piątek, 13 września 2013

"Made in Japan" - konkurs


Z okazji niedawnej premiery najnowszej książki Rafała Tomańskiego Made in Japan dzięki wydawnictwu Bezdroża mamy dla Was jeden egzemplarz tej książki do rozdania. 

Aby wziąć udział w konkursie, należy przesłać na nasz adres japoniablizej@poczta.fm lub zostawić komentarz pod tym postem z odpowiedzią na pytanie: co dla mnie oznacza hasło "Made in Japan"? Ze wszystkich odpowiedzi wyłonimy te jedną, którą nagrodzimy książką.

Na Wasze zgłoszenia czekamy do niedzieli 15 września do północy.
Zapraszam do zabawy!


czwartek, 12 września 2013

W Japonii, czyli w domu



"Sposób postrzegania piękna to jeden z elementów mojego życia, który uległ całkowitej przemianie dzięki zamieszkaniu w Japonii.Kiedy powracam do swojej ojczyzny, nie potrafię poddać się urodzie przedmiotów codziennego użytku, które są dla mnie banalne albo zbyt ozdobne. Moja dusza jest przesiąknięta japońskim pięknem, zabarwionym delikatną zielenią mchu i głębokim fioletem śliwki, tętniąca czernią i oszałamiającym cynobrem. Jestem duchowo połączona z Europejczykami sprzed dwoch stuleci, którzy byli bez pamięci, radośnie uzależnieni od >>japońskości<<."

Dobrze czytało mi się tę książkę, która sposobem narracji przypominała mi trochę East Wind Melts the Ice. Nie spodziewałam się niczego odkrywczego, a jedynie przyjemnej lektury. I w sumie się nie zawiodłam. :)

Książka podzielona jest na krótkie rozdziały, które niemalże krok po kroku opisują japońską codzienność i związane z nią rytuały -  od strony materialnej, ale i duchowej. Spanie, Ciało, Ślub, Słodycze, Warzywnik to tylko niektóre tytuły. Podobało mi się to etnograficzne zacięcie - przypomniało mi niektóre książki z dawnych lat. :) Tym bardziej, że słowa okraszone są rysunkami autorki, które wiernie oddają to, co "autor miał na mysli" i ilustrują poruszany temat. Dodają książce uroku i indywidualnego charakteru.


Mimo że autorka pisze nieco o sobie, swoich emocjach, doświadczeniach i bliskich, o samej rodzinie Otowa nie dowiadujemy się zbyt wiele. Jest trochę informacji z przeszłości i kilka zdjęć, ale liczyłam, że będzie ich znacznie więcej. Więcej codzienności, zmagań z japońską rzeczywistością, więcej relacji rodzinnych. I chyba tylko tego mi w tej książce trochę zabrakło, bo trochę właśnie tego oczekiwałam.

Czy jest to "obowiązkowa lektura dla wszystkich interesujących się japońską kulturą", jak rekomenduje tę książkę The Japan Times, to chyba niekoniecznie. Zawsze warto jednak spojrzeć na japońską kulturę od wewnątrz - obiektywnymi oczami kogoś, kto dostrzega zarówno wady,  jak zalety "japońskiej strony życia".

(Cyt. za, Rebecca Otowa, W Japonii, czyli w domu, Warszawa 2013, s. 157.)

wtorek, 10 września 2013

Tonkatsu!


Jesień za pasem, a jak jesień, to spędzam jeszcze więcej czasu w kuchni. Jakoś tak wychodzi, że się bardziej chce i lubi, przynajmniej w moim wypadku, pichcić, gotować, eksperymentować, gdy za oknem chłód. :) Tym razem przyszedł czas na tonkatsu, którymi zajadałam sie w Japonii - głównie z powodu charakterystycznego i pysznego sosu oraz panierki. 



Co potrzebujemy:

5 kawałków schabu pociętego na kotlety
2 jajka
mąka
panierka panko
olej
sos tonkatsu
ryż
ogórki kiszone / kapusta

Co robimy:

Kotlety obsypujemy mąką, obtaczamy w jajku i panierce panko. Następnie wkładamy je na 30 minut do lodówki. Po tym czasie rozgrzewamy olej (kotlety powinno się smażyć w głębokim oleju) i smażymy kotlety, aż się zarumienią. Kroimy tonkatsu na kawałki, które łatwo będzie jeść pałeczkami, i polewamy sosem. Podajemy z ryżem i jakąś najlepiej kwaśną przekąską - ogórkami, kapustą etc. 

Itadakimasu!


sobota, 7 września 2013

VUE Sushi&Martini


Postanowiliśmy kilka dni temu z L. nieco zaszaleć i wybraliśmy się na 6-daniową kolację japońską dla dwóch osób. Korzystając z "grupona". Głównie dlatego, iż dawno temu miałam okazję już zjeść w VUE Sushi&Martini (wtedy mieściła się w innym miejscu) i jakoś mnie nie zachwyciła - ani obsługa, ani jedzenie, ani wnętrza. Niestety, tym razem było podobnie...

W skład naszego menu wchodziło wino śliwkowe lub herbata, zupka miso, zestaw sushi oraz deser. Zaczęliśmy od wina i przystawek - kimchi oraz glony wakame. Obie całkiem smaczne.


Następnie zupka miso - L. dostał z kawałkami łososia, ja wolałam bez. Zupka była smaczna i treściwa.


I przyszedł czas na sushi. W skład wchodziły 32 kawałki, więc myśleliśmy, że nieźle się objemy. Okazało się jednak, że kawałki były malutkie. Na nasze zapytanie, czy dlatego, że zamówienie było z "grupona", pani kelnerka odpowiedziała, że nie, że u nich zawsze takie są... Cały zestaw zjedliśmy w kilka minut i wcale nie zapełniliśmy żołądków tak, jak się spodziewaliśmy. Samo sushi przeciętne - nie zapadło mi specjalnie w pamięć. "Twoje lepsze", jak powiedział L. :)


Na deser wybrałam lody z zielonej herbaty, które robione są na miejscu - dobre, ale jak dla mnie nieco za słodkie, brakowało mi tej matcha goryczki. L. natomiast chciał spałaszować coś o nazwie "Góra Fuji". Jemu smakowało, dla mnie było nie do przełknięcia. I wcale nie przypominało mi Fuji. :(


Wystrój chyba jeszcze po poprzedniej restauracji, która się tu mieściła, ale może pamięć mnie myli. Jest dosyć nastrojowo i przytulnie i na całe szczęście nie bardzo "stereotypowo japońsko". Obsługa OK, chociaż mnie osobiście irytuje chęć objaśniania wszystkiego - zakładając chyba, że klient się nie zna, więc trzeba mu od A do Z wszystko tłumaczyć. Ale może taka jest polityka firmy.


Podsumowując. Raczej po raz trzeci nie dam się skusić VUE Sushi&Martini. Mam już swoje ulubione miejsca na sushi, a najczęściej i tak "kręcę" jednak w domu. Może jeszcze kiedyś spróbuję okonomiyaki, bo jest takowe w karcie, ale cena moim zdaniem zaporowa, jak na placek z kapustą, który również można z łatwością przyrządzić sobie w domu. Plus za oshibori, których ciągle w wielu miejscach brak. 

wtorek, 3 września 2013

Trochę skośnie w Londynie.

Tym razem wskoczyłam do Lądka dosłownie na kilka chwil, mimo to nie mogło obejść się bez "japońszczyzny". :) W ramach włóczenia się po mieście i po Hyde Parku, chciałam obejrzeć projekt Sou Fujimoto, japońskiego architekta, Serpentine Gallery Pavilion 2013. Autor zadaje pytanie o związek natury i architektury - czy i jak bardzo różnią się one od siebie. 


Pawilon na żywo nie robił tak spektakularnego wrażenia, jak na zdjęciach, szczególnie tych, na których jest podświetlony. Jego postrzeganie trochę zakłócają również ludzie siedzący w kafejce urządzonej... wewnątrz pawilonu. Po konstrukcji można wchodzić i schodzić, a specjalne strzałki pokazują, w która stronę iść. Są istotne, bo można dostać oczopląsu będąc już na pierwszym schodku.

Więcej informacji o projekcie tutaj.

Nie od dziś wiadomo, że British Museum fajnym miejscem jest. Nie dosć, że mają prawdziwe skarby świata, to jeszcze można oglądąć je za darmo. Podobnie jak wiele wystaw czasowych. Mnie akurat udało się zobaczyć między innymi wystawę o azjatyckiej propagandzie The art of influence. Asian propaganda
Mała, ale interesująca i przedstawiająca, głównie na plakatach i rysunkach, jak wyglądała polityczna propaganda nie tylko w Japonii, ale także w Indiach, Korei czy Chinach.


 Manchukuo Kimono

 Gra planszowa (sugoroku) ze znanymi miejscami w Tokio

Ilustracja do znanej opowieści dla dzieci Nezumi no yomeiri ("Mysie wesele")

Już teraz można podejrzeć zapowiedź kolejnej ciekawej japońskiej wystawy Shunga, sex and pleasure in Japanese art. Będzie ją można oglądać od 3 października do 5 stycznia. Ta wystawa jest już, niestety, płatna. 


Z kolei w Saatchi Gallery do 3 listopada oglądać można różne wariacje wielu artystów pod wspólnym tytułem Paper. Są i dwa małe japońskie akcenty. Pierwszy z nich to japoński artysta z Okinawy Yuken Teruya. Jego prace do drzewa wycięte w papierowych torebkach znanych marek takich jak McDonald's, Dior, Louis Vuitton, Sephora i inne. 



Drugi to obraz Zaka Smitha 100 Girls and 100 Octopuses bezpośrednio nawiązujący właśnie do japońskich obrazów shunga, a konkretnie do pracy Hokusai'a. To bardzo duży kolorowy obraz, na którym doszukać się można tych stu dziewcząt w różnych nieprzyzwoitych pozach.

(Zdjęcia ze strony galerii)

Jeśli chodzi o jedzenie, to tym razem nie ograniczałam się jedynie do kuchni japońskiej. Ale nie mogłam jej całkowicie pominąć - trudno przejsć obok Wasabi obojętnie. :) Onigiri z sałatką w wodorostów, edamame i dorayaki z zieloną herbatą były składnikami mojego ekibena na podróż eurostarem. Poczułam się prawie jak w shinkansenie. Prawie. :)


P.s. Zdjęcia robione telefonem, dlatego dosyć kiepskie. :)