśmy z Mamą do sklepiku na ulicy kapp, gdzie niemal wszystko ma ich wizerunek. Więc na obiad postanowiłam go wykorzystać. Okazało się, że to nie tylko makaron, ale również torebeczka pełna smaku, dzięki której powstała smaczna zupka.




Z tego, co zdołałam wyczytać na opakowaniu, makaron trzeba było gotować 3-4 minuty, następnie dodać zawartość torbeczki i ponownie gotować 3-4 minuty. I gotowe. :) Od siebie dodałam nieco pietruszki i sezamu. Itadakimasu!