czwartek, 27 czerwca 2013

Sushi i cała reszta





"Tsukiji ma sie za kilka lat przenieść z obecnej lokalizacji do nowego, supernowoczesnego, specjalnie zaprojektowanego miejsca po drugiej stronie zatoki. Może tylko powiedzieć: weźcie kredyt hipoteczny, spzredajcie samochód lub nerki sąsiada, wszystko bylebyście  zdołali  przed śmiercią odwiedzić stary targ. Moim zdaniem to największy cud cywilizacji, ostateczny symbol odwagi, pomysłowości i chciwości naszego gatunku, a z pewnością nie ma na świecie milszego widoku dla miłośników jedzenia."

Lubię czytać o japońskiej kuchni, poznawać jej techniki i kontkest kulturowo-historyczny. Jedne z moich ulubionych książek to Japońska kultura kulinarna oraz Ryorika - kucharz doskonały. Myślę, że Sushi i cała reszta może dołączyć do tego grona, mimo że sposób narracji i zawartość jest nieco inna. 

Autor ksiażki postanawia zwiedzić Japonię od jej kulinarnej strony. Celem są miejsca, w których można dobrze zjeść, odkryć nowe smaki i porozmawiać z japońskimi mistrzami noża/patelni etc. Książka Bootha sposobem opowiadania przypomina mi trochę Autostopem przez Hokkaido. Jest zabawnie (podróż na drugi koniec świata z rodzinką obfituje w przeróżne sytuacje), czyta się przyjemnie i szybko, można łatwo przyswoić sobie pewne informacje dotyczące japońskiej kuchni i (przynajmniej w moim przypadku), dowiedzieć się czegoś nowego. Dla mnie Sushi i cała reszta jest świetnym połączeniem interesującego czytadła z małym kompendium wiedzy na temat japońskiej kuchni. 

Jeśli chcecie się dowiedzieć, czym jest nagashi sōmen, dlaczego wasabi, które jemy w Europie/Polsce, ma niewiele wspólnego z tym japońskim albo odkryć tajniki sake, to ta książka jest dla Was. Mnie się podobało. 


Więcej o książce na stronie wydawnictwa. Polecam!

(Cyt. za: Michael Booth, Sushi i cała reszta, Warszawa 2013, s. 81-82.)

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Tofu Shirataki



Takie coś przyszło do mnie pocztą. Od JapanFood. Poprosili mnie o spróbowanie makaronów Tofu Shirataki. Jak mogłabym nie skorzystać. :) Wyczytałam w sieci makarony, że są dietetyczne (jedno opakowanie to tylko 40 kalorii), idelane dla bezglutenowców i mogą zastąpić zwyczajowy makaron w kuchni. Zobaczymy. :)

Dostałam trzy rodzaje Tofu Shirataki - różnica polega jedynie na kształcie, a nie składzie makaronów, które wytwarzane są z konnyaku oraz tofu. Postanowiłam więc każdy z nich przyrządzić inaczej. Co ważne, makarony te są pakowane w woreczki wypełnione płynem, trzeba więc je dobrze przepłukać wodą, a potem osuszyć, co, jak wyczytałam, jest bardzo istotne w procesie przygotowywania tego typu makaronu. Następnie wrzucamy makaron do gotującej się wody na dwie minuty i gotowe. :)

Na pierwszy ogień poszedł Tofu Shirataki Macaroni. Z kurczakiem teriyaki, pieczarkami i groszkiem.



Kolejnym był Tofu Shirataki Spaghetti. Tym razem z krewetkami, zieloną papryką i imbirem.


A na koniec Tofu Shirataki Fettuccine. Z warzywami (pędy bambusa, marchewką, zieloną papryką), tofu i grzybami mun.



Razem z nami testowali M&K i wszystkim nam Tofu Shirataki smakowały. Mają ciekawą konsystencję i są nieco bardziej śliskie niż tradycyjne makarony. Kształtem chyba najbardziej przypadł nam do gustu Tofu Shirataki Fettuccine. Makarony te można przyrządzać na wiele sposobów, są szybkie w przygotowaniu, zdrowe i smaczne. Z powodzeniem mogą zastąpić w kuchni tradycyjny makaron. Przynajmniej od czasu do czasu. :)

sobota, 15 czerwca 2013

Czaisz? Czyli zielono w Czajowni.

Wstyd... Wstyd się przyznać, że dopiero teraz trafiłam do Czajowni. Nie żebym, nie wiedziała. Nie żebym nie widziała po drodze. Ale jakoś się nigdy nie złożyło. Aż do teraz. :)


Czajownia jest cudownym miejscem oferującym chyba każdą herbatę świata. W najróżniejszej postaci. A także wyśmienite jedzonko. Nie przypuszczałam, naprawdę!, ile znajdę pyszności w karcie. I to samych pyszności matcha! Na pierwszy ogień poszły matcha lody, bo nie mogło być inaczej, znalezione w karcie pod nazwa Eskimono, oraz man-cha, czyli napój z matcha i mango. Re-we-lac-ja. Następnym razem poproszę jednak lody bez dodatków (chyba że z dodatkową porcją matcha), bo zaburzają zielony smak. :)


Wnętrza są przyjemne, ale my nie mogliśmy oprzeć się ogródkowi, nieco nawet w japońskim/azjatyckim stylu. Możliwość zdjęcia butów i posadzenia się na poduchach z napojem matcha w ręce - bezcenne. :) 





W karcie jest jeszcze wiele do spróbowania - matcha kule (kulki z matcha i kokosem - tym razem się nie załapaliśmy...), zielona herbata Kabukicho (podawana na zimno, a potem zalewana na gorąco) i oczywiście matcha. A także cudownie aromatyczne niezliczone ilości innych herbat, między innymi turecka, która nawet L. postawiła na nogi. :)

Jestem bardzo kontent. Wpadać będę, bo mam po co wracać. I mam nadzieję, że często. :)

p.s. Czajownia jest przyjazna psiakom, co bardzo dla mnie istotne. Frodziak rozkoszował się popołudniem, leżał między poduchami z miską świeżej wody przy pysku. Ach, pieskie życie! :)

środa, 12 czerwca 2013

Niespodziewana Madame Butterfly


Przypadkiem dowiedziałam się o wystawie Madame Butterfly inspirowanej operą pod tym samym tytułem oraz japońskimi mangami, grafikami, a także dwukrotnym pobytem autorki prac w Kraju Kwitnącej Wiśni. Zachwyciły mnie te prace - forma, detale i temat, rzecz oczywista. Z chęcią powiesiłabym jedną z nich na ścianie. Może kiedyś... :)



Wystawa nie jest duża - kilkanaście prac, ale godna uwagi. Warto zajrzeć także na bloga artystki, gdzie opisuje ona między innymi swoje wrażenia/wspomnienia/refleksje związane z Japonią.

Polecam! :)

wtorek, 11 czerwca 2013

Piisu / V-sign


Nie da sie tego nie zauważyć. Po jakimś czasie i nam, gadzinom, trochę się to udziela. Niektórzy pozują tak dla zabawy, inni, aby być bardziej "japońscy". Nie zważając na przyczynę V-sign widać w Japonii wszędzie, gdzie błyskają flesze aparatów. :)




V-sign, czyli znak pokoju, ale także zwycięstwa, jest bardzo rozpowszechniony w Japonii. Niemal automatycznie, gdy Japończycy pozują do zdjęć, poza uśmiechem pojawia się znak piisu (ピース). Znak ten zaczął się pojawiać w Japonii pod koniec lat '60 XX wieku, ale rozpowszechnił się na dobre w latach '80 i to głównie wśród dzieci i młodzieży.


A jak to sie stało, że znak pokoju wpisał się na stałe w japońską kulturę? Teorii jest wiele w tym i taka, według której piisu pojawił się w Japonii wraz z hipisami i ich hasłem pokoju na świecie. Najczęściej ejdnak mowa o amerykańskiej łyżwiarce figurowej Janet Lynn. Podczas występu podczas Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Japonii w 1972 roku upadła, przez co zajęła dopiero trzecie miejsce. Mimo to podniosła się z uśmiechem pokazując właśnie V-sign. Japończykomk miała spodobać się jej postawa - mimo porażki nie poddała się i zniosła ją z godnością i uśmiechem. Inna teoria wymienia aktora Juna Inoue, który miał pierwszy użyć V-sign w reklamie firmy Konica w 1972 roku. Jeszcze inni twierdzą, że to Amerykanie podczas okupacji Japonii przyczynili się to rozpowszechnienia tego gestu.


Obecnie jednak znak ten często nie niesie ze sobą żadnego przekazu - jest jedynie popularną pozą do zdjęcia, często automatyczną i, jak przyznają niektórzy, wręcz nieświadomą.  Gest ten kojarzy się również z kosupure, często pojawia się także w mangach i anime, reklamach i serialach telewizyjnych. Łączy się go również ze zjawiskiem kultury kawaii, a wykonujący ten gest, głównie kobiety, mają w ten sposób być bardziej uroczy. Piisu pokazują przede wszystkim dzieci i młode kobiety, z wiekiem Japończycy raczej odchodzą od tego zwyczaju. Istnieją również wariacje na temat - znak ten można zrobić przy ustach, oczach albo jeszcze inaczej. Wybór indywidualnego stylu jest istotny, np. każda z członkiń zespołu Morning Musume ma ponoć swój spersonalizowany V-sign.

Say 'piisuuuuuuuu'! ;)