Kiedy jesienna i ponura niby zima za oknem, nie ma nic lepszego niż pyszne jedzenie na poprawę nastroju. A najlepsze dania na taki dzień to buchające od gorąca japońskie nabemono (なべ物) i donburi (丼). Nabemono (z japońskiego nabe, czyli "garnek", oraz mono, czyli "rzecz"), inaczej nabe, to potrawa przygotowywana w specjalnym naczyniu (hinabe), z którego jedzą wszyscy uczestnicy posiłku. Według japońskiej tradycji takie spożywanie nabemono ma zacieśniać więzy między ludźmi. Z kolei donburi (z japońskiego "miska") to danie sładajace się z ryżu i mięsa, ryb i/lub warzyw oraz specjalnego sosu. To jedno z moich ulubionych japońskich dań, więc kiedy okazało się, że w moim Wrocławiu powstało Nabe, nie mogłam się doczekać odwiedzin.
Miałam to szczęście, że zostałam zaproszona nie nieoficjalne otwarcie Nabe, podczas którego mogłam spróbować prawie wszystkich dań, które miały znaleźć się w karcie. Byłam zachwycona nie tylko wnętrzem, pięknym podaniem potraw, pomysłowością i sposobami połączenia smaków, ale także tym, że poza sushi zobaczyłam na liście właśnie nabemono i donburi. Jakiś czas później ponownie dowiedziałam Nabe - tym razem w ramach kolacji połączonej z degustacją herbat mistrza Takady. Wieczór był pełen zaskakujących połączeń, które idealnie współgrały z podawanymi herbatami. Ponownie wszystko smakowało obłędnie!
Mając w głowie te wspaniałe smakowe wspomnienia, postanowiłam nowy rok zacząć właśnie w Nabe. I w pełni posmakować moich ulubionych dań. Zanim jednak przejdę do menu muszę zaznaczyć, że Nabe jest nie tylko smacznym, ale i pięknie wymyślonym miejscem. Dobór kolorów i materiałów, nienachalne akcenty japońskie, cała przestrzeń jest wprost idealna - przytulna, a jednocześnie elegancka. Chce się wracać! :)
Jeszcze jedna uwaga, zanim będzie o jedzeniu. Jeśli śledzicie bloga, to pewnie zauważyliście, Drodzy Czytelnicy, że w miejscach, które podają japońskie jedzenie, zawsze brakuje mi oshibori (おしぼり). Tego małego wydawałoby się niewartego uwagi elementu, który jednak dla mnie dopełnia całość. I tu Nabe nie tylko nie rozczarowuje, ale wręcz kolejny raz mile zaskakuje. Bo oshibori w Nabe to nie tylko gorące ręczniki, ale specjalne gorące ręczniki podawane w formie pęczniejących pod wpływem wody krążków. Magia! :)
Po tej krótkiej zabawie przechodzimy do meritum. Dostaliśmy czekadełko w postaci glonów wakame, a na przystawkę zdecydowaliśmy się na atheriny, czyli malutkie rybki smażone w całości i podawane z majonezem wasabi. Spora porcja idealna na pierwszy głód.
Zamówiliśmy również herbaty, które dostarczane są przez wrocławską Czajownię. Zdecydowaliśmy się na dwie: zielona herbatę z prażonym ryżem (genmaicha) oraz jedną z moich ulubionych herbat z liści wiśni (sakuracha). I tu kolejna miła niespodzianka. Herbatę parzymy sobie sami! Dostajemy zestaw z termosem, glinianą czarką, w której zalewamy herbatę, czarką, podstawką oraz mini klepsydrą do odmierzania czasu parzenia. Bez obaw, nawet jeśli nie wiecie, jak się do tego wszystkiego zabrać, obsługa wytłumaczy co i jak. :)
Zamówiliśmy dwa główne dania. Dla siebie wybrałam katsudon, czyli donburi z kotletem w panierce i jajkiem. I tu kolejny raz mamy okazję się pobawić. Dostajemy sos oraz moździerz, w którym ucieramy sezam, a następnie łączymy go z sosem i dodajemy do michy.
A micha pełna po brzegi. Ogromny kotlet w panierce z prażonymi orzechami, z kapustą, ogórkiem i jajkiem na ryżu. Porcja jak dla mnie nie-do-przejedzenia. Donburi pyszne i sycące. Na pewno wypróbuję jeszcze kiedyś i pozostałe rodzaje.
K. pokusił się na sakana nabe, czyli nabe z owocami morza (między innymi z kalmarami, krewetkami), łososiem, warzywami i makaronem udon. Na specjalnym palniku ustawiono naczynie już wypełnione składnikami, które należało gotować przez kilka minut. Następnie porcja makaronu i część składników lądowało w miseczce i już można było konsumować.
Po takich pysznościach mieliśmy brzuchy pełne. Żałowałam, bo miałam w planach jeszcze czekoladowy foundat matcha. Miałam już okazję go spróbować i przyznaję, że mimo, że smak matcha był tylko trochę wyczuwalny, idealnie zgrywał się z czekoladą, która dosłownie rozpływała się w ustach. No cóż, trzeba będzie do Nabe wrócić. I to szybko. :)
Podsumowując, była to kolejna bardzo udana wizyta. Uważam, że Nabe to jedna z najlepszych restauracji, gdzie dane mi było jeść po japońsku. Właściwie jedynym mankamentem tego miejsca jest jego lokalizacja - zdecydowanie zbyt odległa ode mnie. :) Zapraszam do Nabe!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz